'Wielki Mistrz' Trudi Canavan - evilmg - 19 października 2013

"Wielki Mistrz" Trudi Canavan

"Wielki Mistrz" to trzeci tom Trylogii Czarnego Maga, ale po namyśle stwierdzam, że równie dobrze mógłby być drugim i ostatnim zarazem. Jak zatem prezentuje się "Wielki Mistrz"? Całkiem nieźle, ale daleko mu do książki idealnej, czy chociażby takiej do której będzie się wracać z sentymentem po latach. Opowiedziałem wszystko we wstępie? Niekoniecznie...

Sonea została podopieczną Akkarina, ale jak się wydaje ważniejsze jest to, że jego bliskość trzyma w szachu wszystkich, którzy mogliby chcieć ujawnić mroczny sekret wielkiego mistrza. Jeśli Rothen lub Lorlen zechcieliby podjąć jakieś kroki przeciw praktykującemu czarną magię Akkarinowi to Sonei mogłoby przydarzyć się coś bardzo niedobrego. Główna bohaterka musi żyć z tą świadomością. Mało tego! Ona musi mieszkać pod jednym dachem ze swoim prześladowcą.

 

Problem polega na tym, że wszyscy łącznie z Soneą założyli, że skoro Akkarin zna czarną magię to musi, ale musi być psychopatycznym mordercą, który tylko czeka by świat pogrążyć w ciemnościach. Nawet jeśli ktoś zdobędzie, choćby przypadkiem, jakiś strzęp informacji sugerujący coś innego to i tak uparcie wkręca sobie i wszystkim dookoła, że Akkarin to krwiożerczy psychopata z manią wielkości. Owszem, Lorlen od czasu do czasu ma jakieś wątpliwości, ale stronę później i tak wraca do jedynej słusznej teorii. Wszystko to jest szyte tak grubymi nićmi, że czasem czytając jakie pomysły autorka pcha do głów swoich bohaterów.

 

W recenzjach poprzednich tomów uparcie wspominałem o schematycznym podziale świata. Można by pomyśleć, że autorka wreszcie spróbuje coś z tym zrobić, zwłaszcza, że już opis na tyle książki sugeruje, że pewne zmiany, ale nic z tego! Mało tego, teraz okazuje się, że jeśli ktoś jest tym złym to przeważnie jest aroganckim kretynem. Wyobraźcie sobie, że jesteście cholernie potężnym magiem, który postanawia rozprawić się z dużą grupą wrogów. Wiecie, że każdy z osobna jest znacznie słabszy od Was, ale będą walczyć na swoim terenie i mają ogromną przewagę liczebną. Co robicie? Na pewno nie to co tutejsi „wielcy źli” - czyli nie włazicie bezmyślnie w każdą dziurę, która wygląda podejrzenie. Pewnie też nie będziecie kosztować jedzenia z suto zastawionych stołów w opustoszałym mieście, ani nawet oddzielać się od swoich towarzyszy żeby pobiegać samopas po mieście, które mieliście zdobyć. Noż kurwa! To co potrafią wyprawiać tutejsi antagoniści jest obrazą inteligencji czytelnika! Żeby dopełnić obrazu całości trzeba dodać, że ¾ „Wielkiego Mistrza” to straszenie czytelnika mocą „tych złych”...

 

Rozumiem, że trylogia pani Canavan skierowana jest raczej do młodszych miłośników fantasy, ale są jakieś granice. Literatura młodzieżowa jest często ugrzeczniona i nieco infantylna, ale to chyba nie powód żeby iść na łatwiznę, prawda? Ktoś mądry powiedział kiedyś, że dla dzieci należy pisać jak dla dorosłych tylko lepiej. I tej rady wolałbym się trzymać także przy książkach dla młodzieży.

 

Co ciekawe całe to moje marudzenie nie przekłada się na odbiór książki tak źle jak się wydaje. „Wielkiego Mistrza” czyta się nieźle i jest całkiem dobrym pożeraczem czasu na dłuższy wieczór, ale nic ponadto. Jeśli zignorować głupkowatych antagonistów, a wziąć pod uwagę całkiem zaskakujące zakończenie to otrzymujemy całkiem niezły zapychacz...

evilmg
19 października 2013 - 23:47