'Jeździec znikąd' - Czy faktycznie taki zły? - Joorg - 25 października 2013

"Jeździec znikąd" - Czy faktycznie taki zły?

Gdy "Jeździec znikąd" trafił do kin, szybko spotkał się z ogromną falą krytyki. Średnia ocena na portalu Metacritic wynosi tylko 37 na 100 punktów. Złe noty i mieszanie z błotem najnowszej produkcji Verbinskiego skutecznie obrzydziły mi wybranie się na nią do kina. Po kilku miesiącach od premiery postanowiłem zmierzyć się z osławionym filmem w domowym zaciszu by w końcu przekonać się, czy krytycy mieli rację.

Już na samym początku chcę zaznaczyć, że na "Jeźdźca" wyczekiwałem już od pierwszych zapowiedzi. Śledziłem wszystkie nowinki na temat filmu, obejrzałem każdy trailer. Nie spodziewałem się arcydzieła kinematografii, ale po prostu dobrej rozrywki na poziomie pierwszej trylogii "Piratów z Karaibów". W końcu za kamerą mamy tego samego reżysera, a w głównej roli został obsadzony ponownie Johnny Depp. Nie spodziewałem się jednak tak złego przyjęcia filmu przez większość krytyków, którzy zarzucili nowej produkcji Verbinskiego naprawedę dużo. Przesadzili.

Skupmy się jednak na fabule filmu, która nie jest może powalająca, ale daje dużo pola do popisu aktorom jak i specom od efektów specjalnych. Historia opowiedziana jest w formie retrospekcji. Pewien chłopiec zwiedza jedno z amerykańskich muzeów i na swojej drodze spotyka bardzo starego Indianina. Jak się okazuje, jest to słynny Tonto, który postanawia opowiedzieć młodzieńcowi swoją historię. Widz przeniesiony jest do XIX wieku, kiedy to trwają prace nad połączeniem linii kolejowych między dwoma wybrzeżami Stanów Zjednoczonych. Wszystko rozpoczyna się kiedy John Reid, młody prawnik, powraca do domu gdzie będzie mógł spełnić się jako stróż prawa. W tym samym pociągu podróżują dwaj więźniowie: Tonto, Indianin z plemienia Komanczów i Butch Cavendish, okrutny przestępca, na którego czeka kara śmierci. Jak to w westernach jednak bywa, pociąg zostaje napadnięty i Butch ucieka. W mieście zorganizowana zostaje ekipa poszukiwawcza mająca na celu odnalezienie bandyty. W jej szeregach znajduje się John oraz jego brat Dan. Szybko dochodzi do tragedii i niemal wszyscy strażnicy umierają. Z życiem uchodzi jedynie John niespodziewanie uratowany przez Tonto. Prawnik postanawia odnaleźć mordercę brata i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości. We wszystkim oczywiście pomoże mu jego nowy przyjaciel.

Moja pierwsza uwaga: jeśli podobają Wam się filmy na poziomie "Piratów z Karaibów" to pewnie i "Jeździec znikąd" przypadnie Wam do gustu. Większość fajnych elementów z filmów o piratach znajdziemy i tutaj, w nieco zmniejszonej formie. Humor, zwroty akcji, absurdalne sytuacje... To wszystko jest i działa. Zamiast Sparrowa jest Tonto, zamiast Blooma jest Hammer, a statki zastąpiono pociągami. Zabrakło mi ciekawszego czarnego charakteru - William Fichtner jako Butch Cavendish wypadł nieźle, ale mam wrażenie, że takiego antagonistę widziałem już w stu innych westernach. Hammer w tytułowej roli wypadł po prostu poprawnie, ale nadrabia Johnny Depp. Swoją nową kreacją Sparrowa nie przebił, ale wiele razy wywołał uśmiech na mojej twarzy. Śmiesznie wypada również sytuacja z Heleną Bonham Carter, którą ten film był reklamowany a pojawia się w nim przez jakieś 5 minut. Przypadek?

Pod względem technicznym wszystko jest dopracowane do perfekcji. Efekty specjalne w scenach akcji wypadają świetnie a krajobrazy, jakimi widz jest bombardowany ze wszystkich scen, naprawdę cieszą oko. Również Hans Zimmer pokazał, że jest w formie i zrobił muzykę, która świetnie podkreśla klimat filmu. Wiele utworów na pewno pozostanie w mojej pamięci.

Krytycy wiele zarzucali tej produkcji i to niestety niesłusznie. Wielu bardzo zabolały brutalne sceny z udziałem Indian. Inni czepiali się tego, że film nie jest ani komedią ani dramatem. Chyba zapomniano, że pod tym względem "Piraci" byli tacy sami i nikomu to nie przeszkadzało. Jest trochę powagi, dużo żartów oraz wiele naiwnych i absurdalnych scen. Ot, taki misz-masz.

"Jeździec znikąd" nie jest arcydziełem, tylko typowym filmem akcji, który ma zapewnić dwie godziny rozrywki, po czym można spokojnie o nim zapomnieć. Przesadą jest nazywanie go najgorszym filmem i największym rozczarowaniem roku. Może i pirackiej trylogii Verbinskiego nie przebił, ale i tak bardzo dobrze sprawdza się w swojej roli.

7/10

Joorg
25 października 2013 - 00:27