Krok w kierunku normalizacji singla? Recenzja Battlefielda 3 - guy_fawkes - 27 października 2013

Krok w kierunku normalizacji singla? Recenzja Battlefielda 3

Pisanie referatów, jak sami dobrze wiecie, najczęściej sprowadza się do powielania dostępnych treści i co najwyżej parafrazowania, by uchronić się przed zarzutem plagiatu, a jednocześnie szybko odhaczyć to mało wdzięczne dla studenta zadanie. W procesie ich tworzenia nie powstaje żadna wartość dodana, zmieniają się jedynie słowa, nie następuje głębsza analiza treści. I mniej więcej tak jest z singlem Battlefielda 3: DICE odbębniło ten element, by móc skupić wszystkie swoje siły na trybie sieciowym. Multi faktycznie wyszło znakomicie, ale scenariusz dla pojedynczego gracza powinien mieć już chyba swoją własną normę PN-EN.

TERRORYSTA ZAGRAŻAJĄCY CAŁEMU ŚWIATU, ODC. 290978978967.
Generalnie od kampanii dla samotnych wilków oczekuję głównie pozostawienia w mojej pamięci jakiegoś wyraźnego, niezacieralnego śladu. Nie chcę tym samym powiedzieć, że krytykuję singla BF3 tylko dlatego, że nie jest BioShockiem, bowiem mógł osiągnąć ten cel bez wyrafinowanej fabuły i nieprawdopodobnych zwrotów akcji. Wystarczyło przedstawić jakieś ciekawe spojrzenie na współczesne strachy czy choćby żołnierzy stawiających na szali własne życie w obronie pokoju na świecie. A co dostajemy? Kolejną historyjkę o psychopacie wymachującym przed światem atomowym kijkiem, chcącym wywołać następną, globalną zawieruchę. Czy naprawdę na tym polega „wyższość” nad Call of Duty, by skopiować tamtejszego Makarova, pozbawić go osobowości, wsadzić w usta kilka durnych kwestii i wypuścić na gracza? Ileż jeszcze razy przerobimy  zbliżony motyw? Zeszłoroczny Medal of Honor: Warfighter również podążył w tym kierunku, ale przynajmniej usiłował sprawiać pozory wojennego dramatu. Tymczasem DICE zasłużyło na pałę z przedmiotu „igraszki z emocjami odbiorcy”. Gdy ginie ktoś bliski naszej postaci, powinno to wzbudzić jakieś uczucia. Wielkie miasto pełne ludzi właśnie doświadcza atomowej eksplozji w samym centrum? To również prosi się o stosowne zaakcentowanie. Na niezbyt pozytywny odbiór scenariusza wpływa także wzorowany na Black Ops motyw retrospekcji głównego bohatera – tam jednak wiedzieliśmy od razu, że coś przeskrobał, tutaj natomiast przesłuchujący to w zasadzie sami dobrzy gliniarze i aż miałem ochotę poprosić Blackburna, by wskazał miejsce ukrycia skradzionego z osiedlowego warzywniaka jogurtu z kawałkami owoców. Pod koniec robi się ciekawiej, ale szczerze mówiąc przyznałbym rację śledczym, bo tak każe zdrowy rozsądek – tymczasem protagonista zdaje się wierzyć na słowo każdemu, kogo spotka. Nawet członkowi sił specjalnych potencjalnie wrogiego kraju...

Jeśli nie odpowiesz na nasze pytania, pozbawimy cię tygodniowej racji czekolady

„NOCLIP” I DO PRZODU!
Jeśli kiedyś moje własne dziecko zapyta mnie, co mi zostało z BF3 w niestrawionych sklerozą komórkach nerwowych, odpowiem, że ładne widoczki. Silnik (o którym opowiem szerzej w dalszej części tekstu) pozwolił na wygenerowanie pięknych krajobrazów – szczególnie urokliwie wygląda bitwa pancerna w Iranie czy też jedna z początkowych misji w jednym z irackich miast. Swoje robi także etap w powietrzu, aczkolwiek to bardziej cut-scenka ze śladowymi ilościami gameplayu – nawet dotarcie do czekającego na pilotów myśliwca nie wymaga używania klawiszy odpowiadających za ruch. Jak rozumiem w ten sposób również chciano się odciąć od CoD-owej groteski, gdzie człowiek nie mający bladego pojęcia, do czego służy większość wskaźników w kokpicie swobodnie siada za sterami (tak Black Ops II, piję do Ciebie!). Niemniej jednak efekt końcowy to irytujące kajdany, bo przecież rolę demek technologicznych odgrywają osobne materiały. Spore zarzuty mam także do oskryptowania – często komputerowi idioci (bo inaczej nazwać ich nie sposób ze względu na prezentowane ogarnięcie) nie przestaną napierać, dopóki gracz np. nie chwyci za działko stacjonarne. Tak durnego warunkowania postępów powinno się unikać jak ognia, zwłaszcza, że tyle się mówiło o stojącej za tytułem technologii i wysiłku włożonym w finalny produkt. Niemal przestałem weń wierzyć, gdy moi kompani najwyraźniej wpisali sobie w konsoli „noclip” i przebiegli przez zamknięte drzwi (raz nawet jeden się teleportował), czego ja oczywiście zrobić nie mogłem. Z kolei wzrok mojej postaci ewidentnie szwankował – zainstalowane na broni dodatki widziałem dopiero po wzięciu pukawki do rąk. Najwidoczniej dystans dzielący wirtualne gałki oczne od podłoża mocno zaburzał percepcję Blackburna...

Oto jeden z kluczowych dla fabuły karabinów stacjonarnych. Robi wrażenie, prawda?

Z LATARKĄ W BIAŁY DZIEŃ
Pełną klisz historyjkę okraszono polskim dubbingiem, obecnie już tradycją w shooterach od EA. Lokalizacja wyszła całkiem przyzwoicie, aczkolwiek nie jestem pewien, czy rzeczywiście potrzebuje jej tytuł z kampanią na kilka godzin. Summa summarum widzę jej sens w multi – szybciej, instyktowniej reaguje się na automatyczne komendy w rodzimym języku. Pewne jest natomiast, że korporacja dostrzega w naszym kraju obiecujący rynek dla takich produkcji – w końcu Battlefield 3, zwłaszcza w wersji pecetowej, sprzedał się rewelacyjnie jak na nadwiślańskie realia. Nie ulega wątpliwości, że przynajmniej część odbiorców oczekiwała znajomych głosów i ich nadzieje znalazły pokrycie w rzeczywistości. Tutaj trzeba jeszcze dodać, że BF3 nie miał dodatkowego atutu w postaci elitarnej jednostki z III RP, jak to było z młodszym o rok Medal of Honor: Warfighter. Nie czarujmy się jednak – to nie dla scenariusza głównie kupowano Battlefielda, podobnie jak Call of Duty. Dla lwiej części graczy wciąż najbardziej liczy się multiplayer, a na tej płaszczyźnie Pole Bitwy wypada kapitalnie, zbierając do kupy doświadczenia wyniesione z poprzednich gier z serii. Dziś nie wykroczymy poza obręb zawartości podstawki, lecz i ona stara się zaspokoić zarówno gusta miłośników potyczek na ogromnych mapach (Kaspijska Granica), jak i utarczek na ciasnych terenach z udziałem głównie piechoty (Operacja Metro). Prawdą jest, że pazury pokazuje dopiero na wielkich połaciach terenu, gdzie oddaje do dyspozycji imponujący park maszynowy: czołgi, samochody terenowe, łodzie, odrzutowce, śmigłowce… Pilotaż tych ostatnich wymaga wprawy, choć nie stanowi takiego utrapienia, co w BF 1942, pierwszej grze z serii. Wespół z różnorodnymi trybami zabawy (o których szerzej za moment) oraz systemem klas i uzbrojenia pozwala to w zasadzie każdemu odnaleźć swoją rolę na polu walki, co dobitnie świadczy o zespołowym charakterze trybu sieciowego. Tu nie trzeba brylować refleksem – już zaznaczając wrogów pomożesz drużynie i dostaniesz kilka punkcików. Ba – nawet nie trafiając bezpośrednio przeciwnika można go przygwoździć ogniem, co zaburza jego pole widzenia i stanowi naprawdę ciekawy, wartościowy ficzer, wprowadzony właśnie w BF3. Z drugiej strony medalu znajdują się montowane przy broni latarki, w czasie betatestów i pierwszych tygodni po premierze perfidnie oślepiające nawet w biały dzień. Z biegiem czasu osłabiono ich snop światła, lecz to i tak nie przeszkadza wciąż ich używać wielu graczom.

Skok ze szczytu Demawendu w trybie "Gorączki" - 500 m różnicy wysokości robi wrażenie!

PUNKT ZAPALNY
W „trójce” postanowiono nieco przemodelować tradycyjny system klasowy, stawiając na kwartet: Szturmowiec, Technik, Wsparcie, Zwiadowca. W gronie tym jedynie teoretycznie brakuje klasycznego medyka – jego obowiązki przejął teraz Szturmowiec, co w moim odczuciu stanowi ukłon w stronę balansu, bo przecież posada polowego cyrulika z reguły była równie chętnie obejmowana, co bramkarza w podwórkowych rozgrywkach. Naturalnie nie mam tutaj na myśli zorganizowanych klanów. Z kolei technik to stary, dobry specjalista od naprawy/złomowania pojazdów. Do demolki używa głównie różnych wyrzutni i granatników, ale strasznie interesującym urządzeniem jest jego palnik, którym naprawi pojazd swojej drużyny i jednocześnie może zepsuć wrogi, a nawet zabić piechura. Ten niezamierzony komizm legł u podstaw wielu filmików z gry znajdujących się na YouTube, gdzie szaleni inżynierowie biegali za skonfundowanymi nieprzyjaciółmi. Następny w kolejce żołnierz wsparcia lubi przygrzać z lekkiego karabinu maszynowego (z opcją zwiększenia celności za pomocą dwójnogu – dotyczy to także m.in. snajperek), a zespół wspomoże pakietami amunicji i defibrylatorem. Wreszcie Zwiadowca odgrywa rolę strzelca wyborowego – największego indywidualisty w tego rodzaju grach sieciowych. Rozciągnięcie map w pionie zwiększa zasób dogodnych miejscówek do kampienia, a mobilny punkt odrodzenia pozwoli mu szybko wrócić do ulubionej lokalizacji po zgonie. Która z tych klas jest najlepsza? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, gdyż każda ma swoje zastosowanie i funkcję na polu walki. By pomóc drużynie, trzeba mądrze korzystać z ich mocnych stron i jednocześnie minimalizować słabości, zaś zmiany poczynione przez DICE w kierunku ich przeobrażenia wydają mi się krokiem w dobrą stronę.

Pancerny rajd - jedna z najciekawszych misji w singlu. Tylko ten czołg jakiś taki niezniszczalny...

DLA DOBRA DRUŻYNY!
Sama rozgrywka potrafi dostarczyć niezapomnianych przeżyć, i to obojętnie, czy uczestniczymy w domyślnym trybie Podboju (zajmowanie i kontrola rozsianych po mapie posterunków), Gorączce (ataku/obronie kilku punktów, aż agresorom skończą się tickety lub obrońcy nie ustrzegą sprzętu przed zniszczeniem), TDM (pojawia się po raz pierwszy od czasów BF 1942, liczy się wyłącznie eksterminacja nieprzyjaciela bez udziału pojazdów) oraz ich drużynowych wariantach poza Podbojem. W tych ostatnich chodzi o rywalizację niewielkich, 4-osobowych ekip, domyślnie stanowiących składowe poszczególnych frakcji. Możliwość tworzenia własnego teamu nie jest nowością w serii, ale jej ewentualne zniknięcie w przyszłości z pewnością byłoby sporym ciosem dla rozgrywki, ponieważ możliwość respawnowania się w pobliżu kompana (zamiast biec samemu przez pół mapy) ze składu lub działające na kumpli perki istotnie wpływają na frajdę z zabawy, a także zacieśniają niezwykle istotne w Battlefieldzie więzi i komunikację. Tylko działając wspólnie można np. szybko zestrzelić wrogi śmigłowiec, dysponujący flarami. Mechanizmów wymuszających bądź czerpiących profity ze współpracy jest więcej i w moim mniemaniu to one stanowią siłę dzieła DICE.

Aż się prosi, by w tle puścić "Cwał Walkirii"

PRZEZ INTERNET... DO SINGLA
Oczywiście nie mogło także zabraknąć grindu, czyli zdobywania kolejnych poziomów doświadczenia, by odblokować nowe bronie, dodatki czy wreszcie specjalizacje (indywidualne oraz drużynowe, pozwalające np. szybciej biegać, zabierać więcej amunicji czy kłaść skuteczniejszy ogień zaporowy). Ponadto można dostosować m.in. swój nieśmiertelnik, jak również kolekcjonować blaszki innych, atakując ich znienacka nożem. Tempo rozwoju jest relatywnie wolniejsze, niż w Call of Duty, ale tutaj bazuje się głównie na własnych umiejętnościach, niż zdobyciu heli automatycznie nabijającego kille. Czynności customizacyjnych łatwo też dokonać z poziomu Battleloga, czyli zintegrowanego z grą serwisu gromadzącego statystyki gracza oraz pozwalającego odpalać poszczególne tryby. Rozumiem ideę skumulowania wszystkiego w jednym miejscu, ale na jaką cholerę muszę się przez niego przebić, nawet gdy chcę wyłącznie pograć w singla…?! Po kiego grzyba w tle wisi Chrome czy Firefox, skoro nie mają one nic wspólnego z szukaniem terrorysty? To jeden z absurdów dotyczących BF3 i choć przeglądarka serwerów jest całkiem wygodna, to takie rozwiązanie w moim odczuciu powinno być opcjonalne, a nie obowiązkowe. Szczęśliwi konsolowcy, gdzie można spokojnie odpalić samą grę bez informacji o tym, ile to nasi znajomi wbili sobie poziomów.

Chyba byłem dla niego za ostry...

CO-OP Z MELATONINĄ
Jeśli trzymalibyśmy się na sztywno semantyki, Battlefielda 3 można by uznać za grę przeglądarkową. I choć można tutaj wydać nieco grosza w sklepie na odblokowanie ulepszeń i pełnych pakietów, nie jest przecież produkcja F2P. Naturalnie nie ma tu wypożyczania/kupowania broni, za to niedługo po premierze pojawiła się możliwość kupna wersji Premium, czyli Battlefieldowego season passa na wszystkie planowane DLC. Kto jednak nie marzy o dokładaniu do interesu, poza klasycznym multi i singlem może również spędzić kilka godzin w trybie co-operacji, oferującym 6 misji dla 2 graczy. Są powiązane fabularnie z podstawowym scenariuszem, lecz poza etapem snajperskim ciężko o nich powiedzieć „natchnione”. Są równie nijakie, co singlowe i naprawdę nie czułem ochoty, by je powtarzać dla osiągnięcia wyższego wyniku punktowego. Ot, przybyłem, zobaczyłem, o mały włos nie zasnąłem.

Wspólne snajpienie z kumplem to najlepsza rzecz w całym co-opie

WOT TIECHNIKA!
Trudno zaprzeczyć, że sporo uroku dodaje Battlefieldowi 3 jego oprawa graficzna (a także niezła muzyka). Druga generacja autorskiego silnika Frostbite wymaga relatywnie nowoczesnego peceta, ale, o dziwo, przy lepszym wyglądzie, niż Bad Company 2 działa na mojej maszynie znacznie żwawiej. DICE nie poszło na kompromis, wydając to samo na wszystkich platformach, lecz postanowiło z sukcesem wykorzystać nadwyżki mocy blaszaków. Efekt budzi szacunek – gra bywa zjawiskowo śliczna, zwłaszcza na rozległych mapach w rodzaju Kaspijskiej Granicy. Także w singlu jest sporo momentów do podziwiania kunsztu pracy systemu oświetlenia, szczegółowości modeli pojazdów i tekstur. Trochę średnio wypadają zamknięte korytarze, ale to już znana słabostka tego engine’u. Znakomitym ficzerem jest także destrukcja elementów otoczenia, choć niecałkowita – dobrze to widać na Kaspijskiej Granicy, gdyż na końcu meczu z drzew zostają tylko osmalone kikuty.  Miałem także przyjemność zagrać w BF3 na PS3 i muszę przyznać, że różnica jest kolosalna, choć jak na sprzęt z taką brodą konsola się broni. Poza tym to były wrażenia kogoś, kto usiadł na świeżo po wysokich detalach – wystarczy się wciągnąć w rozgrywkę, by już tak nie zwracać na to uwagi. W każdym razie nie o same bajery chodzi – tylko na PC można zakosztować wojenek 64 graczy jednocześnie na największych mapach. Starcia o takim rozmachu wyglądają niesamowicie i tylko w nich często nie wiesz, co Cię trafiło, dopóki gra nie pokaże Ci Twojego oprawcy.

Mecze w multi często wyglądają bardziej jak pełen akcji film wojenny, niż gra

FESTIWAL SMAKÓW
Battlefield 3
to multi, w którym można się zakochać, taki sobie co-op i singiel odbity niemal na kserokopiarce. Rozumiem, że ten ostatni nie jest tutaj głównym daniem, lecz gościem na doczepkę, ale mimo wszystko szef kuchni mógłby się postarać, a nie podgrzać mi coś leżącego w ilościach hurtowych na dnie zamrażarki.

Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt

Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88    

guy_fawkes
27 października 2013 - 16:40