Imperialne podsumowanie roku 2013 - Imperialista - 13 grudnia 2013

Imperialne podsumowanie roku 2013

Cóż to był za rok. Obrodziło nam pięknie – jeśli w przeciągu kilku miesięcy dostajemy gry pokroju Bioshock: Infinite, The Last of Us czy GTA V, a w dodatku debiutują konsole z którymi spędzimy kolejne ~ 6 lat, marudzenie jest wręcz nie na miejscu! W tym roku w moim kalendarzu gier do sprawdzenia czeka już tylko nowy The Walking Dead, który tak czy inaczej nie zdołałby zamieszać w zestawieniu. Dzisiaj ode mnie ląduje mocno skrócona forma, a pod koniec roku czekał na Was będzie tradycyjny ranking gier roku według autorów gameplaya.

Branżunia:

premiera nowych konsol, niesłowny Microsoft, Ouya, przepustki.

W tym roku obsadzenie kategorii najważniejszego wydarzenia branżowego jest zaskakująco łatwe. Chcemy tego czy nie, większość z nas przesiądzie się w niedalekiej przyszłości na konsole nowej generacji i od wizji zaprezentowanej przez Sony i Microsoft w lutym i maju tego roku zależeć miało kilka naszych najbliższych lat. W tym aspekcie na linii dwóch korporacji było bardzo gorąco. Starcie dwóch idei – „graczocentryzmu” i pomysłu stworzenia multimedialnego centrum dowodzenia z mocno zaciśniętym pasem licencyjnym w pierwszej połowie roku było wiodącym tematem branżowych portali. Zapowiadało się ciekawie – w maju Microsoft zaskoczył graczy wizją, która mogła całkowicie przemodelować model konsolowego grania, jakiego znamy dzisiaj – zapowiedziana została blokada regionalna, konieczność logowania się do sieci raz na dobę, konieczność podłączenia Kinecta, bardzo restrykcyjne obostrzenia dotyczące wymiany gier używanych, a w zasadzie braku takiej możliwości poza kręgiem bliskich znajomych. Konferencja Sony na E3 była celnie wymierzonym policzkiem, głosząc dumnie na oczach dziesiątek tysięcy widzów „PS4 SUPPORTS USED GAMES”. Od tego momentu popłynęła fala rezygnacji Microsoftu z wcześniej podjętych decyzji, a marketingowy wizerunek Xboxa zaczął powoli wychodzić na prostą. Dzisiaj sprzedaż konsoli idzie łeb w łeb z konkurentem, chociaż z werdyktem trzeba będzie poczekać aż do rozszerzenia liczby rynków zbytu na których konsola będzie oficjalnie dostępna.

Źródło: www.extremetech.com

Gdzieś tam w tle debiutowała Ouya – projekt, który mimo początkowego entuzjazmu okazał się mocnym niewypałem. Co ciekawe, recenzenci początkowo zainteresowani samą ideą sprzętu jeden za drugim pukali się w głowę trzymając w rękach małe pudełeczko, pytając „właściwie po co to komu?”. 8, 5 milionów dolarów zebrane dzięki idei crowdfundingu zostało utopionych w projekcie bez przyszłości. W tym roku dało się odczuć stopniowy spadek udziału Kickstartera, przynajmniej w aspekcie samych gier. Na wiele dużych projektów wciąż czekamy, część z nich się udała (Shadowrun: Returns), inne tylko połowicznie (Broken Sword 5: The Serpent’s Curse) a o innych najlepiej szybko zapomnieć – chociażby o Takedown, zapowiadanym jako duchowy spadkobiercy serii Rainbox Six. Liczę, że w przyszłym roku pozamiata komercyjnie dostępny Oculus Rift, a wydawcy nie zawiodą i zaoferują solidne wsparcie.


Ciekawą i istotną informacją była rezygnacja EA oraz Ubisoftu z paszportów/przepustek umożliwiajacych grę w sieci. Było to o tyle dziwne, że sama idea pozwala - przynajmniej teoretycznie - ugryźć wydawcom część działki straconej na rynku gier używanych - właściciel używanej gry chcąc grać w sieci musiał wykupić kosztującą kilkanaście złotych przepustkę. Pod przykrywką robienia graczom dobrze, wielkoduszni włodarze korporacji postanowili znieść ograniczenia - najwidoczniej przychody z online passów były niższe od tych, które mogłyby się na kontach firm pojawić, gdyby większa pula ludzi zyskała natychmiastowy dostęp do kuszących mikrotransakcji, które nawiasem mówiąc ostatnio zaczęły przybierać formę -makro. 


Gry!

 

Pożegnanie wielkich serii z generacją-matką

Nowe konsole rodzą nowe serie – to prawidło umacnia się od czas pierwszego PlayStation. Ten rok obrodził nam w swego rodzaju pożegnanie serii, którym zawdzięczamy najprzyjemniejsze chwile przy konsolach. Żegnało się zatem Gears of War, Batman z serii Arkham, oraz God of War (okej, PS3 nie było macierzystą platformą, ale wypluło rewelacyjną trójkę). Wszystkie te gry można postawić w zasadzie na jednej półce. Nie zaskoczyły niczym, nikt zresztą się tego nie spodziewał. Wszystkie są odtwórcze, dokładając od siebie kilka mocno irytujących rozwiązań. Trochę szkoda, że serie które świeciły dla innych przykładem przez kilka ostatnich lat schodzą ze sceny mało spektakularnie. Lekka gorycz w ustach pozostała.

Najprzyjemniejsza niespodzianka

Assassin’s Creed IV: Black Flag

Najlepszy Asasyn w historii serii i jedna z lepszych gier pirackich kiedykolwiek stworzonych. Przy grze zeszło mi nieco ponad 45 godzin, a kilka dodatkowych mam zamiar wciąż do puli dorzucić. Mało tego, gra tak bardzo mnie wkręciła, że całe dwie noce spędziłem na skrupulatnym researchu o przedstawionym okresie historycznym, przy okazji dostając w twarz kilkunastoma spoilerami dotyczącymi losów postaci w samej grze. Gdyby nie wrzucanie z uporem maniaka skradania do co trzeciej misji, Asasyn stanąłby do walki o tytuł gry roku. Jaram się do dzisiaj, w styczniu robię upgrade gry do wersji na PS4 i wypływam w rejs jeszcze raz. 



Największe rozczarowanie:

W najbardziej niechlubnej kategorii dzielnie walczyły trzy tytuły. Co ciekawe, wszystkie wstrzeliły się z cyklem wydawniczym na ostatnią prostą roku. Rome 2: Total War zraził koszmarnymi problemami z wydajnością, kulawą sztuczną inteligencją i w zasadzie powinien dostać specjalną nagrodę za „niespełnione obietnice”, zwłaszcza biorąc pod uwagę pamiętniki dewelopera, które zapowiadały gruszki na wierzbie. Mimo, że pewnych zmian (drzewko rodowe?!) do tej pory nie da się uznać za krok w dobrym kierunku, patche załatały większość bolączek. Najlepszym Total Warem i tak pozostaje drugi Shogun. Drugim tytułem aspirującym do nagrody był Killzone: Shadow Fall, czyli gra która zapomina o tym, że powinna być fajna. Gdyby nie oszałamiająca grafika i moja legendarna cierpliwość, przygoda z grą skończyłaby się po kilku godzinach, bo ilość idiotycznych błędów w warstwie projektowej – w dodatku takich o których popełnienie w życiu nie podejrzewał Guerilla Games – była zastraszająca. Mimo sporej konkurencji, zwycięzca mógł być tylko jeden.

Beyond: Two Souls

Gra, która miała opowiedzieć świetną historię, a która z pewnością takiej nie opowiedziała. Która miała zagwarantować emocjonalne zaangażowanie gracza w odpowiedzi na przedstawiona wydarzenia, a która poupychała przesadny dramatyzm na każdym kroku i rozkazała w niego uwierzyć. Ukończenie wersji demo zapaliło nad moją głowę lampkę ostrzegawczą, ale po poprzednich dokonaniach Cage’a jasnym stało się, że każda z jego gier miała w sobie słabsze momenty. Przejście Beyond zajęło mi dwa dni i ślęczenie nad nowym dziełem ekipy dowodzonej przez francuskiego wizjonera do dziś wspominam jako gorzkie doświadczenie. Niechaj ten facet zatrudni wreszcie doświadczonego scenarzystę.


Gra roku

Decyzja ciężka - przez pierwszą połowę roku byłem przekonany, że mimo braku wszystkich kart na stole, najwyższy stopień podium obsadzi Bioshock: Infinite. Rozumiem zarzuty o drewnianej mechanice strzelania, mocno ograniczonej swobodzie w mieście które aż prosi się o rozbudowany system Sky-line'ów - tyle że nic z tych rzeczy nie przeszkodziło mi w świetnej zabawie. Rewelacyjna Elizabeth, świetny storytelling oparty na narracji środowiskowej, świetna w gruncie rzeczy Columbia (chociaż faktycznie - nieco hermetyczna) - Infinite nie zawiódł.

Większość graczy tak czy inaczej czekała niecierpliwie, by 17 września ustawić się w kolejce po swój egzemplarz GTA V. W Los Santos przesiedziałem ponad 60 godzin, z czego GTA Online pochłonęło niecałą godzinę - tryb multi z bólem serca uważam za nieporozumienie. W singlu było bardzo dobrze, ale chyba przestaję jarać się tym, co Rockstar robi w temacie Grand Theft Auto. Wystarczy powiedzieć, że dziś z gry pamiętam już tylko kilka magicznych wycieczek na północ mapy o wschodzie słońca, wycieczki Micheala do psychoanalityka i Trevora jako całość. Trochę za mało na grę roku. Inna sprawa, że miejsce zostało obsadzone kilka miesięcy przed premierą GTA V...

The Last of Us

Nie mogło być inaczej. Wracam do tej gry z prawdziwą fascynacją - wyjątkowo dobrze smakuje odpowiednio oszczędnie dawkowana. Znika wówczas jedyna wada tej gry, dość częste wykorzystanie kilku gameplayowych tricków (paleta, pływanie, drabinka, deska...). Przy okazji, gra dostaje ode mnie nagrodę za najlepszą ścieżkę dźwiękową wśród gier tego roku. Od momentu pisania recenzji, którą możecie przeczytać tutaj opinii o grze nie zmieniłem nawet w najmniejszym stopniu, co wbrew pozorom nie jest zbyt częste - wiele razy czas zmusza do rewizji opinii. To jedna z tych gier, które nie potrzebują rekomendacji. Samo brzmienie tytułu powinno brzmieć jak zachęta. 




Plany i oczekiwania?

- Dałbym się pociąć za zapowiedź solidnego tytułu AAA osadzonego w realiach drugiej wojny światowej, za którymi tak cholernie tęskni rzesza (?!) graczy. Niechaj to będzie nawet i Call of Duty - wywalenie nowoczesnych zabawek i zdecydowana zmiana klimatu wyszłoby serii na zdrowie. Chociaż nie łudźmy się, słupki od takiej decyzji raczej nie urosną.

- W kwestii hardware'u pokładam ogromne nadzieje w Oculus Rifcie - gaming potrzebuje doświadczeń tego typu, bo niedługo zanudzimy się na śmierć grając w gry wyglądające tak samo doskonale i jednocześnie tak samo płasko. Dodatkowo, obiecuję sobie kupić wreszcie 3DSa i ogarnąć chociaż w części Nintendowe środowisko- podobno pure fun. Dodatkowo, Robson podkręca zajawkę na Poksy. Nie odpuszczę.


Feedback jest ważny! Jeśli uważasz, że nie straciłeś czasu czytając ten wpis, daj temu wyraz w komentarzu- chętnie poznam Twój punkt widzenia. Jeśli chcesz pogadać ze mną o grach, uderzaj na fanpejdża! Polecam - to naprawdę przekozacki fanpejdż.



Imperialista
13 grudnia 2013 - 13:08