Is There Anybody Out There? - historia Pink Floyd - część 8. - Bartek Pacuła - 8 lutego 2014

Is There Anybody Out There? - historia Pink Floyd - część 8.

Floydzi po rozpadzie nie byli zespołem tym samym - i trudno było tego nawet oczekiwać. Nikt jednak nie spodziewał się, że ta legendarna formacja, wraz ze swoimi obecnymi i byłymi członkami, będzie w tak złej formie. Z jednej strony Gilmour i spółka odpływali w narkotycznych wizjach, z drugiej zaś strony Waters miotał się i szarpał, próbując zmierzyć się z brakiem sensownego pomysłu na płytę. Jednak jak śpiewał, chudy jeszcze w latach 90., Axel Rose, "Nothing last forever, even the November rain". Bo i w latach 90. słońce zaświeciło na floydowym niebie i zostało tam już chyba na stałe. Zapraszam na ósmą, i ostatnią już, część z serii Historia Pink Floyd!

Amused to Death.

Choć sukces płyt A Momentary Lapse of Reason oraz koncertówki Delicate Sound of Thunder był dosłownie kosmiczny(przypomnienie - DSoT był pierwszym albumem w historii rocka, który zabrzmiał w kosmosie), to życie Floydów, a szczególnie życie Gbilmoura, było raczej nienajlepsze. Narkotyki dosłownie zasypały ich podczas trasy koncertowej, a obecny lider Floydów musiał dodatkowo zmagać się z przykrym faktem rozstania ze swoją żoną. Jednak wszyscy Floydzi powoli mieli zacząć układać sobie ostatecznie życie – i to dobre życie. Po pierwsze – chociaż trasa Floydów promująca A Momentary Lapse of Reason była ciężka dla muzyków, to okazała się sukcesem totalnym, a panowie odwiedzili z tej okazji nawet Moskwę. Po drugie – w lipcu 1990 roku Roger Waters dał jedyny w swoim rodzaju koncert – stało się to w Berlinie przy okazji upadku Muru Berlińskiego. Trudno sobie wymarzyć lepszą scenerię, by odegrać muzyczny spektakl The Wall. I nie miał znaczenia fakt, że technika nadal uniemożliwiała zrobienie tego tak, jak dokładnie chciał Waters – koncert ten jednoznacznie pokazał kto wśród rockowej gawiedzi jest prawdziwie wielki. Dwa lata później Waters ponownie to pokazał, a to przez wydanie swojej trzeciej, jak dotąd ostatniej, płyty. Nosiła ona tytuł Amused to Death i jest to krążek, w mojej opinii, który rozwala swoich poprzedników jak chce. Wreszcie Waters znalazł dobry balans między artyzmem, a muzyką, między warstwą dźwiękową, a tekstową. Album cieszył się dobrą historią, kilkoma świetnymi rozwiązaniami technicznymi(na dobrym sprzęcie stereo kilka rzeczy słychać jakby wydobywały się nie z kolumn, a zza okna) oraz bardzo fajną muzyką, w której pobrzmiewały, i to bardzo głośno, echa świetności basisty Floydów. Słowem: powstał kawał dobrego albumu, do którego chętnie wracam i którym Waters zdecydowanie zrehabilitował się po tej wpadce, jaką było Radio K.A.O.S.

The Division Bell - wersja japońska.

Również Davidowi Gilmourowi zaczęło wieść się lepiej. A to wszystko za sprawą brytyjskiej dziennikarki Polly Samson, w której się zakochał i która powoli pomagała mu wyjść z narkotykowego nałogu. Dzięki niej Gilmour znalazł w sobie na tyle siły, by zacząć pisać materiał na kolejną płytę, a Samson dzielnie i wytrwale mu w tym pomagała. Płyta od strony technicznej powstawała w kilku studiach nagraniowych, wliczając w to prywatne studio Gilmoura, a od strony tekstowej powstawała w głowach Gilmoura i Polly, która jest współautorką aż 7 piosenek. Ostatni do tej pory album Floydów, zatytułowany The Division Bell, jest godnym zwieńczeniem wspaniałej kariery zespołu. Gilmour bardzo się wyrobił jako lider, teksty są głębsze i poważniejsze, a brzmienie bardziej zróżnicowane – miejscami naprawdę ostre(What Do You Want From Me), czasami bardzo nowoczesne(Take it Back), a czasami ocierające się o geniusz(High Hopes). Ta ostatnia piosenka, choć napisana na potrzeby albumu jako pierwsza, nagrana została jako ostatnia i tak też została umieszczona. Floydzi zamknęli więc swoje studyjnie dokonania genialnie – nie dość, że ich dyskografię wieńczy płyta co najmniej bardzo dobra, to tę płytę wieńczy naprawdę świetne High Hopes. Piosenka ta opowiada o  przemijaniu, o rozczarowaniu związanym z tym co się stało z życiem, o tęsknocie za latami młodości. Świetna opowieść uzupełniona jest przez znakomitą muzykę, a nawiązanie muzyczne do piosenki Fat Old Sun z Atom Heart Mother dodaje temu tylko nostalgicznego posmaku i uroku.

Pudło Union Disk.

Prócz High Hopes na płycie otrzymaliśmy kilka niezwykle ciekawych i dobrych kompozycji, choć nie dało się nie dostrzec lekkiego odejścia Floydów od rocka progresywnego do art-rocka. Niezależnie jednak czy komuś ta zmiana się podobała, czy nie album stał się ogromnym sukcesem, zarówno artystycznym, jak i kasowym. The Division Bell okryła się złotem, a potem trzy razy platyną, a jeden z utworów, Marooned, został nawet nominowany do nagrody Grammy w kategorii „Najlepszy utwór instrumentalny”. Prócz „wnętrza” albumu zachwycała również okładka. Za jej przygotowanie odpowiedzialny był, ponownie, Storm Thorgerson. Na okładce możemy zobaczyć dwie charakterystyczne głowy wykonane z metalu(lub z kamienia – te kamienne zdobią okładki wersji kasetowej), między którymi jest ustawiony rząd świateł, a cała instalacja ustawiona jest w miejscu dorastania Gilmoura. Całość sprawia świetne wrażenie, a ja jestem tą okładką zachwycony tak, że w dużym formacie wisi ona u mnie na ścianie.

P.U.L.S.E - okładka.

Gilmour, który w międzyczasie ożenił się z Polly Samson, i reszta chłopaków po premierze The Division Bell ruszyli w trasę koncertową. Ta jednak przebiegała zupełnie inaczej od tej poprzedniej – była spokojna, stonowana, bez wielkich wybryków i zdecydowanie bez dragów w otoczeniu głównych muzyków. Za ten stan odpowiadała Samson, która, co naturalne, dbała o swojego męża i nie chciała, by Gilmour powrócił do swoich starych nawyków. Choć jej się to udało, to na pewno nie przysporzyło jej to popularności wśród tych, którzy tak dobrze się bawili na poprzedniej trasie – zaczęto ją nawet porównywać do Yoko Ono. Jednak to również dzięki niej Gilmour, Mason i Wrght byli w tak świetnej formie, co znakomicie dokumentuje druga koncertówka zespołu, wydana w 1995 roku. Zatytułowano ją P.U.L.S.E i jest świadectwem(kolejnym) wielkości scenicznej Floydów. Wydawnictwo to, dwupłytowe, było naprawdę świetnie pomyślane i zrobione. Na pierwszej płycie dostaliśmy kilka floydowych hitów, kilka przebojów z The Division Bell oraz kilka piosenek z A Momentary Lapse of Reason, na drugiej zaś otrzymaliśmy całą koncertową wersję Dark Side of the Moon, zakończoną trzema bisami w postaci Wish You Were Here, Comfortably Numb(naprawdę dobra wersja) i Run Like Hell. Tak oto kończy się płytowa przygoda Pink Floyd. Nie były to jednak ostatnie akordy zagrane przez tych muzyków.

P.U.L.S.E - wnętrze.

Pierwszą ważniejszą rzeczą, którą pragnę wymienić jest wydanie trzeciej(ostatniej) koncertówki FloydówIs There Anybody Out There? The Wall Live 1980-81, o której wspomniałem już przy okazji wpisu o płycie The Wall. Następną rzeczą jest reedycja płyty Dark Side of the Moon z 2003 roku. Przypadało wtedy 30-lecie wydania tej płyty, z tej okazji powychodziły różne remastery, a sama płyta wzbogaciła się o dłuższy tytuł – wszystko za sprawą dodania „The” do reszty tytułu. Dwa lata później Floydzi po raz ostatni spotkali się razem na scenie. Stało się to możliwe dzięki koncertowi Live 8(który był duchowym spadkobiercom legendarnego Live Aid z 1985 roku). Panowie wyszli na scenie, byli tam niecałe pół godziny, a zdecydowanie wymietli wszystko i wszystkich. Ich koncert zakończył się wspólnym uściskiem wszystkich czterech Floydów, co od razu przywołało spekulacje co do ponownego zjednoczenia się tej grupy. Nie jest to już jednak możliwe – w 2008 roku zmarł Wright, co definitywnie zakończyło karierę Pink Floyd, a na pewno zamknęło jej „klasyczny” rozdział. Dwa lata wcześniej zmarł ktoś inny – Syd Barrett(tutaj ciekawostka – choć wszyscy myślą, że Barrett odchodził w biedzie i niedostatku, to prawda jest inna. Przez te wszystkie lata Floydzi opiekowali się nim, a Barrett w 2006 roku mógł się pochwalić majątkiem przekraczającym milion funtów). W tym samym roku Gilmour wydał swój trzeci solowy album – On An Island. Album ten jest zdecydowanie najlepszym solowym dokonaniem Gilmoura. Jest przemyślany muzycznie, ponownie zaskakuje wysoką jakością tekstów, a tytułowa piosenka jest naprawdę wyśmienita. W tym samym roku Gilmour odwiedził polski Gdańsk i dał tam koncert nazwany z okazji premiery płyty. W 2008 roku zapis tego koncertu, zatytułowany Live in Gdańsk. Choć koncertówka ta jest dla mnie zaskakująco nudna, to wieńcząca wszystko GE-NIAL-NA wersja Comfortably Numb z świetną, wydłużoną solówką ratuje znacząco tę płytę. Na laurach nie spoczął też Roger Watres, który w 2011 roku ruszył w świat ze swoim show The Wall. Obecne zdobycze techniki nareszcie umożliwiły mu zrobienie tego spektaklu tak jak chciał. Cała trasa była gigantyczna – trwała od 2011 do 2013 roku, Waters odwiedził niezliczoną liczbę krajów(w tym Polskę dwa razy) i ponownie zaczął koncertować na stadionach(co oczywiście jest chichotem historii w tym wypadku – oto koncert, który został pomyślany jako sprzeciw przeciwko występom stadionowym pokazuje swoją moc i potęgę właśnie na stadionach), co znacznie zasiliło jego portfel.

Dwa solowe dokonania Gilmoura.

Czy to zatem koniec historii grupy Pink Floyd i jej członków? Niekoniecznie. Zarówno Waters, jak i Gilmour zajmują się teraz nagrywaniem swoich kolejnych solowych płyt, które światło dzienne mają ujrzeć nawet i w tym roku. Być może z tej okazji panowie wyjadą w świat z trasami koncertowymi. I być może ujrzymy ich znowu – potężnych gigantów rocka, którzy bezsprzecznie zmienili oblicze muzyki rozrywkowej. A może, tak jak to miało miejsce podczas watersowskiego koncertu na O2 Arenie w Londynie w 2011 roku, zobaczymy ich nawet na scenie razem?

Historia Pink Floyd to cykl, który dostarczył mi wiele radości, choć wymagał on za każdym razem sporego nakładu pracy. Choć to już jest koniec historii Floydów, to jest jeszcze wiele zespołów z równie ciekawą historią. Poniżej daję ankietę, w której możecie się wypowiedzieć komu mam poświęcić czas w najbliższych miesiącach – Queen, Beatlesom czy The Doors.

Moja strona na Facebooku(wchodźcie i lajkujcie): https://www.facebook.com/musictothepeoplemagazine

Poprzednie części z cyklu Historia Pink Floyd:

7#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82817

6#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82513

5#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82294

4#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82051

3#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81746

2#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81399

1#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81121

Bartek Pacuła
8 lutego 2014 - 10:36

Jakim zespołem powinienem się zająć po Floydach?

Queen 34,2 %

The Beatles 44,7 %

The Doors 21,1 %