Relacja z krakowskiego koncertu Hey Unplugged w Kinie Kijów (28.03.2014) - Słowo na niedzielę(29). - Bartek Pacuła - 31 marca 2014

Relacja z krakowskiego koncertu Hey Unplugged w Kinie Kijów (28.03.2014) - Słowo na niedzielę(29).

Pamiętam jak kilka lat temu oglądałem program Kuby Wojewódzkiego. Pewnego dnia na słynnej kanapie u Kuby zasiadła Kasia Nosowska. Choć z początku wydawała mi się odrobinę sztuczna i lekko niezrównoważona, to z minuty na minutę co raz bardziej ją lubiłem, a to co mówiła wydawało mi się niezwykle interesujące. Po tym odcinku zacząłem powoli zapoznawać się z dokonaniami grupy, w której śpiewała wtedy (i śpiewa z powodzeniem nadal), czyli Hey. Choć muzyka Hey podeszła mi bardzo, a przy zapoznawaniu się z ich albumami co chwilę odkrywałem jakiś radiowy hit, który okazywał się być ich utworem. Nie sądziłem jednak nigdy, że wybiorę się kiedyś na ich koncert. Nadarzyła się jednak dogodna okazja, by jednak Hey na żywo zobaczyć. I to nie byle jak, bo w wersji unplugged! Na koncert się więc wybrałem, obejrzałem i posłuchałem, a moje przeżycia z niego możecie przeczytać poniżej.

Zanim jednak zacznę opisywać jak to mi się słuchało akustycznego Hey w krakowskim Kinie Kijów – krótka historyjka. Na Hey chciałem się wybrać gdy tylko zauważyłem plakaty reklamujące ich koncert w moim mieście. Ale przez bardzo długi czas na chęciach się kończyło. Dni mijały, biletów nie kupowałem, aż się okazało, że wejściówki… zostały wyprzedane. I to co do jednej. Smutno mi trochę było, opie***liłem się w myślach z 1000 razy – biletów wciąż brakowało. Jednak po raz kolejny sprawdziło się przysłowie o głupim, który ma szczęście – łażąc po Galerii Krakowskiej minąłem stoisko Takt24, gdzie moje oko przykuły dwa bilety z napisem „Hey Unplugged”. Okazało się, że są to ostatnie sztuki w całym mieście. Nie myśląc długo wyłożyłem 200 zł na dwa i ucieszony pobiegłem do domu, w ogóle nie przejmując się tym, że moje miejsca na widowni, które gwarantowały mi te bilety były mocno średnie.

Tydzień później zapowiedziany został drugi koncert w Krakowie, a biletów zapewniających świetne miejsca zaraz przed sceną było dosłownie milion.

Kino Kijów jest bliskie mojemu sercu z kilku powodów. To tam po raz pierwszy zobaczyłem Termiantora 3, Matrixa Reaktywację czy Władcę Pierścieni: Dwie wieże. Chodziłem też tam na wiele innych fajnych filmów czy to sam, czy to z kolegami – zawsze było super. Nic więc dziwnego, że wchodząc tam po kilku latach mojej „kijowskiej” absencji od razu poczułem się dobrze. Poczułem się jeszcze lepiej gdy  wymieniłem 8 zł na piwo i udałem się do sali kinowej (koncertowej wtedy właściwie). Po chwili koncert się rozpoczął, a ja mogłem oddać się przyjemnemu słuchaniu.

Koncerty unplugged są zawsze trochę inne od tych „normalnych”. Bardziej kameralne i nastrojowe, często bardzo zaskakujące, wymagające, ale też nagradzające wiernego i wytrwałego słuchacza. Dokładnie tak było na Hey Unplugged. Muzycy po kolei wychodzili na scenę, ostatnia wyszła, naturalnie, główna gwiazda tego wydarzenia, czyli Kasia Nosowska. Cała publiczność zaczęła bić brawo, a grupa zaczęła swój prawie dwugodzinny koncert. Zagrali właściwie wszystkie ważne piosenki ze swojego repertuaru – i to w naprawdę przyjemnych wersjach. De facto jedyną rzeczą, która w jakikolwiek sposób mnie rozczarowała był ostatni „heyowy” hit, czyli Do Rycerzy, Do szlachty, Doo Mieszczan z albumu o tym samym tytule, któremu zabrakło tej głębi i emocji, które były na płycie. Co do reszty nie mam specjalnych zastrzeżeń – wszystkie utwory miały na siebie pomysł, znakomita większość była naprawdę przyjemnie zagrana, Kasia Nosowska w przerwach między piosenkami urocza (ta jej niepewność siebie w połączeniu z tym głosem robią wrażenie!), a koncert minął niepostrzeżenie szybko. Utwory urozmaicane były spontanicznymi rozmowami muzyków, a podczas jednej z piosenek na scenę wyszło dwóch panów grających na plastikowych kubłach po farbach(?). I chociaż zagrali miernie pod względem technicznym to uroku temu wszystkiemu nie można było odmówić.

Nie chcę się tutaj za bardzo skupiać na utworach i ich aranżacjach (takich relacji jest już pewnie milion, a z Hey w wersji „bez prądu” można się zapoznać dzięki płycie wydanej w 2007 roku). W tym tekście chciałbym zwrócić uwagę na coś innego – na miernotę i biedę przy nagłaśnianiu koncertu (co jest chyba już symptomatyczne dla wszystkich występów live). Akustyk, który był odpowiedzialny za odpowiednie nagłośnienie występu dokonał rzeczy naprawdę niebywałej – wziął tak świetny materiał, jakim jest głos Kasi Nosowskiej i przerobił go w ledwo słyszalny średni wokal,  który był rozczarowujący. I to z prostej przyczyny – jej w ogóle nie było słychać! W momentach względnej ciszy Kasia dawała prawdziwego czadu. Jej wokal, dokładnie tak jak na płytach, był głęboki, przejmujący, miły w odsłuchu i po prostu fajny. Pan nagłaśniający postanowił ten głos totalnie zabić – i prawie mu się to udało. Jego misja spaprania dźwięku wyszła jeszcze „lepiej” przy nagłośnieniu niektórych instrumentów. Na scenie było pięciu (PIĘCIU) gitarzystów – a każdy z trochę innym instrumentem. Jeden muzyk miał hinduski sitar, inny metalową gitarę, którą spopularyzował m.in. Mark Knopfler, a trzech innych odmiennie strojone gitary. Wszystko to na papierze wygląda imponująco i świetnie, ale one wszystkie (prócz sitaru) brzmiały dosłownie identycznie. A szkoda, bo widać, że panowie mają obycie z instrumentami i grają na naprawdę dobrym poziomie. Pomijając już spłaszczanie tego dźwięku akustyk nagłośnił cały występ naprawdę ostro, co czasami potrafiło naprawdę zmęczyć.

Jednak nawet takiemu fachowcowi nie udało się tego koncertu pogrzebać. Hey jest w znakomitej formie, nowe aranżacje utworów są miejscami świetne, sitar w tych wykonaniach brzmi wybornie, a Kasia Nosowska z każdym zaśpiewanym dźwiękiem, który jakimś cudem udawało się usłyszeć, udowadnia, że jest znakomitą wokalistką. Choć też, jak się odrobinę spodziewałem, odrobinę szaloną. Ale to chyba dzięki temu jest prawdziwą artystką.

Poprzednie niedzielne wpisy (choć ten w sumie poniedziałkowy):

Krótka historia krakowskiego festiwalu Misteria Paschalia.

Zespół Draft i opis studia nagraniowego Nonagram.

Mój fanpage na FB: https://www.facebook.com/musictothepeoplemagazine

Bartek Pacuła
31 marca 2014 - 10:12