Trylogia husycka - Sapkowskiego nieco mniej urodziwy potomek - Pilar - 7 kwietnia 2014

Trylogia husycka - Sapkowskiego nieco mniej urodziwy potomek

Fantastyka to moja słabość – nie ma co ukrywać. Najchętniej sięgnąłbym po wszystkie szlagierowe tytuły z tej jakże szerokiej kategorii, lecz na początek – czyli kilka lat temu – uznałem, że zacznę od tego, co mi bliskie. Od rodzimych autorów parających się tworzeniem w tej dziedzinie. A jakie nazwisko przychodzi nam, Polakom, do głowy, gdy słyszymy wzmiankę o smokach, dzielnych mężach, tchórzliwych mężach i politycznym konflikcie w tle? Ano, Sapkowski. Czy słusznie, czy nie, musicie ocenić sami – ja chciałbym zwrócić uwagę na to, że jegomość ten kojarzony zazwyczaj jest jedynie z sagą o pewnym białowłosym wojowniku, a nie jest on jedyną postacią, jaka wyszła spod pióra pana Andrzeja. Przedstawiam Wam Reinmara z Bielawy!

Andrzej Sapkowski prawdopodobnie przysiadł do napisania Trylogii husyckiej szukając oddechu od otaczającej go wiecznie aury „Wiedźmina” – sagi, która wsławiła jego nazwisko, ale jednocześnie prawdopodobnie jest jego przekleństwem, bo nikomu nigdy nie uda się skojarzyć go z jakimkolwiek innym utworem. Na takie „problemy” mogą narzekać wszyscy wielcy pisarze, publikujący wielotomowe opowieści: choćby Tolkien, J.K. Rowling czy Suzanne Collins. Nic więc dziwnego, że dochodzą oni w pewnym momencie swojego życia do wniosku, że ciągnąć tą samą, rozwlekającą się historię ku uciesze fanów nie mogą, choćby z poczucia szacunku wobec swoich pierwotnych założeń jej dotyczących. Ta smutna myśl rodzi jednak inną – a gdyby tak napisać coś, co sprawi, że świat ujrzy moją uniwersalną stronę, doceni mnie za mój rzeczywisty talent, a nie z automatu – bo tworzę kolejną część wyczekiwanej serii? Moja motywacja do rozpoczęcia poszukiwań innych doświadczeń płynących z prozy Sapkowskiego była niemalże precyzyjnie taka sama – chciałem sprawdzić jego umiejętności na innym poletku, dać oczom odpocząć od dłużącej się historii Geralta. I natknąłem się na „Narrenturm”.

http://wikipedia.org

„Narrenturm” zaś to pierwsza część wspomnianej "Trylogii husyckiej", która opowiada o przygodach chodzącego antonimu mężnego i chłodnego Geralta. Jest nim Reinmar z Bielawy, nazywany częściej Reynevanem, którego los rzucił na piętnastowieczny Dolny Śląsk, gdzie toczą się obecnie wojny husyckie. Co to takiego? Tu zaczyna robić się ciekawie, bo jeśli nie wiecie, ten konflikt rzeczywiście miał miejsce i mimo tego, że Sapkowski w „Wiedźminie” wymyślał własne historyczne tło dla wydarzeń dotyczących obserwowanej przez oko narracji „bandy” – tutaj decyduje się na skrajnie inny ruch. Protagonista jest świadkiem, a także i uczestnikiem średniowiecznego, religijnego sporu między husytami a dynastią Luksemburgów. Fabuła, koncentrująca się na fikcyjnym bohaterze, pobiera z historii prawdziwe wydarzenia i postaci, takie jak choćby Prokop Wielki. Sapkowski nie ma jednak problemu, by poprowadzić je po naznaczonych przez niego torach, koloryzując ich losy czy wręcz całkowicie zmieniając. Ale o tym za moment.

Wróćmy do naszego Reynevana, który – tak jak wspominałem – na widok Geralta prawdopodobnie zatrząsłby kolanami i stracił kontrolę nad przepływem płynów w organizmie. Ma on, rzecz jasna, również całą gamę pozytywnych cech: działa w imię nauki, bowiem świadczy zielarsko-medyczne usługi (często na granicy prawa), w dosyć niejasny sposób podporządkowuje sobie serca (zbyt?) wielu niewiast, czy też – jak na każdego bohatera awanturnicko-przygodowych książek - wprost fachowo pakuje się w kłopoty. Docieramy więc do słowa-klucza, konsekwencji owych tarapatów: ucieczki, pogoni,  pościgu – oto fabuła Trylogii sprowadzona do najbardziej minimalnej formy. Mam za sobą dwa przeczytane tomy, podczas pisania tego tekstu po mojej prawicy leży trzeci, finalny i mogę z czystym sumieniem powiedzieć: tutaj rzadko ktokolwiek nie jest przez kogokolwiek tropiony. W momencie rozpoczęcia lektury zastajemy więc taką sytuację: nasz kochaś po zbałamuceniu jednej piękności dowiaduje się w sposób dosyć bezpośredni, że jej krewnym nie bardzo się to podoba i że oni to najchętniej poprzestawialiby mu kilka gnatów. Reynevan zaś ma gnaty nad wyraz delikatne, toteż chcąc nie chcąc musi czmychnąć panom rycerzom, usadzić tyłek na grzbiecie swojego konia i ruszyć w długą. Naprawdę długą.

http://www.bellum.cz

Nie wierzcie jednak, że perypetie naszego gieroja będą opierać się jedynie na ucieczce przed rzeczonymi Sterczami (bowiem tak na nazwisko mają ci, którzy za punkt honoru wyznaczyli sobie oddzielenie głowy zielarza od reszty jego ciała, w stylu Predatora), bo krótka charakterystyka, którą dokonałem do tej pory powinna Wam powiedzieć jedno – prędzej czy później Reinmar uprzykrzy życie komuś innemu i kolejka ludzi, którzy chcą mu dać po gębie będzie się niemiłosiernie wydłużać. Z biegiem czasu w głównym bohaterze wykształci się jednak instynkt przetrwania, znajdzie on towarzystwo, które rzadziej wykazywałoby chęć, aby mu połamać nos (co nie znaczy, że nigdy) i jeśli już decydujemy się na porównania do „Wiedźmina” – jest to kompania może tylko nieco nudniejsza od tej, w której znajdował się Geralt. Szczegółów nie będę jednak zdradzał, bo liczę, że zdecydujecie się na ich poszukiwania samodzielnie.

To, co stanowi jednak najmocniejszy aspekt omawianych w tym artykule książek to coś, czego często może brakować podczas lektury innych utworów Sapkowskiego, w których dominuje brutalna, fabularna szaruga - poczucie humoru. Kiedy opowiadam komuś o „Trylogii husyckiej” i docieram do punktu, w którym należałoby o nim wspomnieć, przytaczam jedną historyjkę: na swojej życiowej drodze Reynevan spotka choćby Zawiszę Czarnego, który boryka się z problemami starczego życia, a w leczeniu czego specjalizuje się główny bohater. Biorąc pod uwagę, jakie są to dolegliwości, a których nie chciałbym Wam zdradzać – całość wygląda dosyć komicznie, oto mamy postać-symbol męstwa i kanon rycerza, borykającego się z tak prozaicznym problemem. Autor nie boi się wykorzystać postaci historycznych w fikcyjnych okolicznościach, z których większość jest komiczna i potrafi przysporzyć nieco uśmiechu tym przeznaczającym choćby ułamek uwagi na lekcjach historii.

http://www.andrzejsapkowski.info

Nie będę jednak mówił Wam, że gdybym miał zabrać którąś z serii Sapkowskiego na bezludną wyspę to wziąłbym tą opowiadającą o przygodach lekkodusznego medyka-romantyka. Zdaje się, że jak bardzo pan Andrzej by nie chciał – poziomu „Czasu pogardy” czy innej „Pani Jeziora” już nie osiągnie. Postaci tam były mocniejsze, byliśmy się z nimi skłonni utożsamiać znacznie bardziej niż jest to możliwe w „Trylogii husyckiej”. Nawet główny bohater po pewnym czasie zaczyna już drażnić, nie wspominając o nadmiernych wtrąceniach z łaciny, które po kilkudziesięciu stronach czytelnik zaczyna już zwyczajnie pomijać. Te trzy tomy są jednak doskonałą odskocznią od poważnego i mrocznego fantasy, jakie zazwyczaj serwuje nam jeden z najlepszych polskich pisarzy ostatnich lat i choćby z powodu tego lekkiego, odmiennego podejścia do tematu, warto rzucić na nie okiem.

Pilar
7 kwietnia 2014 - 16:25