Moje pierwsze gry wideo i pierwsze kroki w gamingu - Rasgul - 13 kwietnia 2014

Moje pierwsze gry wideo i pierwsze kroki w gamingu

Nostalgia to uczucie, z którym gracze są niezwykle dobrze zaznajomieni. Wielokrotnie każdy z nas spotykał się ze stwierdzeniem: „kiedyś gry były lepsze, teraz tylko liczy się grafika (tu wklej dalszą część podobnego narzekania)”. Faktycznie, coś w tym jest. Człowiek zawsze koloryzuje wspomnienia i nadaje im monumentalny charakter, przez co przeszłe doświadczenia wydają się lepsze. Na taki stan rzeczy działa wiele różnych czynników, o jakich nie chce mi się tu mówić. Nie z lenistwa, tylko dlatego, że na gameplay.pl pojawiło się kilka innych artykułów o nostalgii (o choćby tutaj). Może też dorzucę do tego kiedyś swoje trzy grosze, ale to innym razem, bo teraz zaczynam odbiegać mocno od tematu. Ogólnie miło jest sobie popatrzeć na dawne czasy. Ja postarałem się sięgnąć w głąb mej pamięci, by przypomnieć sobie pierwsze gry wideo, które umilały mój czas, gdy jeszcze ledwo potrafiłem trzymać pada. Albo jak to mawiałem dawniej – joysticka.

Do zabawy przy grach wideo wciągnęło mnie rodzeństwo. Głównie brat, który będąc jeszcze młodzieńcem, potrafił expić do rana. Nawet podczas sezonu szkolnego. Chociaż oni sami od dawna już nie grają, to jednak im zawdzięczam wprowadzenie mnie do wirtualnych światów. Nie wiem czy z tego miejsca im podziękować czy też nie. Ale powiedzmy, że to robię.

Czyli jak widać, zaczynałem standardowo. Przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedy otrzymałem Pegazusa, nie bawiłem się przy takich cudeńkach jak Final Fantasy, albo The Legend of Zelda. Ba! Nawet nie miałem pojęcia, że takie produkcje mogą istnieć! Trzymałem się tego, co brat z siostrą przywieźli z pobliskiego targu na żółtych kartridżach (zwanych przeze mnie dyskietkami), albo od znajomych. Zwykle były to odmiany tych samych gier, ale nie miałem z tym problemu. Aż dziw mnie bierze, gdy spojrzę na obecną bibliotekę swoich tytułów. Uświadomiło mi to tylko jak bardzo gusta zmieniają się z czasem. To śmieszne, że będąc młodym człowiekiem, potrafiło się przechodzić po 5 razy tanie kaszanki z kiosku. Dziś zaś wybredzamy na hiciory, zgarniające na metacriticu średnie powyżej 80. Wiem to po sobie. Dlatego, że mój początek przygód z gamingiem kręcił się dookoła średniaków, choć nieraz natykałem się na perełki.

Jeśli mam być w 100% szczery, to nawet nie pamiętam dokładnie która gra była tą pierwszą. Mam jakieś przebłyski, ale ciężko sięgnąć mi pamięcią tak daleko, bo miałem wtedy bodajże 3, albo 4 lata. Mały szczylek był ze mnie, ale pierwszy poziom w Mario mogłem tłuc w nieskończoność, pomiędzy kolejnymi partiami biegania po trawniku za domem.

Niet, nie widziałem tej gry w życiu na Pegazusie. | źródło: talesofinterest.net

Właśnie smak dzieciństwa przypomina mi najbardziej Super Mario Bros. Produkcja wydana w 1985 roku. Gość wielu „dyskietek 100in1”. Kamień milowy branży elektronicznej rozrywki. Kawałek kodu powodujący, że mój Pegazus grzał się do czerwoności. Nie trzeba go zresztą nikomu przedstawiać. Każdy zna z niego choćby main theme, albo postać protagonisty, albo… cokolwiek innego. To taka nasza ikona calusieńkiego rynku gier. Zasady są strasznie proste. Na tyle proste, że kilkuletnie dziecko wiedziało o co w tym wszystkim chodzi. Tytuł ten nie miał słabości. Cieszył prostym sterowaniem i satysfakcjonującą rozgrywką. Jak zresztą wiele innych produkcji wydanych na NESa. Je wszystkie coś ze sobą łączyło. W tym między innymi sztucznie podbite poziomy trudności, uniemożliwiające konsumentowi ukończenie całości w dobre pół godziny. Ale to taka mała, marginalna dygresja.

Poza samym Super Mario Bros bardzo ciepło wspominam Contrę. Ale nie tę pierwszą, tylko Contra Force. Tytuł, który poznałem u kuzyna, a oczarował mnie rozgrywką, zróżnicowaniem bohaterów oraz oprawą graficzną. Poczułem do niego chemię i to taką, że kiedy musiałem wracać do domu, to płakałem, a rodzice musieli odciągać mnie od konsoli. Do dziś pamiętam cały pierwszy etap, bo dalej nie dawałem rady dojść, co jednak nie było dla mnie przeszkodą w rozkoszowaniu się.

Klasyka... | źródło: arstechnica.net

Moim pierwszym, porządnym tytułem co-opowym było Chip 'n Dale Rescue Rangers. Kartridż z tym  cudeńkiem posiadał sąsiad. Poza tym, że tak jak ja miał oryginalnego Pegazusa, to w jego pokoju stał już wówczas komputer. I chociaż przemierzał już pierwsze etapy w Duke Nukem 3D, to nie przeszkadzało mu to spędzić razem ze mną wieczór, przy bandzie dwóch wiewiórek. W szczególności, że obaj lubiliśmy animowany serial. Ciężko odmówić temu tytułowi dobrego wykonania, ale mając kilka wiosen na karku, nie patrzyło się na takie bzdety jak muzyka, fabuła czy grafika. Liczyła się frajda z rozgrywki, a ta była fenomenalna. Zamiast tłuc przeciwników, często obijaliśmy samych siebie, radośnie rzucając w siebie różnymi rzeczami. Nie pamiętam nawet czy udało nam się pobić pierwszy poziom, ale nie sądzę, żeby było to wówczas ważne.

Oczywiście tytułów z NESa jakie ograłem było więcej, ale nie chce mi się ich tu zwyczajnie wymieniać, bo zanudziłbym Was na śmierć. Niezależnie czy były gniotami, czy też nie to potrafiłem posiedzieć nad nimi kawał czasu.

Epoka 2D minęła dla mnie po niecałych dwóch latach, kiedy do mojego pokoju wjechał pierwszy komputer stacjonarny. Ach… opowieści z nim starczyłoby na książkę. Nie pamiętam jego parametrów, bo mało mnie interesowały. Ważne, że uruchamiał gry. Project I.G.I. czy The Sims to pierwsze produkcje, goszczące u mnie na tym urządzeniu.

Pamiętam ten etap jak dziś... | źródło: gametap.com

Dalej wszystko się jakoś potoczyło. Przez większość życia grałem głównie na PC, dlatego mam do niego duży szacunek. Konsole doszły do mnie dopiero parę lat temu, ale kocham je równie mocno. Otarłem się o wiele tytułów tych bardziej i tych mniej kultowych. Każdy wspominam niezwykle ciepło, a ich twórcom dziękuję za oddanie mi ton zabawy. Stawiając dzięki nim pojedyncze kroczki, trafiłem do czasów dzisiejszych. Momentu, w którym gry stały się dla mnie pasją. Czymś dużym. Piszę tutaj, Wy to czytacie (o dziwo). Rocznie na moim komputerze czy PS3 przewija się multum gier. I jest mi z tym dobrze.

I na koniec moja prośba do Was – przedstawcie swoje pierwsze gry wideo i pierwsze kroki w graniu, w komentarzach pod tym wpisem. Ładnie proszę i pozdrawiam.


Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!

Rasgul
13 kwietnia 2014 - 17:29