Kiedy umieram z Jamesem Franco - recenzja filmu - Klaudyna - 3 maja 2014

Kiedy umieram z Jamesem Franco - recenzja filmu

James Franco jawi mi się jako nietypowy człowiek. Pisze, reżyseruje, gra. Występuje w filmach zarówno komercyjnych, jak i niszowych. Grywa na deskach Broadwayu, a ponadto ma czas, by się nieustannie kształcić i zdobywać kolejne specjalizacje czy stopnie naukowe. W międzyczasie pisze książki, wiersze, maluje kontrowersyjne obrazy (choć te z roznegliżowanym Stehem Rogenem wywołują szeroki uśmiech na mej twarzy). Bardzo dobrze oglądało się go w filmie Danny'ego Boyle'a - 127 godzin, cenię jego rolę w Skowycie, doskonale rozumiem zachwyt nad rolą Jamesa Deana. Był również fantastyczny w Spring Breakers, czego nie można powiedzieć o samym filmie. Franco nie ukrywa swojej fascynacji pisarzami amerykańskimi, zwłaszcza dziełami Williama Faulknera. Wydaje się więc naturalnym, że aktor wziął się za ekranizację jednej z pozycji ulubionego autora. Jak na ekranie wypada Kiedy umieram reżyserii Jamesa Franco, scenariusza Jamesa Franco z Jamesem Franco w jednej z głównych ról?


Kiedy umieram przedstawia historię biednej rodziny Bundrenów z południowej części Stanów Zjednoczonych. Addie Bundren umiera. Cała rodzina przygotowuje się do jej odejścia. Najstarszy z synów buduje trumnę, córka towarzyszy jej w ostatnich chwilach. Reszta rodziny oczekuje chwili, kiedy zostanie im wypełnić ostatnią wolę Addie - pochować ją w jej rodzinnym miasteczku. I tak zgodnie z wolą nieboszczki czterech synów, córka i mąż ładują na niewielki wóz trumnę i wyruszają w podróż do Jefferson.

Każdy z bohaterów zabiera ze sobą własne problemy, osobisty bagaż emocjonalny. Postacie stworzone przez Faulknera to prości ludzie. Nie ma tutaj miejsca dla krystalicznych charakterów w lśniących zbrojach. Każdy ma jakiś defekt. Jewell jest porywczy i zbuntowany. Naiwna Dewey Dell zostaje sama z problemem skrzętnie ukrywanej i niechcianej ciąży. Cash pokornie zgadza się na każde głupstwo. Vardaman, najmłodszy z synów, staje się świadkiem śmierci matki - jako jedyny z rodziny wydaje się być przejęty stratą. Anse, wdowiec po Addie, to typ najbardziej antypatyczny - chciwy, niezaradny, uparty. W zasadzie ponosi odpowiedzialność za wszystkie komplikacje w podróży. Jest też Daryl - najtrzeźwiej myślący spośród całej szóstki.

O prozie Faulknera mówi się, że nie należy do najprostszych w odbiorze. Stawia się jego dzieła w jednym szeregu z Jamesem Joycem, Marcelem Proustem. Na przestrzeni 59 rozdziałów pojawia się 15 narratorów. Historia opowiedziana jest myślami bohaterów - wnikając w ich świadomości poznajemy subiektywne odczucia, emocje. Autor skonstruował w ten sposób przestrzeń wspólną wielu świadomościom - tę technikę narracji nazywa się strumieniem świadomości.

Trzeba przyznać, że przełożenie konstrukcji książki na film jest zadaniem niezwykle trudnym, zaś zabieranie się za lekturę szkolną cenionego przez Amerykanów pisarza - czynem odważnym. James Franco nie zrezygnował z polifonicznej narracji. Podzielił ekran na dwie części, starając się przedstawić określone sytuacje z punktu widzenia dwóch bohaterów. Niektórzy zarzucają chaotyczność, inni twórczą zachowawczość. Według mnie pomysł był trafiony - nie odciągał uwagi od historii, a próbował przemycić odrobinę faulknerowskiego stylu do filmu.

Franco zadał sobie trud, by odtworzyć klimat dusznego Południa z początku XX wieku z dbałością o najmniejsze szczegóły. Bohaterowie mówią w taki sposób, jakby całe życie spędzili na prowincji. Mistrzem bełkotliwego, acz przekonującego akcentu jest Tim Blake Nelson, który wcielił się w Anse'a. Jednak nie tylko z powodu sposobu mówienia aktor zasługuje na brawa - jego cała aparycja, brak zębów i widoczna (przepraszam, ale bardzo Anse zalazł mi za skórę) indolencja intelektualna są całkiem naturalne. Zawiodłam się na kreacji Vardamana. To chyba najlepiej nakreślona w książce postać pod względem psychologicznym. Małoletni aktor, Brady Permenter, wyśmienicie dźwiga ciężar, jednak jego rola została spłycona do granic możliwości.

Próbę oddania hołdu Faulknerowi uważam za całkiem udaną, lecz piszę to z pozycji osoby, która nie jest fanatykiem twórczości autora. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Franco zrobił film nie dla wszystkich. Jedni powiedzą, że nuda, inni będą oburzeni naruszeniem świętości oryginału. Ale obiektywnie (na tyle, na ile się da) rzecz ujmując: Kiedy umieram to kawał dobrego kina.

Klaudyna
3 maja 2014 - 20:30