Czy jako gracze nie czujecie się trochę obdarci z godności? - Pilar - 1 czerwca 2014

Czy jako gracze nie czujecie się trochę obdarci z godności?

Jestem typem gościa, który, jeśli coś się w nim zbiera, zwyczajnie musi to z siebie wyrzucić, a przyświecają temu cele niemalże tylko egoistyczne, jak choćby ten: by mieć spokój. W tym wypadku jest podobnie, nie mam zamiaru wcielać się w Homera czy innego Szekspira i pisać utwór, który zdefiniuje funkcjonowanie pewnej społeczności czy wręcz epoki, lecz jedynie wykrzyczeć w nerwach pewne słowa, załamując ręce nad tym, jak godzimy się z obecnym stanem rynku gier wideo i jak napędzamy pewne negatywne tendencje, które go kształtują.

gamespot.com

Zapowiedź nowego Call of Duty, w internecie szum godny ewentualnego zdobycia Oskara przez Leonardo DiCaprio. Beztrosko czytam informacje na temat nadchodzącej odsłony, elektryzującej całą branżę i widzę, że nic się nie zmieniło, Activision raczy nas dokładnie tym samym modelem co zwykle, przebierając go jedynie w inne ciuszki. Klikam na „komentarze”, a tam loża szyderców – co jeden, to mądrzejszy: „ależ to Call of Duty żałosne!”, „toż tu zero innowacji”, „ktoś to w ogóle kupuje?”. Wyobraź sobie, że tak – dziesiątki milionów konsumentów rokrocznie goni do sklepu z zaangażowaniem godnym tzw. „wypraw po klapki”, obecnie dotykających Lidla. Nie myśląc wtedy o tej oszałamiającej krytyce, z jaką seria się spotyka, nie myśląc prawdopodobnie o niczym konkretnym – liczy się sam fakt, tendencja zombie, przyciągająca jak magnes do sklepów. Zawsze niezwykle mnie zastanawia pewien brak konsekwencji, gdyż ja (dla przykładu) trwam w swoim niezmiennym stosunku do growych tasiemców tego typu już od zarania dziejów, czuję więc, że moje ewentualne narzekanie jest jakoś uzasadnione; nie zmieniam nagle swojego stanowiska i nie staję się wielkim fanem, kiedy mi to odpowiada. Jestem jednakże pewien (bo zwyczajnie znam takie osoby), że dramatycznie duży odsetek osób, które wylewają wiadra pomyj podczas internetowych dyskusji na takie Call of Duty, potem jak te owieczki ciągną do marketów, zapominając o dawnych zadrach.

joyreactor.com

Czegoż więc, człowiecze z początku wieku, wymagasz tak po prawdzie od świata gier? Kto daje Ci prawo do krytykowania go, jeżeli nie robisz nic, by jego stan się poprawił? Półki zalewane są półproduktami z dziedziny gier komputerowych tylko i wyłącznie dlatego, bo ludzie, odpowiedzialni za ich wytwarzanie, mają świadomość, że te znajdą swoich nabywców. Co z tego, że płacze się nad pikującą jakością niegdyś szanowanej serii Need for Speed (chociaż pod tym akurat względem robi się coraz lepiej) czy Medal of Honor, jakie znaczenie mają bluzgi rzucane pod adresem Electronic Arts, kiedy ci (i na nieszczęście cała rzesza innych) dzielą skończone już gry tak, aby więcej na nich zarobić? Żadne, bo społeczność graczy spragniona nowej zawartości, nowych – co prawda coraz biedniejszych, ale wciąż nowych – przygód, nie sięga ręką w stronę nieznanego, ale przeciwnie. Po co więc liznąć nowości, dać szansę studiu, któremu Twoje pieniądze naprawdę zrobią różnicę, skoro za tę samą cenę można ruszyć popularną, korporacyjną maszynę, łaskawie udostępniającą Ci nawet nie cały tytuł, ale jego wycinek, kilka map do trybu multiplayer. I wiesz co? To, że teraz ich wesprzesz wcale nie znaczy, że z tego powodu w przyszłości będzie Ci się należeć jakiś profit, nie inwestujesz w rozwój czegoś, na co dumnie będziesz mógł patrzeć za kilka lat. Nie, gwarantuję Ci, czytelniku, że gwałty na portfelach bezmyślnych klientów wcale się nie skończą, ba – nasilą się, o ile Ci nie zaczną nosić ze sobą gazów pieprzowych czy paralizatorów.

joyreactor.com

Istnieje tak wiele branż, czekających i zasługujących na nasze fundusze stokroć bardziej niż gro gigantów gier komputerowych, a jednak decydujemy się dawać szansę na rozwój takim padalcom. Możecie przyznać, że Wam zwyczajnie przypada do gustu bliźniaczo podobna rozgrywka, którą na swoich łamach przedstawiają o stałej porze roku te same serie, nikt Wam tego nie zabroni, ale na osobników, którzy nie są w stanie wyłowić ze swego morza myśli słowa krytyki pod adresem Battlefielda, na którego co roku wydają przecież horrendalne kwoty (podstawka, DLC, ostatnio wprowadzone mikropłatności...), mam określenia znacznie różniące się od słowa „gracze”. Może po prostu zostałem wychowany ze zbyt dużą świadomością wartości pieniądza, może zwyczajnie nie mam ich w nadmiarze, ale kiedy widzę, że jakość marki, którą zdarzało mi się wspierać, można przedstawić za pomocą malejącej funkcji – zwyczajnie zaprzestaję swojego dobrodziejstwa. Koniec, finito, postarajcie się bardziej, na nowo podbijcie moje serce. Choćbym pałał do jakiejś serii gorącym sentymentem, ten nigdy nie będzie na tyle wielki, aby pozbawić mnie racjonalnego myślenia, kiedy stanę przed perspektywą zakupu jej najnowszej odsłony, ewidentnie nie będącej już jakościowo zbieżnej względem poprzedniczek.  

Czy dramatyzuję? Może i tak. Zwyczajnie nie odnajduję się w rzeczywistości, w której za coraz uboższe tytuły "grube ryby" każą nam płacić coraz więcej, przy czym opłata, którą ponosimy stojąc z pudełkiem przy kasie, może nie być ostatnią, jeżeli chcemy się cieszyć wszystkimi bajerami, przewidzianymi dla nas przez twórców. Ci, gonieni przez wysysających ostatnie grosze z naszych kont wydawców, prześcigają się w pomysłach, jak zachęcić nas do naiwnego sponsorowania ich iluzorycznie „szlachetnych” pomysłów, jak Free to Play, które w założeniach nie jest niczym innym, aniżeli próbą przygarnięcia jeszcze większej ilości zielonych. Całe szczęście, istnieją jeszcze bastiony, wokół których można by budować społeczność tzw. „graczy oświeconych”, niechętnych do pomocy przy pchaniu kombajnów game-devu, pochłaniających wszystko, co spotkają na swojej drodze. Jedna z owych redut stoi w Polsce, owiana jest legendarną już nazwą „CD Projekt”, pokazując wbrew wszystkiemu, że normalność to nie to, co obserwujemy na rynku gier obecnie, a to, co można zaserwować, kiedy z oczu ściągnie się klapki z ikoną dolara i zacznie się rzeczywiście służyć konsumentowi.   

Pilar
1 czerwca 2014 - 19:14