Recenzja Koszmar z Głębin: Wyspa Czaszki - zmarli powracają - Materdea - 13 czerwca 2014

Recenzja Koszmar z Głębin: Wyspa Czaszki - zmarli powracają

Materdea ocenia: Nightmares from the Deep: The Cursed Heart
70

Koszmar z Głębin: Wyspa Czaski jest kolejną produkcją zabrzańskiego studia Artifex Mundi. Rodzimy deweloper kontynuuje ekspansję na tereny gier przygodowych, a konkretniej podgatunku HOPA – Hidden Objects Puzzle-Adventure. Czują się w tym naprawdę dobrze, co pokazuje recenzowana gra!

Jakiś czas temu bardzo namiętnie ogrywałem tytuły sygnowane marką Artifex Mundi. Jednak po pewnym czasie zacząłem odczuwać znużenie, wyczerpanie materiałem. Ostatnio jednak wpadł mi w ręce klucz do niedawno wydanej, dzięki Zielonemu światłu, gry na Steamie – Koszmar z Głębi: Wyspa Czaszki. Nazwa bynajmniej nie odnosi się do jakości produktu.

Wspomniana we wstępie fraza HOPA odnosi się do typu, jakie dzieło zabrzańskiego studia reprezentuje. Jest to wariacja klasycznej przygodówki, niemniej jednak nie poruszamy się bohaterem bezpośrednio, a wędrujemy pomiędzy statycznymi lokacjami w poszukiwaniu interesujących – z punktu widzenia fabuły – przedmiotów.

Gry od tego dewelopera cechują się przede wszystkim stałością rozgrywki. Kupując ich dzieło wiem, co dostanę – dosłownie. Wszelkie mini-gierki czy elementy gameplayu są stałe, niezmienne. Mówię tutaj o zabawie w przeszukiwanie interaktywnych miejsc w celu znalezienia przedmiotów z listy, wspomnianych mini-gierek logicznych oraz kilku innych urozmaiceniach. Nie podaję tego z myślą o negatywnych skutkach. Jest to w pewien sposób przyjazne graczowi, który nie szuka dziury w całym i wie, co oraz dlaczego kupuje.

Historia jest jedną z części składowych większej fabuły (seria Koszmar z Głębin). Akurat w tym przypadku kierujemy kustoszką pewnego muzeum, która przygotowuje się do tematycznej wystawy o piratach. Właśnie dotarła przesyłka z niezwykle cennym eksponatem – doskonale zachowanym ciałem sławnego korsarza, Remingtona. Jak się później okazało, trup wcale nie był na tyle martwy, by ludzie podziwiali jego blade lice – schwarccharakter ożywa i porywa córkę bohaterki, aby przywrócić do życia swoją narzeczoną.

Scenariusz nie jest odkrywcy, powiedziałbym nawet, iż jest dosyć sztampowy. Taki w stylu opery mydlanej, lub coś w tym guście. Są dramatyczne momenty, zamiana złego w dobrego, przyznanie się do błędu i inne takie, bajeczki. Generalnie to nie dzięki fabule w Wyspę Czaszki grało mi się przyjemnie. Spodobała mi się cała otoczka gry, stylizacja menu głównego, interfejsu oraz ręcznie rysowane tła. To wyróżnia Artifex Mundi – charakterystyczny sznyt oprawy graficznej oraz relatywnie ciekawy klimat poszczególnych produkcji. Zwiedzamy m.in. tytułową wyspę, statek pełen nieumarłych, opuszczone wraki, latarnię morską, nabrzeże etc.

Całe clou zabawy, czyli łamigłówki, to solidny fundament, bez zbędnych fajerwerków. Dobrze wykonana, rzemieślnicza robota – i chwała za to. Dzięki temu, obraz całości jaki wyłania nam się po krótkiej, dwugodzinnej przygodzie, jest jasny – tylko po sporych przecenach.

Materdea
13 czerwca 2014 - 16:43