Współczesne autentyczne prawa gracza to kpina - Piras - 26 czerwca 2014

Współczesne, autentyczne prawa gracza to kpina

Współcześnie gracze mają coraz mniej praw i przywilejów. To absolutne przeciwieństwo w stosunku do wcześniejszych lat i zasad logicznego myślenia. Krótko i szczerze podzielę się z wami argumentami, które sprawiają, że czuje się oszukiwany przez producentów, wydawców i wszelkich firm branżowych.

Mówi się, że wcześniej gry były lepsze, acz rynek mniej rozwinięty. Dzisiaj można powiedzieć wręcz odwrotnie. Nie jestem w pełni ani po jednej, ani po drugiej stronie, niemniej trzeba przyznać, że niegdyś poczucie sprawiedliwego traktowania gracza było większe. Przede wszystkim należy skupić się na rygorystycznych prawach współczesnych, PCtowych platform growych, które właściwie przywłaszczają sobie nasze gry.

System Steam od Valve sprawił co prawda, że współcześnie komputery stacjonarne cieszą się mimo wszystko sporym zainteresowaniem producentów. Sprawił również, że PCtowcy nie czują szczególnej potrzeby –przynajmniej jeżeli o gry i społeczność chodzi- zaopatrywać się w konsole. Nie ulega wątpliwości, że Valve znacznie rozwinęło piecyki w tym zakresie. Nie ulega również wątpliwości, że wraz z coraz to większą powszechnością tej platformy, gdzieś uciekła nasza świadomość. Nie zawsze się nad tym zastanawiamy i nie często nas to po prostu obchodzi, ale jakby tak spojrzeć na całość praktycznie, kupiona przez nas gra nie do końca jest prawowicie nasza. Nie możemy jej sprzedać, nie możemy jej również pożyczyć, bo jest częścią naszej prywatnej biblioteki. Możliwym jest jedynie przekazanie drugiej osobie całego konta z często niemałym dorobkiem produkcji. Konta zresztą nie możemy używać podczas gdy druga osoba jest zalogowana. Doskonale wiem, że Atlantydy nie odkryłem, a i ta refleksja przyszła zadziwiająco późno i znienacka. Przeraża bowiem, że obecnie każdy największy wydawca swoją platformę posiada. Uplay, Origin – mimo że rosną w siłę, Steama nigdy nie przegonią. Są bo są i stosują te same zasady co gigant od Valve – bo ludzie już się przyzwyczaili. Otóż to, przyzwyczailiśmy się, że gra – którą kupujemy na własność, zewnętrznie, bez udziału platformy – jest tylko w połowie naszą własnością. Mamy ją fizycznie, ale w praktyce mimo wydanych pieniędzy, nie możemy zrobić z nią co chcemy. Wyobrażacie sobie taki system z medium innego typu? Książki, filmy. Wiem, że z grami jest inaczej i ma na to wpływ w największej mierze cyfrowość, ale to produkt za który płacimy i którego stajemy się właścicielem.  Nie korzystamy przecież z usługi.

źródło: logion.org

Moją kontrowersję wzbudził ostatnimi czasy Ubisoft. Pomijając fałszywe i krytyczne zachowanie przed premierą Watch_Dogs, najciekawiej zrobiło się potem, gdy uzdolnieni fani zaczęli ingerować w narzędzia i zwyczajnie ulepszać tę produkcję. Powód ruchu ze strony moderów był oczywisty – gra nie spełnia oczekiwań względem strony wizualnej. Podczas przedpremierowych prezentacji była ona zwyczajnie wyolbrzymiona, a płynność wręcz miodna. Ostatecznie dostaliśmy bardzo kiepsko zoptymalizowaną i wprawiającą bardziej w zażenowanie, niż wcześniej ślinotok, produkcję. Panowie moderzy nie dosyć że sprawili, iż gra wygląda tak, jak podczas pierwszej prezentacji, to jeszcze działa zdecydowanie płynniej. Finał okazał się zaskakująco idiotyczny. Ubisoft zablokował modyfikację uaktualniając swoją grę, która znów technicznie prezentuje jedynie średni poziom. Zachowanie durne – mając chociażby na uwadze serię Grand Theft Auto bądź Skyrima, gdzie to właśnie modyfikacje sprawiły, że przez tak długi okres czasu aktywność użytkowników była wzorowa i sprawy nie komplikowali producenci.

Ubisoft strzela sobie w kolano. Strzelił raz wypuszczając beznadziejnego Uplay’a, strzelił drugi krytycznie odnosząc się do modyfikacji. Aby policzyć takie strzały nie wystarczyłoby palców u wszystkich kończyn, lecz boli, że i tym razem jakakolwiek ingerencja w kupiony i będący naszą własnością produkt, kończy się krytyczną blokadą producenta – zwłaszcza, że ta ingerencja ociepliła uczucia wielu graczy.

źródło: vg247.com

 Krytyczne w moim mniemaniu jest również to, że szansa na zwrot pieniędzy za grę, która podczas premiery nie spełnia zapowiadanych wcześniej norm, jest tak znikoma. Przecież nasza decyzja została podjęta na podstawie tych właśnie zapewnień. Produkt nie zgodny z opisem – ta zasada jest ignorowana, albo zastępowana wymówką w postaci patcha, o którym przecież wcześniej mowy nie było. Również termin poprawki nie jest objęty jakąś ścisłością i czekanie na to, by dany tytuł był odpowiednio zapełniony treścią i prawidłowo działał – może trwać wieczność.

Irytującym jest, że teoretycznie wiele praw rzeczywiście jest po stronie graczy, acz w momencie rozwoju całej sprawy autorzy unikają konsekwencji. Zaniedbywany jest szacunek do gracza, a i sprawiedliwość również nie jest po naszej stronie. Były już przecież wystąpienia, pisma, a nawet sprawy sądowe – zwłaszcza niemieckiej organizacji, ale niestety zawsze gigant miał swoje poparcie. Być może to brak konkretnej definicji gry komputerowej wiąże się z takim ustępstwem ze strony sądowniczej, ale w tej kwestii muszą zajść zmiany, bo z właścicieli stajemy się jedynie subskrybentami.

Piras
26 czerwca 2014 - 10:37