Tasiemce Growe - Piras - 30 czerwca 2014

Tasiemce Growe

Ciągnięcie danej serii w nieskończoność to obecnie jeden z najpopularniejszych marketingowych zabiegów na rynku. Dobre marki podparte oczywiście jeszcze lepszą reklamą ani myślą schodzić ze sceny. Pewne pozytywy istnieją, ale zdecydowanie więcej jest krytycznych, negatywnych stron tej polityki, nad którymi chcę się dziś skupić, bowiem „Growe Tasiemce” żywią się bez końca i rozmnażają w niewyobrażalnym tempie.

To dotyka medium każdego typu. Zarówno kino, jak i wszelkiej maści książki. Należy przecież kuć żelazo póki gorące – podstawy marketingu można by rzec. Skupiając się jednak na tych konkretnie dwóch mediach, mimo faktu tego jakże irytującego, usilnego rozciągania serii, całość ma swoje ręce i nogi. Szybcy i Wściekli to fajne, acz ciągnące się jak mordoklejka kino akcji, które wbrew pozorom trzyma się pewnie tematyki – wprowadzając różnorakie nowe akcje, postaci, scenariusze. By całość mimo wyeksploatowanego motywu była zjadliwa i jeszcze w jakimś stopniu potrafiła wywołać u nas podziw, co zresztą robi. Transformiersi Bay’a również mimo czwartej części cyklu hardo trzymają się Megatronów, wielkich mechanicznych bestii i ich stosunków z ludźmi, a my wciąż doświadczamy tu nowych fragmentów, jeszcze bardziej kolosalnego widowiska i właściwie czekając na nową odsłonę nie możemy powiedzieć „dobra, to ja konkretnie wiem, czego mogę się spodziewać”. Istnieje tu pewien zauważalny progres, acz pamiętajmy że kino rządzi się nieco innymi prawami.

Również mówiąc o książkach nie można obejść obojętnie obok sprytnego marketingu. Autor powieści specjalizujący się w danym stylu, wraz z biegiem kolejnych lat będzie tworzył kolejne dzieła o podobnym charakterze i strukturze, ale zupełnie innej treści. Każda z tych książek będzie w rzeczywistości spokrewniona, ale inna. Kiedy jedna z nich osiągnie sukces, wydawnictwo zajmuje się dystrybucją reszty książek ze zmienioną, adekwatną okładką i koniecznym dopiskiem „książka autora powieści XXX”. To działa i pomaga.

(źródło: vgu.tv)

Lubimy bowiem to, co dobre i sprawdzone. Na tym właśnie żerują twórcy i wydawcy. To właśnie wśród gier tasiemcowa polityka jest najbardziej irytująca i są ku temu mocne powody. Kiedy jakość tytułu zaskoczy graczy, utkwi im w głowach ten właśnie produkt. Twórcy tworzą kolejną, jeszcze lepszą, bardziej rozbudowaną i zwyczajnie godną kontynuację – która wedle zdrowego rozsądku odnosi jeszcze większy sukces. I w tym momencie coś staje. Kolejne odsłony się pojawiają, wszyscy się cieszą, ale jednak coś jest nie tak. Jest to moment, w którym opracowane wcześniej mechaniki i standardy są już maksymalnie wyeksploatowane. Toteż jakiś czas później przychodzi czas na uwspółcześnienie marki. Powstaje odsłona szalenie dobra, ambitna i rewelacyjna. Z nową oprawą, animacjami, odświeżoną stylistką i szeregiem świeżych rozwiązań. Czasami nazywana nową generacją. I ta właśnie odsłona sprzedaje kolejne kilka części. Nie szukając daleko – CoD: Modern Warfare, Battlefield 3.

Gdyby na tym jednak się skończyło, naprawdę byłby to pozytywny scenariusz. Kiedy jednak wszelkie idee na uatrakcyjnienie kolejnych odsłon się kończą, odchodzi się od źródła. Sięga się wtedy po nowe motywy, które z uwagi na opracowaną wcześniej, wysoką ogólną jakość rozgrywki, są świetnie wykorzystane i sprawiają mnóstwo frajdy. Z tym, że pokrewność takiej produkcji z ideą marki jest znikoma. Black Flag łączy z Assassin’s Creedem cieniutki włos, który w wypadku przerwania sprawiłby ten tytuł jeszcze lepszym. Hardline i idea prezentowanej tu rozgrywki również więcej ma wspólnego z Counter Strike’iem bądź nawet PayDay’em niż faktycznym Battlefieldem. Brothers in Arms: Furious 4 również zmieniło konwencję na bardziej żartobliwą i rozrywkową, niż pierwotną, ale i sam ten projekt nie doszedł do skutku. DiRT: Showdown jest z kolei odłamkiem podserii DiRT, w którym o rajdach właściwie nie ma mowy.

W pewnych przypadkach wkraczanie w inną tematykę jest również szkodliwe dla innej marki od początku tej konkretnie tematyce poświęconej. Podobna wizja może okazać się z nowym Battlefieldem i CSem. Ten pierwszy dostosował swoją rozgrywkę pod turnieje e-sportowe wkraczając na zagadnienie Policjantów i Kryminalistów, a tak ogromna powszechność i nie da się ukryć – wysoka jakość, może przyćmić ewentualnego nowego Counter Strike’a. W dużym stopniu ten scenariusz uzależniony jest jednak od typu rozgrywki z oczywistym nakierowaniem na tryb wieloosobowy. Co prawda do dziś nie jestem w stanie podać przykładu, w którym duża marka zmieniając tematykę, zjadłaby inną, mniejszą serię, acz czerpanie z tak wielu środowisk niewątpliwie przyczynia się do monopolizacji.

Każdy ma odmienne preferencje grania i zupełnie inny gust. Wszyscy lubimy być pewni najwyższej jakości produktu, ale też nie wszyscy jesteśmy na bieżąco z każdym tytułem. Uważam jednak, że za decyzją o nie kupowaniu kolejnej odsłony Call of Duty przemawia rozsądek, nie brak pieniędzy. Dajmy szansę ambitnym produkcjom pchając jednocześnie poziom w przód. Tak samo jak nie chcemy politycznej, niepohamowanej dominacji, nie chciejmy by „Growe Tasiemce” ograniczały przestrzeń innym produkcjom. By kumulowały niesamowite kwoty wypuszczając w zamian odsłonę z jedynie podrasowaną grafiką i zmienionym scenariuszem względem poprzedniej.

(źródło: vg247.com)

Coraz częściej jednak twórcy nie dają nam wyboru. Jak nie zaopatrzyć się w Assassin’s Creed IV: Black Flag, skoro nie ma w rzeczywistości drugiej tak udanej gry o tematyce karaibskiej i pirackiej?. Jak nie czekać na kolejną odsłonę serii – Unity, skoro możemy przeżyć Rewolucję francuską w godziwej od strony technicznej formie? Jedno wyklucza drugie prawda? Doceniajmy jednak takie marki i produkcje, które mimo długiego stażu potrafią co rusz nas zaskakiwać i sprawiać, że to my możemy czuć się docenieni.

Piras
30 czerwca 2014 - 16:15