Niekwestionowane wady Spotify czyli czemu ten streamer zabija muzykę. - Bartek Pacuła - 3 lipca 2014

Niekwestionowane wady Spotify, czyli czemu ten streamer zabija muzykę.

Wczoraj, zanim poszedłem spać, z jakiegoś powodu wszedłem na Gameplay’a, żeby sprawdzić czy nie ma tam nowych tekstów. Otóż był – i to taki, który tematem mnie zainteresował. Temat artykułu? Niekwestionowane zalety Spotify. Piras, bo to on jest autorem, przedstawia w nim plus Spotify i patrzy na niego bardzo przychylnym okiem. Zabawna sprawa, bo dla mnie Spotify to coś, co wyrządziło być może największe szkody dla przemysłu muzycznego (oraz kulturze słuchania muzyki) w całej historii. Jako, że z muzyką i dźwiękiem związałem się nie tylko hobbystycznie, ale i zawodowo uznałem, że muszę napisać ten artykuł, odpowiedź na tekst Pirasa, by przedstawić inną, znacznie gorszą stronę tego tworu zwanego Spotify. Ale nie zapominajmy, że Gameplay jest częścią GOL-a, a więc portalu dla graczy. Dlatego też będę starał się czynić różne analogie między muzyką a grami – tak, żeby każdy gracz tutaj (a jest ich znakomita większość) wiedział, co czuję, gdy ktoś mówi, że Spotify jest genialny itd.

Zawsze, w każdej dyskusji o Spotify (ale nie tylko, bo w sumie to w każdej o prawie wszystkich streamerach) podaję trzy główne, największe wady tego „urządzenia”, które dla mnie zupełnie to dyskwalifikują. Są to: kosmicznie słaba jakość dźwięku, zarżnięcie sfery sprzedaży płyt oraz coś, co (póki co) nazwę działaniem w stylu najgorszego anarcho-kapitalizmu (co to znaczy wyjaśnię gdy przyjdzie pora). I tak też niekwestionowane wady Spotify postaram się wam przedstawić. To co - gotowi? To jedziemy.

O tej jakości dźwięku zapomnijcie słuchając za pomocą Spotify. W ogóle zapomnijcie o jakiejkolwiek jakości.

Kosmicznie słaba jakość dźwięku

Przy tym śródtytule mogłem się bardziej postarać i wymyślić coś bardziej przewrotnego, zabawnego, inteligentniejszego. Ale czasami to właśnie prostota jest najlepsza. Spotify to najgorszy koszmar kogokolwiek, kto lubi sobie posłuchać muzyki w przyzwoitej jakości. I nie mówię tutaj o jakiś „zboczonych” audiofilach, którzy muzyki słuchają tylko na sprzęcie kosztującym powyżej 100 tys. zł i tylko wtedy „gdy deszcz nie pada” (co raz zarzucił mi mój hater). Mówię tu o każdym, który miał chociaż przez chwilę okazję posłuchać sobie przyjemnego, fajnego hi-fi nawet za 1500-2000. Spotify musi streamować miliony utworów w tym samym czasie. A wiadomo – im lepsza jest jakość danego pliku muzycznego tym więcej on waży. A Spotify nie chce, by coś dużo ważyło, bo miałoby wtedy problem z normalną i szybką pracą (na czym opiera chyba połowa swojego sukcesu). Dlatego też rżnie jakość i równo kompresuje pliki przez co końcowy twór z trudem przypomina siebie sprzed kompresji. Jestem ciekaw ile osób, które teraz się oburzy, miało okazję BEZPOŚREDNIO porównywać jakość zwykłej płyty CD/FLAC-a z tej płyty, a stream ze Spotify. Niestety fakty są nieubłagane – przy takim porównaniu to co daje nam ten drugi sposób słuchania z trudem można nazwać muzyką.

Analogia dla graczy: wyobraźcie sobie, że jest taki serwis streamingowy proponujący gry. Super sprawa, prawda? Dajecie np. 20 zł i macie dostęp do wszystkich gier w OGROMNEJ bibliotece takiego tworu. Ale jest jeden „malutki” haczyk: żeby to wszystko udźwignąć możecie wybrać sobie tylko najgorsze ustawienia graficzne oraz najniższą możliwą rozdzielczość (a niektóre gry oferują np. 320x240). Dalej tacy chętni, by grać w takie coś?

O takich cudach wydawniczych również można sobie będzie tylko pomarzyć.
O takich zresztą też.

Zarżnięcie sfery sprzedaży płyt

Tutaj, jak widać, już zupełnie porzuciłem nawet silenie się na jakiekolwiek subtelności. Tak – Spotify jest jednym z powodów całkowitego załamania się sprzedaży płyt. A jest to rzecz fatalna – i to również dla samej wartości artystycznej muzyki. Kiedyś to wyglądało tak: jakiś zespół nagrywał płytę, najlepszą jak mógł, i wypuszczał ją na rynek. Ludzie tę płytę kupowali, a jeżeli była znakomita, to kupowali ją w jeszcze większych ilościach. Potem autor/autorzy tej płyty ruszali w wielkie turne po kraju/kontynencie/świecie i ten krążek promowali. Obecnie, „dzięki” temu, że sprzedaż płyt pikuje w dół i nic nie wskazuje na to, by miała się zatrzymać, płyty są tylko dodatkiem do tras koncertowych. Po co więc nagrywać jakiś dobry, drogi w realizacji, produkcji, promocji krążek, skoro on na 100% się nie zwróci? Nie lepiej nagrać kilka hitów, puścić w takim Spotify czy YouTubie i wyruszyć w trasę? Finansowo na pewno, artystycznie – już mniej. Przecież jest masa świetnych artystów, których muzyka nie do końca nadaje się na koncerty, a jeżeli tak, to na małe, klubowe występy. Co ma zrobić ktoś taki, jeżeli sprzedaż jego znakomitych płyt jest zerowa, a koncerty przynoszą minimalne zyski? Ktoś oczywiście może teraz powiedzieć: „No dobra, ale ludzie nie kupują CD, bo żyjemy w epoce cyfryzacji i minimalizacji wszystkiego, więc po co sobie dom gracić”? Jednak ktoś, kto by takie pytanie zadał, byłby nieświadomy, że jest masa legalnych, dobrych źródeł, by muzykę w formie cyfrowej (czasami za dosłowne grosze) nabyć. I to muzykę w znakomitej, dodajmy, jakości.

Analogia dla graczy: więc gracze z całego świata mają ten hipotetyczny serwis streamingowy. Sprawia on jednak, że sama sprzedaż gier mocno spada. Co robią wielkie koncerny? Promują takie gry, które da się pokazać w wielkich halach. Czyli np. gry z segmentu e-sportu. Ale TYLKO te. Bo taki koncern, niezależnie czy to EA, czy Activision, czy inna dowolna korporacja tego typu, musi patrzeć na zyski. Skoro nie ma zysków ze sprzedaży gier (nie ma znaczenia czy mówimy o sprzedaży cyfrowej, czy pudełkowej), to po co takie rzeczy wypuszczać? Nie lepiej stworzyć i wypromować coś, co potem będzie się „samo” sprzedawało w ogromnych halach?  

Spotify promuje wielkich i bogatych. A kto jest wielki i bogaty?

Działanie w stylu najgorszego anarcho-kapitalizmu

Zarzut najbardziej enigmatyczny, ale bez wątpienia bardzo spory. Jest to bowiem coś, o czym mówił m.in. Thom Yorke (członek m.in. Radiohead). Thom powiedział, że Spotify „jest złe dla nowej muzyki”. Co to znaczy? To znaczy, że jeżeli jesteś nieznany, to nieznany, przez Spotify, pozostaniesz. A jeżeli znany jesteś, to będziesz jeszcze bardziej znany. Czyli dokładnie tak jak dzieje się to w najostrzejszej odmianie kapitalizmu: biedni jeszcze bardziej ubożeją, natomiast bogaci stają się absurdalnie potężni. Spotify sprawia, że do milionów domów trafia muzyka, która i tak jest już znana. Jasne – pada argument, że „dzięki Spotify poznałem masę świetnych artystów”. I super, gratuluję i bardzo się cieszę. Pamiętajcie jednak, że przez streamery nie poznaliście wielu innych, często nawet bardziej wartościowych muzyków. Bo kto używający Spotify sięgnąłby np. po znakomitą płytę Tremors autorstwa SOHN-a? Albo po dzieła Thoma Yorke’a, który się ze Spotify wycofał? Jest jeszcze jeden aspekt tej całej układanki. Spotify ma działać tak, że płaci artystom za liczbę „odsłuchań”. I tak właśnie robi. Szkoda tylko, że niektórym płaci naprawdę marnie (w stylu: 80$ na cały zespół za miesiąc). Taki artysta, któremu Spotify zapłacił grosze traci na tym dwa razy: nie dość, że i tak mało osób pozna jego dzieła, to na dodatek absolutnie nikt ich nie kupi (w jakiejkolwiek formie), „bo po co, skoro jest tutaj na miejscu”?

Analogia dla graczy: gdyby istniał taki streamer gier, to sytuacja wyglądałaby tak: na samym topie utrzymywałyby się gry popularne. Czyli rzeczy naprawdę dobre i godne uwagi (GTA, AC itd.), ale też rzeczy gorsze (kolejne części Call of Duty, Dragon Age II). I to właśnie w te gry grali by ludzie, zapominając o innych produkcjach. To the Moon? Zapomnij! Valiant Hearts? Chciałbyś. I niech nie zwiedzie Was fakt, że Wy te gry znacie i na pewno byście je odnaleźli. Nie mówię, że nie, ale byłby to malutki promil ze wszystkich graczy świata. Bo ludzie nie są uświadomieni. Im wszystko jedno, w którą i jak bliźniaczo podobną część CoD-a mółcą. Ba! Im bardziej podobną tym lepiej, bo nie muszą się uczyć nowych sposobów gry itd.  A jeżeli takie To the Moon przyniosłoby twórcom zyski rzędu tych 80$ na miesiąc to kto by takie gry produkował?

HD Tracks to coś, co polecam każdemu, kto nie chce kupować fizycznych nośników, ale zależy mu na jakości. Płyty o wysokiej gęstości 24/192 tylko czekają :)

Spotify to rzeźnik muzyki i kultury słuchania. Mami ludzi oferując w teorii wiele fajnych rzeczy. Wystarczy jednak przyjrzeć się lepiej, by zobaczyć szkody, jakie Spotify (i streamery w ogóle) wyrządzają muzyce. Nie każdy musi się ze mną zgadzać – i ja to rozumiem. Każdy ma prawo do swojej opinii, ja swoją utworzyłem dzięki temu, że z muzyką mam kontakt non-stop (czyli zawodowy) i mogę spojrzeć z wielu różnych perspektyw na dane zjawisko. Dlatego proszę wszystkich hipotetycznych haterów, żeby dali sobie spokój, a tych z Was, którzy mają ochotę normalnie pogadać do tego zachęcam. Od kulturalnej rozmowy nikt jeszcze nie umarł (oprócz sporadycznych przypadków w Rosji, ale to się nie liczy).

PS. Sprawa jest o tyle bardziej zabawna, że istnieją również streamery oferujące muzykę w wysokiej rozdzielczości. Np. WiMP HiFi.

Mój fanpage Music to the People

Bartek Pacuła
3 lipca 2014 - 11:05