Czy dobrze jest być Żółwiem? Wrażenia po seansie TMNT - Kamil Brycki - 14 sierpnia 2014

Czy dobrze jest być Żółwiem? Wrażenia po seansie TMNT

Zwierzęta zachowujące się jak ludzie zawsze kojarzyły się i będą się kojarzyć z bajkami dla dzieci. Czy to gadające psy, czy motomyszy – nikt nie będzie przecież brał czegoś takiego na poważnie. Kilka dni temu jednak na ekrany kin zawitały zmutowane żółwie uczące się sztuki ninjutsu od przerośniętego szczura w jak najbardziej poważnej otoczce i dość mrocznej stylistyce. Czy Teenage Mutant Ninja Turtles sprostało oczekiwaniom tych dzieci, które zdołały ukryć się w dorosłych formach?

Pierwsza połowa filmu nie napawa optymizmem – pokazuje nam się ładna Megan Fox, dziennikarka szukająca swojej wielkiej sprawy. Idąc tropem Klanu Stóp (serio?) wpada na Strażnika, a potem na Strażników Miasta – tytułowe Żółwie – i wraz z nimi próbuje zapobiec niszczycielskiemu Shredderowi. Do tego czasu w filmie praktycznie nic się nie dzieje – odniosłem wrażenie, że twórcy na siłę starają się wprowadzić widza w świat wykreowany i jak najszybciej przeprawić się przez historię i zwroty akcji, aby móc w spokoju oddać się scenom wypełnionym walkom i wybuchami. Mimo że nie spodziewałem się fabularnych wyżyn, to pędzenie na zabój jednak daje się we znaki.

Same Żółwie wyglądają zdecydowanie mroczniej niż przywykliśmy – ciała są ogromne, silne i zwinne, a twarze straszniejsze. Z pewnością odpowiada to wizji żółwi-mutantów w realistycznie pokazanym świecie, w stosunku do bajek jednak obraz jest z pewnością trochę przerażający. Mi nowa wizja odpowiada (więcej niż mniej) – potwory na szczęście zostały zmiękczone przyjemnie dobranymi głosami, do których nie da się przyczepić.

Tak więc mamy przywódczego Leonardo, z dwoma katanami, w bambusowym napierśniku i niebieskiej masce; Donatello, technologicznego świra, który nosi futurystyczne gogle i spore, sklejone taśmą okulary; Raphaela, rwącego się do walki i agresywnego w czerwonej bandanie; wreszcie pojawia się i Michael-Angelo, śmieszny i żałosny jednocześnie, wraz ze swoją deskorolką podrasowaną przez fioletowego brata. Twórcy nie starali się wymyślać charakterów Żółwi na nowo i z pewnością przyłożyli się do odtworzenia ich na wielkim ekranie. Cieszy również zróżnicowany wygląd każdego z bohaterów - nie odniosłem wrażenia, że są zrobieni na jedno kopyto. Może mogliby być trochę mniej creepy?

Przywódca paczki w całej swojej okazałości. (screenrant.com)

Z drugiej strony stoi bardzo przewidywalny przeciwnik – wielki i przebajerowany Shredder, samuraj na miarę XXI wieku. O ile na trailerze wyglądał naprawdę ciekawie, tak w filmie, po dokładniejszych oględzinach stwierdziłem, że jego zbroja została po prostu przesycona wszystkim, co przyszło do głowy kreatorowi. Wysuwane ostrze? Pewnie, ale dajmy ich co najmniej pięć, i najlepiej, żeby mógł nimi strzelać! Odporność na kule? Zwiększona siła? Iron-Man nie miałby tutaj nic do gadania – Shredder radzi sobie w walce z czterema Żółwiami bez większego problemu, mimo że każdy jeden jest w stanie przerzucić kontener, a ich ciosy odrzucają na kilkanaście metrów.

Mecha-Shredder. Myślę, że delikatne sprowadzenie go na ziemię wyszłoby filmowi na dobre. (nerdbastards.com)

Te wszystkie bajery jednak świetnie sprawdzają się w swoim zadaniu – walki z Żółwiami i Shredderem w roli głównej są efektowne i bardzo przyjemnie wyreżyserowane. Ogląda się je z przyjemnością i mimo że na ekranie dzieje się bardzo dużo, nie ma problemu z połapaniem się, co się dzieje. Co prawda zdarzają się momenty, gdy kamera jest za blisko postaci lub jest zbyt dynamiczna – takie fragmenty jednak występowały szczątkowo i nie wprawiały widza w zakłopotanie i frustrację, że nie wie, co ma aktualnie miejsce. W początkowych scenach (kanały) odniosłem wrażenie, że jest ciut za ciemno – dalej jednak było już tylko lepiej i w trakcie seansu bawiłem się dobrze, przymykając oko na spłyconą i przewidywalną historię oraz nieścisłości. Doszedłem do wniosku, że nie o fabułę w tym filmie chodzi.

Jeżeli chodzi o grę aktorską, to nie ma za bardzo co oceniać tym bardziej, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie – głosy Żółwi podobały mi się, a ich mimika stała na wysokim poziomie; Shreddera niestety nie udało mi się ujrzeć bez zbroi, mówił jednak dramatycznie i mrocznie; Megan Fox wyglądała bardzo ładnie i pewnie takie było jej zadanie. Z muzyką jest podobnie – jakaś tam gra w tle, odpowiednio do danej sytuacji, nie ma jednak utworu zapadającego w pamięć na dłużej.

Wojownicze Żółwie Ninja są przyjemnym widowiskiem, o ile nie nastawiamy się na fabularny majstersztyk. Sceny przepełnione akcją ogląda się przyjemnie, wygibasy i akrobacje Żółwi wywołują uśmiech na twarzy, czerstwe żarty pojawiają się w odpowiednich momentach, a kiczowate jeden za wszystkich, wszyscy za jednego jest na swoim miejscu. Film w sam raz na jedną z przecen w Multikinie – czy to Środy z Orange, czy też Czwartki z Kinder Bueno – osobiście, może i nie żałowałbym pełnej kwoty wydanej na bilet, są z pewnością ciekawsze filmy, na które można się udać.

Kamil Brycki
14 sierpnia 2014 - 13:33