Dwa różne oblicza The Darkness - Montinek - 2 października 2014

Dwa różne oblicza The Darkness

Dwa różne zespoły, dwie różne wizje tematu i dwie co najmniej bardzo dobre gry. A wszystko jednak w ramach jednego tematu i tej samej historii. Oto marka The Darkness w świecie gier. Nie tak dawno miałem przyjemność nadrobić drugą część, która, choć diabelnie krótka, strasznie mi podeszła i na nowo rozbudziła zainteresowanie historią Jackiego Estacado. Nie żeby była cudowna w każdym calu, albo żeby idealnie się wpasowała w moje oczekiwania względem sequela The Darkness z 2007 roku. Cała rzecz w tym, jak bardzo ta przygoda różni się od poprzedniego występu ciemności, wciąż jednak pasując do tego uniwersum. I wciąż bawiąc.

Jeśli ktoś nie kojarzy, obydwie gry bazują na serii komiksów o identycznym tytule. Nie wiem, na ile fabuła gier pokrywa się z oryginałem, ale ogólny zarys pozostaje raczej niezmieniony. Mamy naszego Jackiego Estacado, od małego brudzącego sobie łapy w świecie mafii i mamy ciemność, dla której jest gospodarzem. Owa ciemność ujawnia się u niego w dniu 21 urodzin, można powiedzieć, że w samą porę, jako że akurat nasz chłopak pakuje się w większą mafijną kabałę. Sama ciemność manifestuje się jako dwa węże wyłaniające się z ciała Jackiego, dość kapryśne i przede wszystkim łase na ludzkie mięso, a oprócz tego często powołuje do życia Darklingi, które można opisać jako bardziej wygadane i skore do zabijania wersje gremlinów. Żeby nie było za wesoło, sam Jackie cały czas musi walczyć ze swoim mrocznym przyjacielem o kontrolę nad sobą, a na dodatek rozwijający się konflikt z rodzinami mafii (a później ludźmi goniącymi za samą ciemnością) naraża jego bliskich.

Bardzo mi się podoba porównywać, jak różnie to samo uniwersum przedstawiły obie ekipy developerskie w swoich grach. The Darkness z 2007 zostało wysmażone przez Starbreeze Studios, zaś pieczę nad sequelem przekazano Digital Extremes, jako że ojcowie oryginału zajęci byli dłubaniem nad innymi projektami.

Starbreeze przedstawiło świat Jackiego jako strasznie mroczny, jeśli zestawić efekt ich prac z sequelem i nawet nie wiem, czy ten kierunek mi się bardziej nie podoba. Oprawa graficzna i paleta użytych barw są przygnębiające, momentami nie tyle próbują być realistyczne, co naturalistyczne (zwłaszcza w innym wymiarze, o którym za chwilę). Nowy Jork, w którym akcja ma miejce, cały czas skąpany jest w odcieniach granatu i szarości, światła jarzeniówek wcale nie przynoszą poczucia bezpieczeństwa, a w powietrzu wisi atmosfera czegoś strasznego kryjącego się w cieniu. Pech dla wszystkich śmiertelników, że to coś strzasznego to nasz protagonista z wyrywającym serca demonem na smyczy.  Ale nawet świadomość bycia właściwym zagrożeniem wcale nie psuła klimatu. Ba, właśnie fakt, że największe zło czaiło się w bohaterze budował cały ten niepokój. Wrażenie, że w końcu musi dojść do czegoś okropnego, potęgowane przez świetną muzykę, towarzyszyło przez całą grę. A nie napisałem nawet słowa o etapach rozgrywających się w „innym wymiarze” (fabuła później wyjaśnia, czym ten wymiar jest), mającym formę piekielnej wizji pierwszej wojny światowej, z obłażącymi ze skóry żołnierzami, odrażającymi machinami i szaroburymi oparami w powietrzu…

The Darkness

Sequel mocno odbił od tej wizji. Digital Extremes chyba poczuło się zobowiązane „ukomiksowić” The Darkness, i nie chodzi mi tu tylko o zastosowanie żywszej kolorystyki oraz cel-shadingu, co dało oprawę w stylu Borderlands. Dwójka o wiele mocniej zaznacza klimat walki w szeregach mafii – ktoś nas napadł, także panowie vendetta, równamy wroga z ziemią i chluptamy się w jego krwi. Co prawda opowieść kontynuuje wątki z oryginału i jest w niej miejsce na parę ciekawych motywów psychologicznych (autorzy również wprowadzili swoje etapy z wizjami, jednak, ponownie, zupełnie odmienne od tych w pierwowzorze – niezmiennie jednak intrygujące), co nie zmienia tego, że historia ma zdecydowanie lżejszy wydźwięk. Pamiętam, jak w końcówce jedynki [spoiler, ale nie za duży] Jackie w końcu poluzował ciemności kaganiec. Krótka seria scenek, podczas których spuszczony ze smyczy demon masakruje członków mafii, przebija na wylot i przyszpila do ścian, ściąga helikopter i ogólnie czyni większy zamęt w parę sekund, niż ja zdążyłem przez całą grę. Nie mówię, że od razu skłania to do głębszych przemyśleń, ale szokuje i mocno niepokoi. Nadużywam słowa „niepokój”, ale trudno mi znaleźć drugie, które tak dobrze oddałoby wydźwięk pierwszej gry z Jackiem. Tymczasem w The Darkness II? Cóż podobną rozróbę czynię sobie ot tak, na porządku dziennym, od pierwszego etapu. Przecinam gości w pół, dekoruję pokoje ich przebitymi przez pręty ciałami, rozpruwam wbiegających w pole widzenia postronnych ludzi jak szmaciane lalki. Cały czas siejąc kulami z dwóch uzi, co by nie było za spokojnie. Żeby teraz ciemność mnie zaszokowała, to nie wiem, chyba musiałaby wyrżnąć cały dom starców, ewentualnie żłóbek za jednym zamachem, albo coś w tym rodzaju. Nie żebym narzekał – lekko przegięta, krwawa masakra z The Darkness II to jedno z przyjemniejszych doświadczeń w FPSach w mojej karierze gracza.

The Darkness II

Głowy nie dam, ale chyba nawet sam Jackie Estacado trochę inaczej się zachowywał w obydwu grach. Jackie z oryginału, owszem, kipiał żądzą zemsty (bo, a jakże, mafia zaszła mu za skórę), ale zapamiętałem to jako głęboko hodowaną, mroczną nienawiść do wroga. W dwójce ta sama nienawiść objawia się jako wściekłe wiązanki fucków i… Trochę więcej wiązanek, podsumowane przeładowaniem gnata. Nie narzekam, bo dialogi w The Darkness II i sposób opowiedzenia historii stały wg mnie na wysokim poziomie, zwracam uwagę tylko na odmienność. Kontynuacja odbiła w stronę mocno komiksowej, lekko przerysowanej opowieści.

Czy to źle? W żadnym razie, szanuję zawsze twórców, jeśli decydują się na jakieś duże zmiany, o ile tylko wciąż przyniesie to dobrą grę. A w tym przypadku przyniosło świetną, choć boleśnie krótką produkcję (dawno, naprawdę dawno nie ukończyłem jakiegoś tytułu w dwa dni). Patrząc na dwie dotychczasowe gry mam ogromną nadzieję, że marka The Darkness zagości jeszcze kiedyś w czytnikach konsol i PCtów. Bo, nie oszukujmy się, koleś z mafii będący gospodarzem krwiożerczego demona to materiał, który nie może się znudzić. Niezależnie od tego, który z dwóch kierunków miałaby obrać kolejna część.

Ilustracje zapożyczone ze stron:

pastemagazine.com
venturebeat.com
polygamia.pl

Montinek
2 października 2014 - 15:36