GRAmofon: najbardziej jesienna muzyka - Maurycy - 28 października 2014

GRAmofon: najbardziej jesienna muzyka

Jesień już w pełni, choć na razie jest dla nas łaskawa. Prócz kilku nieciekawych dni, większość Polski przez ostatnie dni cieszy się naprawdę świetną pogodą. Choć może ta poetycka złota polska jesień minęła to nadal jest z czego się cieszyć. A cieszmy się, owszem, bo prędzej czy później nadejdzie czas mgły, pluchy i wiatru. Taka już natura tej pory roku, jedni to lubią, inni nie. Jesień.

Dla mnie ta pora roku, z którą mogę skojarzyć pewne utwory muzyczne, charakterystyczne i jednoznacznie przypominające mi o jesieni. Druga jest zima, choć już nie w takim stopniu co jesień, z kolei wiosna i lato nie mają już w sobie tej siły, by kojarzyć z nimi konkretne płyty, czy pojedyncze utwory. Moja jesień ma swój soundtrack, utwory pasujące do niej i kojarzące się z nią. W tym wpisie chciałbym się z Wami podzielić tą muzyką i zachęcam do jej spróbowania i otwarcia się na sugestię. 

* Moim numerem jeden jest mało znana litewska grupa Romowe Rikoito, wykonująca muzykę z pogranicza neo folku i dark folku. Natrafiłem na nich bodaj dziesięć lat temu przy okazji wydania trzeciego albumu Āustradēiwa, który z góry przypadł mi do gustu. To był akurat okres, kiedy mocno przekopywałem nurty neo folkowe, przyniósł on wiele bardzo ciekawych doznań muzycznych. Pominę opisywanie samego gatunku i jemu pobocznych, kto chce, ten zajrzy do internetowych źródeł, kto wie z czym to się je, temu nie trzeba niczego tłumaczyć. Jedno jest pewne, specyfika neo folku sprawia, że jest to nurt raczej niszowy, nie tylko poprzez niecodzienność samej muzyki, ale dość często poprzez bycie nośnikiem pewnych idei kojarzących się z... nazwijmy to rodzimowierstwem... Ale co z Romowe Rikoito? To kwartet budujący warstwę muzyczną za pomocą wokalu, gitary, fletu, wiolonczeli i skrzypiec, okazjonalnie fortepianu, kanteli i przeszkadzajek w rodzaju grzechotek, tamburyn, dzwonków. Muzyka przez nich tworzona przesiąknięta jest melancholią i dziwną tęsknotą za czymś nieokreślonym i ulotnym. Głębokie wokale w dużej części cytują poetów, wykonywane są w językach angielskim i niemal zapomnianym języku pruskim, ten drugi dodatkowo nadaje specyficznego klimat. Mówią o nadziei, uświęconych miejscach, harmonii, przyrodzie, melancholii, a dwa ostatnie albumy są podróżą przez archaiczne, zachodnie tereny bałtyckie. Nie uświadczymy tu nagłych zrywów, podniosłych melodii, tylko spokój, jesienny, złoty spokój wprawiający słuchacza w melancholijny nastrój.

* Pozostając jeszcze w tych niecodziennych i raczej słabo eksploatowanych klimatach chciałbym wspomnieć o jeszcze bardziej niekonwencjonalnym projekcie. Otóż swojego czasu legenda muzyki neo folkowej i lider jeszcze bardziej legendarnego Sol Invictus, Tony Wakeford stworzył w duecie z Torem Lundvallem album Autumn Calls. Jest to płyta równie klimatyczna, co ciężkostrawna. To mocno angażująca słuchacza przeprawa przez elektroniczne, ambientowe pejzaże Tora połączone z akustycznymi aranżacjami Wakeforda. Muzyka jest bardzo minimalistyczna, czasem odprężająca, to znów niepokojąca, zmienna i pływająca w nastrojach niczym jesień, która była dla muzyków wyraźną inspiracją. Zdarza się, że w kojący pomruk znienacka wbija się igła skrzypiec monotonnie nakłuwając tło. Brak wokali (OK, pojawiają się pod koniec albumu), na których można byłoby zaczepić uwagę tylko potęguje swojego rodzaju zagubienie w płycie. Słuchałem jej niejeden raz, za każdym razem czuję jakbym swoje  kwadratowe odczuwanie muzyki pakował w okrągły kształt Autumn Calls, co wywołuje uczucie dyskomfortu, ale w dziwnym, pozytywnym stopniu, bo z drugiej strony odczuwam dużą satysfakcję z odbierania albumu. Poniżej podaję ekstrakt z płyty, jednak, w odróżnieniu od Romowe Rikoito, trudno jest wyczuć Autumn Calls po jednym utworze, szczególnie, że ciężko tu o zamknięte, konwencjonalne kompozycje.

* Opuszczając już (prawie) na dobre muzykę neo folkową zagłębmy się w coś bardziej ekstremalnego: metal, a właściwie pewien wyjątkowy przypadek black metalowy. Zapewne lwia część czytelników już w tej chwili przewija tekst, albo wraca do strony głównej gameplay. Trudno, spróbujcie choć przeczytać o co chodzi. Aquilus to jednoosobowy projekt prosto z Australii, którego twórczość określana jest mianem atmosferycznego, neoklasycznego black metalu z elementami folku. W praktyce w 2011 roku światek metalowy i okołometalowy otrzymał niezwykle poetycki album Griseus, nad którym prace trwały wiele lat. Na długaśnej, niemal osiemdziesięciominutowej płycie wcale nie króluje metal, mimo, że tego jest tu najwięcej. To cudowne pasaże fortepianowe, pejzaże smyczków i klawiszy, podniosłe aranżacje orkiestrowe (choć bez kiczowatej pompy, która towarzyszy wielu orchestralometalom). Nastrojowe melodie ciągnące się minutami i przechodzące w bardziej skomplikowane fragmenty. Wszystko przetykane ciężkimi gitarami, bardzo specyficzną perkusją ze strzelającym werblem i typowo blackowym harshem. Kompozycje są długie, kilkunastominutowe, skomplikowane i wielopłaszczyznowe. Uczucie swoistej tęsknoty, osamotnienia, niepokoju i uniesienia są odczuwane przez cały czas. Album nie jest łatwy, mogę zaryzykować stwierdzenie, że jest bardziej wymagający niż Autumn Calls. Jednak bardzo, bardzo polecam. Może Romowe Rikoito jest jesiennym numerem jeden, to Griseus jest jej najmocniejszym punktem. Do tego ta okładka...

* Uff. Zdaję sobie sprawę, że Romowe i duet Tora i Tony'ego, a na pewno Aquilus to raczej niszowe propozycje, więc zejdźmy z torów okołoneofolkowych i metalowych, weźmy na tapetę trochę bardziej przyziemną i lekkostrawną dawkę muzyki. Jest nią tegoroczny album, który zdobył moje serce chyba jeszcze szybciej niż dziesięć lat temu Romowe Rikoito - The Fall. Jest to debiutancki album duetu Se Delan. W jego skład wchodzi nieznana mi wcześniej szwedzka piosenkarka Belinda Kordic i lider bardzo znanej w niektórych kręgach grupy Crippled Black Phoenix. Ponieważ z CBP mam do czynienia już od lat, mogłem się spodziewać co Justin Greaves wniesie do duetu i nie myliłem się. Se Delan to nastrojowe, senne, pokusiłbym się wręcz o słowo oniryczne, doznanie (Prócz utworu The Hunt, który jest agresywniejszy, oczywiście w skali agresji płyty The Fall). Pani Kordic śpiewa rozmarzonym, hipnotycznym głosem, zaś pan Greaves zapewnia świetny podkład muzyczny, w którym wyraźnie pobrzmiewają echa jego głównej kapeli, a w szczególności ostatnich jej dokonań. Mamy więc sporo łagodnego rocka ocierającego się momentami, ale tylko momentami o post rock, delikatną psychodelię, odrobinę folku, a całość spięta jest klamrą dream popu. Z czystym sumieniem mogę polecić tę formację osobom, które na co dzień raczej stronią od muzyki rockowej. Jest to płyta tegoroczna, więc nie spodziewam się nowych tworów od Se Delan, jednak czekam na nie z niecierpliwością i łykam ich facebookowe propozycje.

Prócz całych albumów kojarzących mi się z jesienią wśród muzyki, której słucham można odnaleźć pojedyncze utwory zorientowane w mojej głowie na tę porę roku. Wśród nich znajdują się :

Mike Oldfield - The Path i The Wind Chimes Part I (nie wiedzieć czemu, gdy zaczyna się ten drugi  utwór, to mam przed oczami jesienne ogniska na polach zmęczonych wykopkami)

Of The Wand And The Moon - Megin Runar (tak, znów neo folk, tym razem szeptany utwór od jednej z najbardziej rozpoznawalnych grup, pomijając Sol Invictus, jednocześnie jeden z najbardziej klimatycznych utworów, jakie w życiu słyszałem)

Scott Walker - Farmer In The City (piekielnie niepokojący kawałek, cudowny wokal i świetna ścieżka instrumentalna. Nie znam za dobrze Walkera, raptem kilka, kilkanaście utworów, jednak ten jest wyjątkowo dobry, enigmatyczny, wywołujący ciarki)

Czesław Niemen - Wspomnienie (o tak, tej piosenki nie sposób było ominąć, kojarzy mi się z inną jesienią niż te smęty, które zebrałem we wpisie... I z zakończeniem liceum, pamiętam jak dziś, gdy mój kumpel zaśpiewał ją do akompaniamentu pianina. Wszystkie dziewczyny się popłakały)

Jak można zauważyć klimat playlisty dla mojej jesieni jest dość przewidywalny. Królują stonowane utwory sprzyjające odprężeniu, może zadumie, wprawiające w stan melancholii. Niespieszne, kołyszące, czasem smutne. Myślę, że większość ludzi tak określiłaby swoje wybory, ale z innym składem muzyków. Zabrakło tu czegoś, co zdecydowanie mogłoby się pojawić w zestawieniu, mianowicie Jesieni od Vivaldiego, jednak muzyka poważna nie gości w moim życiu często, raczej od święta, czeka, aż na nią dorosnę, albo przynajmniej znajdę czas. A jakie są Wasze propozycję na jesienny soundtrack?

PS: Ah... No jeśli już przy jesieni jesteśmy, to nieodłącznym festiwalem tej pory roku jest zbliżające się Halloween. Z tej okazji jedyny słuszny jego hymn:

Maurycy
28 października 2014 - 18:40