Automata – recenzja filmu s-f z łysym Banderasem - promilus - 6 listopada 2014

Automata – recenzja filmu s-f z łysym Banderasem

Gdy pierwszy raz widziałem zwiastun „Automata”, byłem przekonany, że to będzie odgrzewany kotlet i ulubiony temat nieco ambitniejszego s-f, czyli opowieść o sztucznej inteligencji z domieszką filozofii. Zwiastuny wyglądały obiecująco, a że sama tematyka nie odkrywała Ameryki – trudno. Niestety twórcy chcieli odciąć się od „Odysei kosmicznej”, czy nawet „Ja, robot” i zamiast odgrzewanego kotleta zaserwowali kawał zepsutego mięsa.

Początek jest obiecujący. Przenosimy się w czasy smutnej przyszłości, w której atmosfera jest zatruta, ludzkość zdziesiątkowana, a androidy stanowią niemal niezbędny element zestawu przeciętnego Kowalskiego. Są jak dzisiejsze odkurzacze, ale mogą wykonywać o wiele bardziej skomplikowane zadania. W tym smutnym świecie poznajemy kogoś w rodzaju agenta ubezpieczeniowego, który odpowiada za sprawne funkcjonowanie robotów. Domyśliliście – to właśnie łysy Banderas. Desperado, podobnie jak wielu mu współczesnych, ma niewesołe życie, a jego największym marzeniem jest zobaczyć ocean. Tylko, czy on tam jeszcze jest? Androidy mają zakaz (wydany przez programistów) zabijania i usprawniania innych robotów. No i naturalnie zaczyna się bunt sztucznej inteligencji.

Prawda, że to wygląda jak jedna ze standardowych historyjek, które przecież tak dobrze się ogląda? Niestety, fabuła w dalszej części rozwija się w sposób kompletnie nielogiczny, nie zmierza do żadnego celu i właściwie nawet nie wiemy, dlaczego agent ubezpieczeniowy w tym wszystkim bierze udział oraz, co nim kieruje. Historia, która przez pierwsze 20 minut wydaje się zajmująca, z czasem, nudzi i wzbudza śmiech, a nie powinna. Na przeciwległym biegunie stoi „świat przedstawiony”. Bardzo spodobało mi się sprytne łączenie archaicznych rozwiązań (kwadratowe pagery) z futurystyczną wizją (reklamy pokazywane za pomocą hologramów). W efekcie wygląda to jak film s-f zrobiony w latach osiemdziesiątych.To zaleta. Same androidy zostały także ciekawie przedstawione. Nie udają ludzi, a wyglądają jak roboty – takie współczesne, prezentowane gdzieś na targach, gdzie niedowierzanie wzbudza, gdy android potrafi naśladować ruchy człowieka. Wśród nich jest nawet android udający prostytutkę i, na całe… nieszczęście, to właśnie on odgrywa jedną z ważniejszych ról.

Tak wygląda prostytutka przyszłości

„Automata” to film, który lepiej obejrzeć w nieznanym sobie języku. Zdjęcia pokazujące prawiepostapokaliptyczny świat są bardzo ładne, muzyka robi za dobre uzupełnienie, można odnieść wrażenie, że oglądamy coś naprawdę dobrego. Cały czar pryska, gdy zaczniemy oglądać z polskimi napisami. To zjawisko może być dobrze znane tym, którzy widzieli „Adwokata” Ridleya Scotta. Gdyby nie znało się języka i nie słyszało tych wszystkich pretensjonalnych dialogów, można by odnieść wrażenie, że oglądamy dobry film.

Miałem całkiem spore nadzieje, co do tej produkcji. Niestety, łysy Banderas, androidy, apokalipsa, sztuczna inteligencja, łysy zły pan z korporacji i seks zabawki nie wystarczą, by „Automata” polecić. Ciekawostką jest fakt, że pojawia się też Melanie Griffith, której nie poznacie. Ja się o jej udziale dowiedziałem z napisów końcowych. Co te operacje robią z ludzi. Niedługo już w ogóle nie będzie aktorek 50+, które będą miały jakąkolwiek mimikę twarzy. Same androidy. Może to chciał film nam powiedzieć?

promilus
6 listopada 2014 - 17:05