Gottland na ekranach kin! Czy warto? - Klaudyna - 8 listopada 2014

Gottland na ekranach kin! Czy warto?

Można rzec, że Gottland na ekranach kin pojawia się znienacka. O tym, że młodzi czescy twórcy z praskiej szkoły filmowej FAMU wzięli na warsztat reportaże Mariusza Szczygła, dowiedziałam się niecały miesiąc temu. W tym tygodniu w poznańskim kinie Muza miałam okazję uczestniczyć w przedpremierowym pokazie filmu wraz z video-spotkaniem z Mariuszem Szczygłem. Jak poruszające historie, opisane przez Szczygła, odnajdują się w wersji filmowej?

Z książki Mariusza Szczygła wybrano pięć historii, które zobrazowało pięciu młodych reżyserów. Udamy się do fabryki Baty, spotkamy się z gwiazdą przedwojennego kina – Lidą Baarovą, porozmawiamy z córkami pisarza Eduarda Kirchbergera, zburzymy praski pomnik Stalina oraz dowiemy się, kim był Zdenek Adamec.

O tym, czy filmowy Gottland nam się spodoba, zależy w dużej mierze od naszego nastawienia. Trzeba jasno powiedzieć, że reportaże Mariusza Szczygła posłużyły Czechom tylko jako inspiracja, którą przełożyli na własne opowieści. Niby zgadza się temat, zgadzają się bohaterowie, ale wnioski autorzy wyciągają zupełnie odmienne. Przesuwają akcenty, podkreślają inne wątki, przez co cały film zyskuje inny wydźwięk. Znając książkę nie sposób nie porównywać obu dzieł, dlatego podążamy za bohaterami nieustannie szukając podobieństw i różnic. Czy jest to wadą, czy zaletą pozwolę osądzić Wam – głównie z tego względu, że najprawdopodobniej podzielicie się na dwa obozy.

Pierwsza historia, zatytułowana Dzień ma 86 400 sekund, skupia się nie na niezwykłej osobie Tomasa Baty, a na produkcji taśmowej. Zaglądamy do fabryki, obserwujemy proces produkcji obuwia, który składa się z mechanicznej, powtarzalnej i na dłuższą metę bardzo nużącej pracy. Linia produkcyjna "po okręgu" znajduje odzwierciedlenie w sposobie filmowania. Kamera pokazuje panoramiczne obrazy, obracając się wokół własnej osi. Muszę przyznać, ze wygląda to niezwykle efektownie. Opowieść o Lidzie Baarovej została rozegrana przez aktorów. Inscenizacja przeplatana jest wycinkami wywiadów z przedwojenną gwiazdą kina, w której podobno był zakochany Goebbels. Śledziłam tę cześć historii z zapartym tchem, jednak nie zostanie tu powiedziane nic, czego byśmy nie wiedzieli. Trzecia część jest najtrudniejsza w odbiorze i wydaje mi się, że wynika to z faktu, że my Polacy niewiele (jeśli w ogóle) wiemy o Eduardzie Kirchbergerze i jego twórczości. Szkoda, ponieważ środkiem przekazu jest tu całkiem ciekawa animacja. Burzenie pomnika Stalina to kolejna dobra opowieść. Czesi nie skupiają się na tragicznych losach twórcy pomnika. Ich historia zaczyna się w zasadzie w momencie wyburzenia monumentu i problemu, jak zagospodarować pustą przestrzeń. Powiedziałabym, że to najciekawsza część filmu. Kończymy smutno, bo historią Zdenka Adamca, który pod wpływem niezadowolenia z realiów panujących w Czechach na znak protestu podpalił się.

Mam wrażenie, że filmowy Gottland ma dosyć posępny wydźwięk. Brakuje kojarzonego z Czechami luzu, optymizmu, nie ma tego ciepła, które odnajdujemy w słowach Szczygła. I w sumie nie można się temu dziwić. Być może obcemu łatwiej jest przeżyć fascynację nieznanymi dotąd historiami. Jednak zupełnie inaczej patrzy się na swoje dziedzictwo historyczne czy kulturowe. Inaczej postrzega się historie z zewnątrz, inaczej żyjąc wśród nich. Filmowy Gottland stanowi dobre uzupełnienie książki. Niestety nie mogę powiedzieć, że jest równie dobry jak książka, lecz mimo wszystko wart uwagi.

PS Bardzo miło było posłuchać Pana Mariusza po zakończonej projekcji. Anegdot możnaby zapewne słuchać bez końca, jednak z ważniejszych wiadomości zapowiedział, że pracuje nad nową wersją Gottlandu (ponoć w starej niektóre zdania brzmią nie tak, jak powinny) oraz ma w głowie wizję nowej książki, tym razem będzie o Polsce. Ja nie mogę się doczekać.

Klaudyna
8 listopada 2014 - 21:12