Delta Force - powstanie i początki najsłynniejszego oddziału AT na świecie - DM - 18 listopada 2014

Delta Force - powstanie i początki najsłynniejszego oddziału AT na świecie

1st Special Forces Operational Detachment-Delta (1st SFOD-D). Do legendy przeszła „tajność” tej jednostki - stwierdzenie, że „Delta nie istnieje”. Dziś nie jest żadną tajemnicą, że wojska lądowe USA dysponują świetnie wyszkolonym i wyposażonym oddziałem antyterrorystycznym, którego głównym zadaniem jest ratowanie zakładników w każdym miejscu na świecie. Delta, CAG (Combat Application Group), SMU (Special Mission Unit), a ostatnio ACE (Army Compartmented Elements) - jakiej nazwy by nie użyć - jednostka istnieje i czasem mówi się o niej w mediach. Tajne pozostają misje, w których bierze udział, operatorzy, nowoczesne wyposażenie, budżet. Jak powstała Delta? Jak wyglądało szkolenie jednych z najlepszych żołnierzy na świecie?

Z oczywistych powodów nie znajdziemy zbyt wielu zdjęć z operatorami Delty. Powyższy przykład to standardowa złośliwość bywalców największego na świecie forum militarnego - na częste pytania zwykle młodych ludzi "szukam jakiś zdjęć Delty..."

W latach 70-tych świat zalała fala terroryzmu. Stany Zjednoczone nie dysponowały żadnym wyspecjalizowanym oddziałem, który mógłby interweniować w razie ataków na obywateli USA. Weteran sił specjalnych z Wietnamu, pułkownik Charlie Beckwith od dawna postulował utworzenie jednostki na wzór brytyjskiego SAS. Po licznych biurokratycznych i politycznych przepychankach w armii, w której nikt nie lubi zmian i zamieszenia - w końcu dopiął swego. 1st SFOD-D oficjalnie powołano do życia 21 listopada 1977 roku. Pierwsi żołnierze, którzy rozpoczęli szkolenie, zostali wybrani osobiście przez Beckwitha. Kolejnych wybrano na podstawie informacji o przebiegu ich służby. Wymagano minimum 22 lat, 4 lat i 2 miesięcy służby, stopnia plutonowego oraz nienagannej opinii. W wrześniu 1978 roku, do selekcji stanęło 163 żołnierzy, nie mających pojęcia w co się pakują.

Charles A. Beckwith 1929-1994 Twórca Delta Force
źródło: http://www.quotessays.com/


Selekcja
Na początek kandydatów czekał test sprawności fizycznej. Pompki, brzuszki, bieganie między płotkami, czołganie na plecach i trzykilometrowy bieg. Sprawdzian kończyło pływanie na dystansie 100 metrów, w mundurze i butach. Sporo żołnierzy nie przetrwało tego etapu. Na drugi dzień chętni musieli zmierzyć się z marszem na 28 kilometrów, z plecakiem ważącym co najmniej 18 kilogramów. Kolejną częścią był test psychologiczny, składający się z niezliczonej ilości, często powtarzających się pytań (trudniej wtedy skłamać) typu: „Czy słyszysz głosy?”, „Jakiego koloru jest twój stolec?”

Choć pytanie o stolec często zadziwia lub rozśmiesza żołnierzy, jest ono bardzo istotne. Chodzi w nim o to, że kolor ciemny, smolisty często oznacza, że kandydat nadużywa alkoholu.

Tak kończyły się tzw. wstępne eliminacje. Trochę już mniej liczna grupa mogła w końcu przystąpić do właściwej selekcji. Ta składała się głównie z kolejnych testów psychologicznych i marszów na wytrzymałość i orientację w terenie. Żołnierze dostawali wskazówki, gdzie znajduje się ich punkt RV (randez-vous). Następnie, korzystając z mapy, musieli dostać się tam jak najszybciej. Kandydaci znali tylko limit końcowego czasu do zaliczenia wszystkich punktów, po którym ktoś zacznie ich szukać - nie znali natomiast limitu, który gwarantowałby zaliczenie zadania. Normy te zawsze pozostawały tajne, dzięki temu nikt nie mógł specjalnie przygotować się do selekcji, wysilić się tylko na jej czas.

Chodziło o to, by każdy dawał z siebie wszystko za każdym razem - bez wyjątku. Każdy mógł też w dowolnym momencie zrezygnować, bez żadnych drwin czy ujmy na honorze. Instruktorzy nigdy nie poniżali, nie wyzywali, nie dopingowali też kandydatów. Beznamiętnie informowali ich tylko o zadaniach i przyglądali się bez żadnego słowa komentarza. Selekcja polegała wyłącznie na indywidualnym wysiłku, każdy działał sam, podczas zadań nie można było sobie pomagać czy rozmawiać ze sobą. Maszerując do kolejnych punktów RV - żołnierze spędzili tak tydzień. Zmieniały się tylko odległości i ilości RV. Czasem było ich tylko kilka, czasem całkiem sporo.

Kolejny tydzień był bardzo podobny, nazwany jednak został "fazą stresu". Limit czasu (ciągle tajny) dotyczył teraz każdego zaliczanego punktu trasy. Żołnierze, oprócz plecaka, musieli nieść ze sobą broń bez paska - stary Grease Gun, czyli tzw. „smarownicę”. Teren był o wiele bardziej trudny, położony w górach, kandydaci nie wracali też na noc do bazy, a musieli nocować w terenie. Ten tydzień najbardziej przerzedził liczbę ochotników - ze 163 żołnierzy zostało już tylko trzydziestu, którzy zebrali wymaganą (tajną) liczbę punktów. Finałem tego etapu była „czterdziestomilówka” - marsz na 64 kilometry z 20 kilogramowym plecakiem, który należało zakończyć we „właściwym” czasie. Szczęśliwców, którzy dotarli wystarczająco szybko do mety czekała już tylko kolejna rozmowa z psychologiem i w końcu - z Komisją Oceniającą.
Podczas tej ostatniej, wysoko postawieni dowódcy starali się prowokować i rozwścieczyć kandydatów - tam często przydawały się silne nerwy i odwaga, by wyższemu rangą oficerowi odpyskować wręcz celną ripostą. Przed komisją stanęło 18 żołnierzy, czterech odpadło, dwóch dostało pozwolenie na powtórzenie selekcji i za drugim razem im się udało. Z kolejnej grupy kandydatów, która przeszła sito - znalazło się 11 żołnierzy. W grudniu 1978 roku - 23 żołnierzy rozpoczęło właściwe szkolenie w oddziale Delta! Współcześnie, z 240 chętnych selekcje przechodzi najwyżej 12-14 osób.

Organizacja
Jednostka przejęła budynek, który służył kiedyś jako więzienie w Forcie Bragg. Dostosowali go do swoich potrzeb, strażnikami zostali emerytowani żołnierze sił specjalnych, często weterani z plaż Normandii. Z różnych powodów prawnych i politycznych, członkowie jednostki przyjęli dla siebie termin „operator”, (w armii USA każdy żołnierz należący do specjalnego oddziału ma swoją odrębną nazwę: Marine, Navy Seal, Pararescueman, Ranger). Po roku 2000 termin rozpowszechnił się jednak ogólnie na wszystkich członków sił specjalnych. Organizację oparto na brytyjskim SAS. Najmniejszą częścią był fireteam - drużyna 4 operatorów. Cztery lub pięć drużyn tworzyło pluton, dwa plutony (snajperów i szturmowy) - szwadron. Zakładano powstanie trzech szwadronów, jednak ostatni zdołano utworzyć dopiero w czasie Pustynnej Burzy, na początku lat 90tych. Tajność oddziału sprawia, że oficjalnie operatorzy pracują w zwykłej jednostce wojskowej o zmyślonej nazwie, która posiada własny sekretariat, adres i numery telefonów. Nazwę oraz telefony zmienia się co kilka lat, by nie stały zbyt oczywiste. Jest to potrzebne choćby w przypadku konieczności wpisania miejsca pracy w dokumentach bankowych, lub by zbyć czymś pytania sąsiadów czy znajomych.

źródło: army-ranger-sniper.tumblr.com

Trening
Strzelanie
Na początku podstawowe szkolenie na operatora Delty trwało sześć miesięcy. Kurs rozpoczyna się od nauki strzelania, każdy musi doprowadzić je do absolutnej perfekcji i niezawodnego, instynktownego odruchu. Strzelanie dzieli się na krótko (pistolety, karabinki) i długolufowe (karabiny snajperskie). Nauka trwa wiele tygodni - kursanci uczą się strzelać do celów nieruchomych, ruchomych, następnie strzelać z marszu, strzelać w biegu, wyszukiwać cele w grupie, strzelać w parach, w drużynie czteroosobowej. Instruktorzy w czasie tych ćwiczeń czasem załadują za mało pocisków, załadują źle, by broń się zacięła - operator musi być gotowy na każdy scenariusz. U prawie wszystkich wytworzył się na dłoni odcisk u nasady kciuka, od ciągłego odrzutu broni. Po tym można ponoć poznać operatora Delty- nigdy nie goi się u niego odcisk od strzelania. Ilość wystrzeliwanej amunicji może zobrazować pewna anegdota: któregoś lata, dowódca wezwał operatorów „na dywanik” i wyzwał ich i zwymyślał od najgorszych leni, klnąc jak szewc. Okazało się, że przejrzał księgi i zobaczył, że przez lipiec i niecały sierpień żołnierze zużyli na strzelnicy „tylko” milion pocisków.

Shooting House
Kolejny etap to „Shooting house” - strzelanie w pomieszczeniach. Operator, który szkolił się w trzeciej grupie od powstania jednostki, nie miał zielonego pojęcia co to „shooting house”, wspomina swój „pierwszy raz” jako traumatyczne przeżycie. Nowych zaprowadzono do jednego z pokoi. Pierwszy szok, to jak bardzo dokładnie były one urządzone - obrazy na ścianach, książki na półkach. Posadzono ich wśród tablic z wizerunkami terrorystów, często w bliskim sąsiedztwie, na stole leżała krótkofalówka. Po chwili zaskrzeczało w niej odliczanie: „5…4…3…2…1…Go!”
Błysk, ogromny huk, kanonada wystrzałów - i po trzech! sekundach grobowa cisza, było już po wszystkim. Zdezorientowani nowi mieli nikłe pojęcie o tym co się stało. Tablice z „tangos” leżały przestrzelone dwoma trafieniami, wokół pełno dymu. Dopiero powolne odtworzenie całego zajścia pokazało żółtodziobom, jak wygląda mechanika „czyszczenia” pomieszczeń, kto idzie w lewo, kto w prawo, kto środkiem, dlaczego jest przerwa między wejściem jednej pary i drugiej (oszołomieni terroryści skupiają się na pierwszej parze, podczas gdy druga wchodzi do pokoju kompletnie niezauważona).

Kandydaci następnie studiują wszystko w sali wykładowej, gdzie na rozrysowanych tablicach widzą lepiej, kto skanuje jakie sektory pomieszczenia. Nauka rozpoczyna się od samego chodzenia po pokoju, bez broni, później wchodzi się z karabinkiem, następnie dochodzi strzelanie ślepakami i w końcu - „ostra” amunicja. Początkowo operatorzy mają w pomieszczeniu same cele, dopiero później dokładane są makiety zakładników. Pierwsze próby to wchodzenie samemu, później we dwóch i na końcu w czteroosobowej drużynie. Na tym etapie żołnierze muszą mieć już bezgraniczne zaufanie do umiejętności swoich towarzyszy - w strzelaninie w małym pokoju, kule często przelatują centymetry od głów kolegów. W szkoleniu często ćwiczy się scenariusze, gdy jeden z operatorów zostaje ranny lub jego broń się zatnie. Dużą role odgrywa też psychologia - kandydaci uczą się jak mówić do zakładników, jak szukać wśród nich ukrytych terrorystów.

Demolition
Tu następuje przerwa w ćwiczeniach w „Kill House”. Operatorzy zaczynają kurs „przełamywania barier”. Polega on na forsowaniu wszelkich przeszkód, wszelkimi dostępnymi metodami. Kursanci poznają zasady wysadzania drzwi, robienia otworów w ścianie, pokonywania bram, murów, obalania drzew. Nauka nie polega tylko na radosnym wysadzaniu wszystkiego. W szkoleniu pomagali więźniowie, którzy wsławili się różnymi spektakularnymi ucieczkami. Uczyli oni żołnierzy jak otwierać zamki, kłódki wytrychami, jak uruchamiać samochody, jak wspinać się po ścianach, dachach, jak otwierać okna wieszakiem, pokonywać rygiel czy łańcuch u drzwi za pomocą gumki i pinezki - każdy operator Delty staje się biegły w fachu włamywacza.

Po tych naukach żołnierze wracają do „Shooting house”. Tym razem do szturmowania pomieszczeń dochodzi drużyna snajperów. Operatorzy uczą się współpracy z nimi, często ruszają do ataku właśnie na ich sygnał, bo to oni mają największą wiedzę o tym, co dzieje się w budynku. Przy odliczaniu - na 2 - snajperzy likwidują swoje cele, na 1 - odpalane są ładunki na drzwiach lub wpuszczane granaty, na „Go” - dopiero wchodzą operatorzy. Po zgraniu się w takich atakach następuje finał szkolenia w „shooting house”. Każdy z operatorów musi zagrać rolę zakładnika i wysiedzieć na miejscu, podczas gdy jego koledzy strzelają do znajdujących się przy nim sylwetek „tangos”. Każdy musi też zaliczyć szturm na każdej możliwej pozycji w 4-osobowym fireteamie.

Snajperzy
Kolejny etap kursu operatora Delty to szkolenie snajperskie, ale w mniejszej części dotyczy ono strzelania. Dominuje w nim nauka obserwacji, raportowania sytuacji, oznaczania stref budynku kolejnymi literami i cyframi, by każdy od razu wiedział o czym jest mowa. Podczas sytuacji kryzysowych, to głównie snajperzy pełnią kluczową rolę, dostarczając ogromne ilości kluczowych informacji. Podczas tych treningów wyłapywani są ludzie do szwadronów snajperskich, muszą oni jednak przejść sporo dodatkowych testów psychologicznych. Chodzi o to, by wyeliminować ludzi z potencjalnym syndromem „Texas Tower” (ludzie, którzy nie potrafią przestać strzelać do celów, choć sytuacja już tego nie wymaga) i syndromem „masakry monachijskiej” (policyjni snajperzy tak długo obserwowali terrorystów w czasie olimpiady w Monachium, że zaczęli zauważać ich ludzkie cechy i w krytycznym momencie, nie potrafili do nich strzelić). Ludzie wolni od tych dwóch cech są ponoć bardzo nieliczni, i tylko oni stanowią idealnego kandydata na snajpera Delty.

W tamtym okresie, w końcu lat 70tych, instruktorem snajperów Delty był Polak - Bronisław Urbański, emigrant, który by zdobyć obywatelstwo USA został Rangerem.

źródło: forum.detik.com

Walka na pokładzie samolotu
Po szkoleniu snajperskim przyszedł czas na najtrudniejszą rzecz z jaką może spotkać się członek oddziału antyterrorystycznego - odbijanie porwanego samolotu. Na terenie bazy znajdował się niewielki model kadłuba, ale w niczym nie oddawał on złożoności i skomplikowania prawdziwego statku powietrznego. Delta zaprosiła na wykłady speców od lotnictwa cywilnego, którzy przekazali im wszelkie tajemnice dotyczące przewożenia pasażerów, gościli również członków niemieckiego GSG-9 i francuskiego GIGN, którym udało się odbić takie maszyny, ale głównie przy pewnej dozie szczęścia. Nikt nie miał opracowanych dokładnych taktyk na takie sytuacje. Delta chciała je stworzyć. Cały zespół wyruszył następnie do Atlanty, gdzie ugościła ich linia lotnicza… Delta Airlines! Firma udostępniła operatorom lotnisko i wszelkie maszyny jakie aktualnie nie były używane lub stały w remoncie. Operatorzy poznawali obsługę pojazdów lotniskowych - schodów, cystern, szambiarek, zakamarki i sposoby dostawania się do wszelkich typów samolotów, otwieranie każdych możliwych drzwi z każdej strony, sposoby poruszania się po skrzydłach. Testowano też wytrzymałość szyb w kokpicie - panował wtedy strach przed strzelaniem w kokpit - obawiano się, że grube szyby mogą zmienić tor lotu pocisku i ranić zakładników. Testy wykazały jednak, że każda szyba lotnicza ma marginalny wpływ na pocisk, biorąc pod uwagę, że jego lot kończy się zaraz po pokonaniu okna. Delta zbudowała obszerną bazę danych każdego samolotu i stopniowo powiększała ją o kolejne lub unowocześnione modele, korzystając z pomocy producentów.

Jak śledzić cel :)
źródło: www.pimall.com

Ja - szpieg
Kolejne szkolenie prowadził agent CIA. Nazywało się „tradecraft” i polegało na nauce szpiegowskiego rzemiosła. Gubienie ogona, unikanie śledzenia, śledzenie innych, zostawianie informacji na mieście, odbieranie informacji, nie budząca podejrzeń rozmowa z „kontaktem”, wymiana pakunków - wszystkie wyświechtane schematy ze szpiegowskich filmów operatorzy musieli doprowadzić do perfekcji. Ponoć tylko kilka dni szkolenia otwiera oczy na to, co dzieje się w każdym ogromnym mieście, gdzie nagle zauważa się na każdym kroku ślady drobinek kredy - znak, że ktoś tu kiedyś coś pozostawił. W latach 80-tych, każda większa światowa stolica była tak zapaskudzona kredą, że agenci zaczęli używać innych kolorów niż białej. „Tradecraft” kończy kilkudniowy egzamin w obcym mieście, w którym kursant musi zaliczyć szereg zadań, będąc jednocześnie cały czas ściganym przez agentów FBI. Egzamin nie kończył się jednak na zadaniach szpiegowskich. Na końcu drużyna dostała nagłe wezwanie do „porwanego samolotu”. „Kryzys” zakończony szturmem trwał trzy dni, a sam atak wielokrotnie odwoływany, testując odporność na stres operatorów - to tzw. test kulminacyjny, po którym następuje przydział do danego szwadronu.

Inne szkolenia
Podczas fazy Tradecraft żołnierze zaliczają też Kurs Jazdy Dynamicznej. Strzelanie czy wysadzanie daje sporo frajdy, ale to właśnie jazdę samochodem każdy zalicza z ogromnym uśmiechem na ustach. Nie chodzi w niej wyłącznie o widowiskowe poślizgi i kręcenie bączków, Delta uczy się też bardzo trudnej sztuki jazdy w kolumnie. Kilka samochodów jedzie bardzo blisko za sobą, z taką samą prędkością i zachowuje się jak jeden pojazd - każdy skręt czy manewr przypomina bardziej poruszanie się autobusu niż trzech różnych aut. Kierowcy muszą dbać, by odstęp się nie zwiększał oraz o to, by nagle nie wbić się w tył poprzedzającego auta. Jazda dynamiczna obejmuje również wykorzystanie auta jako broni - taranowanie celu, „wyrzucanie” ściganego pojazdu z drogi itp.

Osobnym i ważnym elementem treningu jest ochrona VIPów. To szkolenie Delta wykonuje pod okiem specjalistów z Secret Service, którzy jako jedyni na świecie stosują odmienne metody chronienia swojego „pakunku”. Często żołnierze wspomagali członków Secret Service, zwłaszcza w sytuacjach, gdy jakiś prezydent wybierał się na narty. Ochroniarze z Waszyngtonu często nie dysponowali tyloma agentami potrafiącymi na nich jeździć.
Delta uczy się też współpracować z agentami NEST. Są to zespoły szybkiego reagowania w razie zagrożenia nuklearnego. Wszelkie sygnały, że gdzieś może znajdować się nielegalny kawałek radioaktywnego materiału sprawiają, że NEST wkracza do akcji.

W tej kwestii warto odnotować fakt, że w takich sytuacjach kompletnie nieistotni są zakładnicy czy grupy cywilów. Najważniejsze jest dobro narodowe - w przypadku konieczności eliminacji nuklearnego zagrożenia, agenci NEST nie muszą liczyć się absolutnie z życiem zakładników, poświęcając ich dla „wyższego dobra”. Dla operatorów Delty jest to trochę niesłychane - oni zawsze zapewniają, że w razie kryzysu zdołaliby uratować i jedno, i drugie.

Jedno z najsłynniejszych i bardzo nielicznych zdjęć operatorów Delty, zrobione po ataku na siedzibę syna Saddama Hussaina - Udaya. Słynnych komandosów widać na samym przodzie, wyróżniają się lekkimi kaskami ProTec i hełmami MICH na tle żołnierzy ze 101st

Tak zakończyło się podstawowe szkolenie operatorów Delty w 1979. Zyskała ona wtedy odpowiednią liczebność i zdolność bojową. Umiejętności członków oddziału mogły zostać sprawdzone w boju. Pierwszy sprawdzian nadszedł już na początku 1980 roku - skończył się jednak spektakularną porażką, choć nie z winy Delty - o operacji Eagle Claw pisałem tutaj.
Obecnie szkolenie na członka SFOD-D jest bardzo zbliżone do opisanego tutaj, z początków istnienia oddziału. Wprowadzono obowiązkowe szkolenie spadochronowe, zmieniły się też pewne elementy, uwzględniając najnowszą technikę - wykorzystanie dronów, cyfrowej obróbki danych, obsługę najnowszej, czasem prototypowej broni. Cały czas pozostał zasada, że żadne dowództwo nie narzuca Delcie sposobu działania. Dostają tylko zadanie - to jak je wykonają, zależy tylko od planu samych operatorów. Procentowo, najwięcej członków Delta Force, to byli żołnierze US Rangers. Reszta pochodzi z innych formacji sił specjalnych, niewielka liczba ze zwykłej armii. Informacje o udziale CAG w akcjach nie przedostają się zwykle do opinii publicznej, dzieje się to tylko w wyjątkowych sytuacjach (jak np. akcja w Syrii, by uwolnić porwanych dziennikarzy) lub po wielu latach.

Delta Force w popkulturze
Tajny i elitarny oddział antyterrorystyczny to wdzięczny temat dla filmów czy gier. Miłośnicy kina lat 80-tych pamiętają na pewno serię filmów z Chuckiem Norrisem i Lee Marvinem, która potraktowała temat jednostki dość „hollywoodzko” i widowiskowo. W elitarnym oddziale i tak błyszczał głównie Norris. Trochę poważniej do tematu podchodzi serial „The Unit”, który oparty jest na zamieszczonych w tym wpisie wspomnieniach Erica Haneya. Całość została jednak uwspółcześniona, a tytułowy, fikcyjny Unit bazuje na Delcie. Najbliższy prawdzie obraz operatorów zobaczymy w filmie Ridleya Scotta „Helikopter w ogniu”.

W grach video od razu przychodzi na myśl seria dziewięciu gier od Novalogic - Delta Force. Początkowe tytuły, w swoim czasie nie były takie złe, a bazujący na faktycznej bitwie w Mogadiszu DF:Black Hawk Down - całkiem niezły. Ostatnie części, zwłaszcza wydany w 2009 roku DF:Xtreme 2, to jednak dość kiepskie gry. Najdokładniej pracę operatorów Delty pokazuje seria Medal of Honor, powstała przy współpracy z byłymi członkami oddziału. W MoH 2010, grając jako Deuce, członek drużyny Delty „Wolfpack”, poznajemy ich rolę w autentycznej operacji "Anaconda".

Mniej oczywista i niezbyt akcentowana przez twórców obecność Delty jest w grze Crysis. Nasza postać o ksywce „Nomad”, odziana w futurystyczny kombinezon, to właśnie żołnierz Delty - Jake Dunn. Oddziałem CAG kierujemy też w dość niedocenionym i chwalonym głównie za fabułę - Spec Ops: The Line. Jako Frost - operator słynnego oddziału, gramy też w Call of Duty: Modern Warfare 3. W takich pozycjach jak Resident Evil, Metal Gear Solid 2, Rainbow Six - niektórzy z bohaterów mają za sobą przeszłość w Delcie.

Przyszłość Delta Force według Crytec

Ciekawostką na zakończenie może być fakt, że Delta to już… nie Delta! Jednostka AT nazywa się teraz ACE (Army Compartmented Elements), co w sumie można przetłumaczyć jako „sekretny oddział armii”. Ponoć oddział antyterrorystyczny marynarki - DEVGRU również zmienił nazwę, ale ta jeszcze nie wypłynęła publicznie. Choć ACE to niby same „Asy”, ciężko będzie chyba przebić magię słowa „Delta”…

DM
18 listopada 2014 - 22:23