To nie jest gra dla fanów Początku – recenzja Dragon Age: Inkwizycja - Meehow - 30 listopada 2014

To nie jest gra dla fanów Początku – recenzja Dragon Age: Inkwizycja

Meehow ocenia: Dragon Age: Inquisition
70

Na Dragon Age: Inkwizycja czekałem tak naprawdę od czasu ukończenia Witch Hunt. Nie przyjąłem bowiem do wiadomości, że Dragon Age II było czymś więcej od zwyczajnego trollingu. Dragon Age: Początek wraz z rozszerzeniem Przebudzenie i wcześniej wspomnianym Polowaniem na czarownicę dość wysoko postawiło poprzeczkę. Machina marketingowa Electronic Arts od dawna wmawiała nam, że oto nadchodzi super-hiper erpeg i kandydat do gry roku 2014. W pierwszych recenzjach branżowych też zachwytom nie było końca. Rzucam jednak owym recenzentom rękawicę, bo Inkwizycji do ideału jest naprawdę daleko. Dlaczego tak uważam? Po odpowiedź zapraszam do tekstu.

Nikt nie spodziewa się Kanadyjskiej Inkwizycji!

BioWare jako deweloper gier wideo jest w zasadzie mocno przewidywalne, wszak niemal każdy ich tytuł jest w mniejszym lub większym stopniu sztampowy i robiony na jedno kopyto. My, gracze, wybaczamy im to od czasów Baldur's Gate, bo Kanadyjczycy po prostu opanowali do perfekcji używanie swoich utartych schematów jako narzędzi do opowiadania historii. Nie inaczej jest i tym razem. Dragon Age: Inkwizycja to kolejna bajołerowa produkcja, w której jeden człowiek/elf/krasnolud/qunari (niepotrzebne skreślić) wzrasta od zera do bohatera i ratuje świat przed wielkim złem i niechybną zagładą. W Inkwizycji do wzoru podstawiamy enigmatycznego łotra i wielką, zieloną dziurę w niebie, którą załatać może tylko i wyłącznie wybraniec tworzony przez nas w kreatorze postaci. Choć świat przedstawiony dosłownie wali się wszystkim na głowę, to jednak nie przeszkadza to jego bardziej prominentnym mieszkańcom w knuciu intryg i prowadzeniu wojenek. Brzmi znajomo? Déjà vu jak nic, jeśli o mnie chodzi.

Opowieść w Inkwizycji, szczerze mówiąc, tyłka nie urywa. Owszem, ma swoje momenty, które potrafią wryć się w pamięć, jak również kilka lepszych lub gorszych zwrotów akcji, ale tak naprawdę odniosłem wrażenie, że BioWare jednak się pogubiło. W Początku czułem presję wywieraną przez mroczne pomioty i ich Plagę, widziałem siane przez nie spustoszenie i chciałem położyć temu kres, słowem: zależało mi na świecie przedstawionym. Kończąc Inkwizycję doszedłem do wniosku, że w zasadzie mało obchodziło mnie to, co działo się w Fereldenie i Orlais. Po prostu grałem, nie zostawiając w Thedas cząstki siebie. Było tak może dlatego, że w grze ciągle obracamy się wśród wielkich spraw i znamienitych person, niemal kompletnie olewając tych maluczkich, których niby mamy bronić.

Z braku Warowni na Rozstajach dobra Podniebna Twierdza.

Boli mnie też to, że BioWare zmarnowało kilka naprawdę mocnych motywów związanych z religią. Nie chodzi mi tu o dokładne wyjaśnienie, co i jak funkcjonuje na poziomie ziemskim, bo nowego lore'u jest naprawdę mnóstwo i podano go w przystępny sposób, np. przez rozmowę z towarzyszami czy enpecami. Widziałem po prostu wiele okazji zarówno do zastosowania sprawnych niedopowiedzeń, jak i do odkrycia kart tu i ówdzie. Tego zabrakło, natomiast nie mogło zabraknąć wciskania nam na siłę elgiebetowskich treści. BioWare tym razem uraczyło nas kobietą, której się wydaje, że jest mężczyzną (a głosu udziela jej Jennifer Hale, czyli Pani Shepard). Nie mam nic przeciwko tematom kontrowersyjnym, ale gdzie, przepraszam, jest roleplay, jeśli takiej jednostki nie możemy na przykład nazwać dziwadłem czy wariatem? Możemy za to rozczulać się nad jego/jej/tego urzekającą historią. Od drugiej części Dragon Age mam wrażenie, że co najmniej połowa mieszkańców Thedas to biseksualiści, zaś 30% jego populacji jest homoseksualna.

Co tam u starych znajomych?

Jeśli chodzi o postaci, to dostaliśmy ich całkiem solidną dawkę. Wypadają różnie, z pewnością nie są szczytem możliwości BioWare, ale na pewno nie są nijakie – budzą różne emocje, często skrajne. I bardzo dobrze, tak właśnie powinno być. Tylko dlatego, że nie trawię towarzysza jako wirtualnej osoby, nie znaczy, że nie lubię go jako postaci. Podobała mi się na przykład ewolucja Leliany, którą dzięki Inkwizycji szczerze znienawidziłem. Morrigan również nie zawodzi. Mimo całej sympatii dla niej, nie potrafiłem jej zaufać, nawet mimo przemian, jakie przeszła od czasu Piątej Plagi.

Sporo radości dało mi też Dragon Age Keep. To naprawdę świetne narzędzie, jakie powinna otrzymać każda większa seria gier. Co więcej, konsekwencje podjętych przez nas decyzji w poprzednich odsłonach Dragon Age są odczuwalne w Inkwizycji. Nie mówię oczywiście, że odmienia to całkiem grę, ale niewątpliwie poczułem, że wszelkie smaczki i puszczone oczka są spersonalizowane. To cieszy, kiedy człowiek zaangażuje się w jakiś cykl i zostanie to docenione.

Morrigan%2C%20Dragon%20Age%3A%20Inkwizycja
Czas był łaskawy dla Morrigan.

Zabawa w piaskownicy

Problemem jest (pół)otwarty świat, którym tak bardzo lansowano w czasie kampanii promocyjnej. BioWare nigdy wcześniej nie stworzyło sandboksu, więc eksperymentowanie z Dragon Age było podjęciem ryzyka. Sandboksy ogólnie do mnie nie przemawiają (z wyjątkiem Fallout: New Vegas), gdyż poświęcają rozbudowany wątek główny na rzecz pierdyliarda subquestów. I to chyba widać w Inkwizycji. Mimo różnorodnych lokacji, w każdej z nich robimy dokładnie to samo, przez co staje się to nudnym, przykrym obowiązkiem. Gra bowiem zmusza graczy do eksploracji, aby mogli oni pchnąć główny wątek do przodu. Co z tego, że w świecie przedstawionym jest dużo rzeczy do roboty, skoro są one cholernie powtarzalne. Mnie nie zależy na tym, żeby wypadł mi z życiorysu miesiąc, ale żeby gra nie wypadła mi z pamięci przez lata.

Zarządzaniu twierdzą postanowiłem poświęcić osobny akapit, ponieważ jest to najczęściej mile widziany element w erpegach, a BioWare tak naprawdę nigdy dobrze go nie zrealizowało. Jeśli ktoś pamięta Przebudzenie, to wie, że wówczas Kanadyjczycy poszli w dobrym kierunku, wzorując się na tym, co Obsidian Entertainment zrobiło w strasznie pociętym Neverwinter Nights 2. W Inkwizycji na dobrą sprawę można ten element olać, bo nie wpływa w żaden realny sposób na wydarzenia.

Piekło pecetowca

Wersja pecetowa Dragon Age: Inkwizycja woła o pomstę do nieba. Gracze od samego początku zmagają się z problemami ze stabilnością, optymalizacją, spadkami FPS-ów i licznymi błędami. Okropne sterowanie myszą i klawiaturą połączone z nędzną atrapą trybu taktycznego sprawia, że blaszakowa Inkwizycja to po prostu słaby, konsolowy port. Wygrywanie walk to czysta formalność i sprowadza się do mashowania klawiszy oraz spamu miksturami leczącymi (magia lecznicza wyparowała z Thedas). Na krytykę zasługuje także toporny interfejs, jak również okropne uproszczenie systemu rozwoju postaci.

Grafika i muzyka

Oprawę audiowizualną zostawiłem na koniec. Ścieżka dźwiękowa Inkwizycji jest naprawdę miła dla ucha. Szczególnie do gustu przypadły mi piosenki bardek (dla zainteresowanych: większość śpiewała Elizaveta). Jeśli chodzi o część wizualną, to jestem trochę zawiedziony – gra nie jest brzydka, ale jej styl jest po prostu ohydnie cukierkowy; w niczym nie przypomina Początku i jego ciężkiej, gęstej atmosfery.

Smoków w grze nie zabrakło.

Jak żyć, panie Inkwizytorze?

Wydanie ostatecznego werdyktu jest trudne. Z BioWare jest trochę jak z oglądaniem występów niegdyś świetnego boksera, dla którego walk zarywało się noce, aż w końcu nadchodzi dzień, gdy ten rozmienia się na drobne i zaczyna wydziwiać. Nawet jeśli w końcu spadną na niego gromy za – za przeproszeniem – danie dupy zamiast dania w mordę, to jego „comeback” i tak doskonale się sprzeda. Od dawna powtarzam, że BioWare jest Sapkowskim gier cRPG – nigdy nie było i nie jest żadną miarą najlepsze w swojej dziedzinie, ale jest najlepiej wypromowane.

Dragon Age: Inkwizycja jest znacznie lepsze od tragicznego Dragon Age II, ale zdecydowanie ustępuje też dobremu Dragon Age: Początek. Osobiście czuję się lekko rozczarowany i wpuszczony w maliny przez recenzentów chwalących Inkwizycję wniebogłosy (patrz: oceny i recki użytkowników serwisu metacritic). Z kupnem gry wstrzymałbym się przynajmniej do wydania pierwszego patcha, gdyż gra pilnie go potrzebuje. Fanom Początku zalecam też ostrożność, albo czekanie na okazję. Muszą oni bowiem przyjąć do wiadomośći, że era „duchowego następcy Baldur's Gate” bezpowrotnie odeszła wraz z Dragon Age II i Dragon Age: Inkwizycja nic w tej kwestii nie zmienia.

Plusy:

  • całkiem niezły wątek główny,
  • odwołania do poprzednich odsłon cyklu,
  • dużo powracających postaci,
  • sporo nowej wiedzy o uniwersum podanej w przystępny sposób,
  • mnogość opcji dialogowych i interakcji z postaciami,
  • różnorodni towarzysze i doradcy,
  • liczne cutsceny,
  • Dragon Age Keep,
  • rozbudowany kreator postaci,
  • pokaźny świat przedstawiony,
  • przyjemna ścieżka dźwiękowa.

Minusy:

  • zmarnowany potencjał,
  • błędy i fatalna wersja pecetowa,
  • okropne sterowanie myszą i klawiaturą,
  • elgiebetowska propaganda i poprawność polityczna,
  • wymuszanie na graczu eksploracji świata,
  • sporo nudnych zadań pobocznych,
  • słabe zarządzanie twierdzą,
  • brak dużego, żyjącego miasta,
  • brak prawdziwego trybu taktycznego,
  • karygodne uproszczenia rozgrywki,
  • mało klimatyczny styl graficzny,
  • pozostawiające niedosyt informacji zakończenie.
Meehow
30 listopada 2014 - 21:22