'Harley mój' - o motocyklach i gangach w popkulturze - Pilar - 10 stycznia 2015

"Harley mój" - o motocyklach i gangach w popkulturze

Spójrzcie na zdjęcia, jakie widnieją w tym artykule i z ręką na sercu powiedzcie mi, że nigdy nie przeszło Wam po głowie, by rzucić wszystko w cholerę i bynajmniej nie wyjechać w Bieszczady, jak mówi legendarny dowcip, ale wsiąść na motor i dać ponieść się zewowi wolności. Wypiąć się na wiecznie narzekającą żonę, pokazać środkowy palec szefowi i wszystkim ludziom, którzy patrzyli na Was w życiu z góry i zwyczajnie poczuć się ludzkim, oderwanym od tego, co zatapia nas w morzu obojętności i nudy. Tym wszystkim ludziom, którzy tylko westchnęli na tę myśl i wrócili z powrotem do smutnej rutyny, prawdopodobnie zabrakło jaj lub może mieli zbyt wiele zdrowego rozsądku, by wmieszać się w coś, co od wielu lat kojarzy się z kłopotami. Motocykle.

Wielu z panów, na co dzień pełnych ogłady i stosownych, potrzebuje raz na jakiś czas poczuć ten pierwotny dreszcz, przypominający o cechach, jakie wykształciły się w nas tysiące lat temu. W każdym z tysiącleć pozwalały na to różne rozrywki, niektóre wciąż pozostają w modzie, jak danie komuś po mordzie, schlanie się do nieprzytomności lub dopuszczenie się innych, równie moralnie niepoprawnych czynności. Są jednak tacy, którym rumieńce na twarz wstępują dopiero wtedy, gdy usłyszą ryk harleyowego silnika.

Pech chciał, że od kiedy po drugiej wojnie światowej doszło do powstania jednego z pierwszych klubów/gangów motocyklowych, występującego na całym globie pod nazwą Hells Angels, wielkie dwukołowe maszyny zaczęły kojarzyć się z rozbojami, gwałtami i brutalnymi morderstwami. Czy słusznie, musicie ocenić sami, ja zdaję sobie jednak sprawę, że jest to temat wciąż niezwykle ekscytujący i notorycznie występujący w popkulturze. Bohaterzy jakich seriali, filmów, gier czy książek mogliby więc zaśpiewać z Dżemem „Harley mój, to jest to, kocham go”?

SONS OF ANARCHY

Niejako przyczyna napisania przeze mnie tego artykułu – zakończenie emisji serialu FX. Zatęskniło mi się nieco za widokiem nieokrzesanych motocyklistów, którzy co prawda w ostatnich chwilach coraz bardziej irytowali mnie swoją obecnością (ale to raczej wina scenarzystów, a nie aktorów). Dziwnie jednak jest zaczynać od końca, więc nadganiamy: czym właściwie jest „Sons of Anarchy”? Produkcją telewizyjną, zakończoną ledwie kilka tygodni temu, której tematyką były rodzinne waśnie, braterska miłość czy amoralne występki młodych gniewnych, a to wszystko okraszone zapachem benzyny i warknięciami dziesiątek maszyn, składających się na klubowy „szyk” motocyklów.

Kurt Sutter, producent tego dzieła, odniósł się do środowisk Motorcycle Clubs z dbałością charakteryzującą telewizję – porzucono pewne nudne lub kontrowersyjne detale (jak fakt, że w Stanach Zjednoczonych w białym gangu zazwyczaj nie do pomyślenia jest mieszanie się z innymi rasami), a z samych bohaterów zrobiono psychopatów, którym nawet Charles Manson czy inny Kuba Rozpruwacz nie spojrzeliby w oczy. W telewizji nie znajdziecie jednak lepszego (pod względem aktorstwa, zdjęć i mimo wszystko fabuły) dzieła traktującego o tej tematyce, więc niewątpliwie warto jest się zapoznać. Jako ciekawostkę wypada nadmienić, że do kilku scen zaangażowano nawet legendę Hells Angels, jednego z założycieli kalifornijskiego oddziału, Sonny’ego Bargera.  

GTA IV: THE LOST AND DAMNED

Jedna z najbardziej klimatycznych kampanii w historii. W moich oczach każde GTA ma ten drobny problem, że zbyt szybko traci swój pierwotny ton: CJ prędko przestaje przypominać przeciętnego gangstera z Grove Street, Nico zapomina o swoich imigranckich korzeniach, ale nie można tego powiedzieć o Johnny’m Klebitzu. On pozostawał w swojej kreacji wiarygodny przez całe kilkanaście godzin dreptania w jego butach. Z czym musimy się zmierzyć przez ten czas? Choćby z koniecznością powstrzymywania sporów wewnętrznych w rodzimym gangu The Lost czy z perspektywą zmierzenia się z naszymi nemesis, czyli bandą Angels of Death. Oczywistym jest, że w pierwszym dodatku do GTA IV klimat będzie mroczny jak płyty Behemotha, ale wciąż znajdziemy tu sporo miejsca na zabawę (typowe wyścigi motocyklowe, jazda w szyku z kolegami z gangu, jak i bardziej charakterystyczne dla tej grupy społecznej siłowanie się na rękę), jeżeli nie dadzą nam jej choćby nowe rodzaje broni (nie obyłoby się bez obrzyna). 

EASY RIDER

Legendarny film Dennisa Hoppera z 1969 roku nie opowiada co prawda o temacie gangów motocyklowych samych w sobie, ale doskonale przedstawia wizerunek typowego „outlaw” - odludka borykającego się z problemami z prawem, a za takich właśnie mają się przecież członkowie Hells Angels czy fikcyjnych ugrupowań wymienionych powyżej. Dla reżysera motocykle stały się jedynie tłem dla ukazania problemów ówczesnej Ameryki – między innymi ogromnej przepaści mentalnej, jaka dzieliła hipisów od konserwatywnych obywateli, spluwających na widok mężczyzn z długimi włosami, ubranych w dzwony i zachowujących się na ogół bardzo delikatnie. Przedstawiał on również gwałtowne rozprzestrzenianie się narkotykowej zarazy, która odciskała swoje piętno na Ameryce tamtych lat. Nawet po tylu dekadach powodów, żeby skusić się na seans z "Easy Rider" jest więcej niż jeden, jeżeli chęć ujrzenia znakomitych aktorów (trwających wtedy chyba w stanie fascynacji tematem; Jack Nicholson wcześniej wcielał się w członka Hells Angels w filmie „Aniołowie Piekieł”, a Fonda wystąpił w podobnej roli w „The Wild Angels” z 1966 roku) na pięknych, stalowych maszynach, Wam nie wystarcza.   

BIKIE WARS

Jedyna pozycja na tej liście, z którą nie miałem okazji się zapoznać, co nie oznacza, że nie jest ona warta uwagi. "Bikie Wars" jest serialem dokumentem, opowiadającym o kulisach masakry w Milperra, niedaleko Sydney, w której zginęło siedem osób, a aż dwadzieścia osiem zostało rannych. Było to wynikiem działań na linii tamtejszych gangów motocyklowych: Comancheros i Bandidos, działających od końcówki lat sześćdziesiątych. Wyemitowana trzy lata temu produkcja trwa łącznie 360 minut i można w niej zobaczyć chociażby Matta Nable (Ra’s al Ghul z „Arrow”) czy Luke’a Hemswortha, jednego z trzech złotych chłopców Hollywood spod tego nazwiska.

POPIERDÓŁKI: HELL RIDE I GANG DZIKICH WIEPRZY

Tematem gangów motocyklowych nie poczuje się raczej zafascynowany ktoś, kto natknie się w telewizji na te dwa potworki, ale z powodu pragnienia bycia postrzeganym jako człowiek rzetelny, warto napisać o nich słów kilka. „Hell Ride” jest filmem akcji, który budzi jakiekolwiek pozytywne uczucia, kiedy rzuci się okiem na nazwiska za nim stojące: producentem jest Quentin Tarantino, a w obsadzie widnieją Vinnie Jones, Michael Madsen czy wymieniany tu już Dennis Hopper. Niestety jednak, nawet obecność takich sław nie pomaga "Hell Ride" w byciu po prostu dobrym filmem, opowiadającym klasyczną historię o zatargu między dwoma gangami.

Wild Hogs” ogląda się już odrobinę przyjemniej, głównie z powodu komediowej atmosfery i przyjaznych facjat Martina Lawrence’a, Tima Allena, Johna Travolta i Williama H. Macy’ego. Nie jest to jednak materiał, na podstawie którego można oprzeć pracę naukową opowiadającą o wyjętych spod prawa grupach motocyklistów. Ot, komedia jakich wiele.

RIDE TO HELL

Tytuł, który wyznaczył nowe standardy na swoim rynku. Do tej pory nikt nie był w stanie sobie wyobrazić, że gry mogą być aż tak złe, a bolało to podwójnie szczególnie z tego względu, że lata temu była spora grupa osób, która na „Ride to Hell” autentycznie czekała. W okolicy roku 2008 mówiono o ambitnej odpowiedzi na GTA, mającej zawierać świetną ścieżkę dźwiękową, ogrom terenów do zwiedzania na swojej dwukołowej maszynie i wysyp rozrywek, mających trzymać nas przy ekranie przez długie godziny. Prace jednak toczyły się bardzo różnym tempem, więc kiedy ktoś wpadł na wspaniały pomysł, aby naprędce poskładać do kupy wszystko to, co udało się do tej pory wypracować, efekty nie mogły być pozytywne. „Ride to Hell” nie dysponuje czymkolwiek, co usprawiedliwiłoby ewentualną rekomendację tej produkcji.

KSIĄŻKI

Całe szczęście, na tym poletku jest już trochę bardziej obficie: szczególnie warta polecenia jest książka Huntera S. Thompsona pod tytułem „Hell's Angels, A Strange and Terrible Saga of the Outlaw Motorcycle Gang” z roku 1966. Uznawana jest ona za jedno z najbardziej wiarygodnych i mimo wszystko względnie obiektywnych dzieł dotyczących tej tematyki. Wiele ciepłych słów można usłyszeć również na temat „Freedom: Credos from the Road” czy też o „Ridin’ High, Livin’ Free”, obydwie autorstwa samego Sonny’ego Bargera, będącego niejako czynnym pijarowcem Hells Angels. Udało mi się również natknąć na „Byłem aniołem piekła” Yvesa Lavigne, przekazującego czytelnikowi zeznania byłego członka gangu motocyklowego, który został informatorem FBI, ale nikt nie pała do niej w internecie jakąś wielką miłością.   

Nazbierało się tutaj sporo propozycji, ale wciąż można dojść do wniosku, że tekstów kultury traktujących o gangach motocyklowych jest nieco zbyt mało; te prawdziwie wartościowe można przecież zliczyć na palcach jednej ręki. Nie mniej jednak, opierając się na moich przykładach, czy poszukując swoich własnych, polecam wsiąknąć w ten świat, bo można odnaleźć w nim sporo ciekawych przemyśleń czy anegdot. Byle tylko nawiązywać więź z omawianymi gangami przez komputer lub papier czytanej książki, a nie uścisk ręki i wspólne cedzenie browarów. To mogłoby się przecież źle skończyć.

Pilar
10 stycznia 2015 - 19:59