Zabawa z prądem - Recenzja książki Stephena Kinga Przebudzenie - Kati - 11 stycznia 2015

Zabawa z prądem - Recenzja książki Stephena Kinga Przebudzenie

Stephen King rozpieszcza ostatnimi czasy swoich fanów: zaledwie kilka miesięcy po premierze „Pana Mercedesa” w ich ręce trafia „Przebudzenie” Tym razem jest to klasyczny horror. Zobaczmy, czy Mistrz jest w formie.

Akcja rozpoczyna się w małej mieścinie w pobliżu Castle Rock, jednej z ulubionych lokalizacji Kinga. Główny bohater, Jamie Morton, poznaje w dzieciństwie zafascynowanego elektrycznością pastora Charlesa Jacobsa. I ta znajomość zaważy na całym jego życiu. Wszystko układa się dobrze, dopóki duchowny nie zostaje dotknięty rodzinną tragedią. Załamany, wygłasza bluźniercze kazanie i wyjeżdża. My natomiast śledzimy dalsze losy Jamiego, jego dorastanie, karierę muzyczną, problemy z nałogami, aż po kolejne spotkania z pastorem, który zmienił zawód i został najpierw wędrownym kuglarzem, a potem uzdrowicielem o szemranej reputacji. Okazuje się też, że jego eksperymenty z elektrycznością to coś więcej niż tylko zwykła fascynacja – niosą one ze sobą bardzo poważne konsekwencje. Co prawda Jacobs przywraca ludziom zdrowie, ale nie przejmuje skutkami ubocznymi. Jamie jest nimi przerażony, ale powstrzymanie byłego wielebnego nie będzie proste, choćby ze względu na zaciągnięty dług wdzięczności.

Akcja rozwija się powoli, dość dużo czasu zajmuje odkrycie, jakie zło tym razem zagraża światu, ponieważ przez dłuższy czas mamy do czynienia z powieścią obyczajową. Bez wątpienia można tu zarzucić Kingowi wtórność i będzie to zarzut uzasadniony: motyw życia w małym miasteczku, który zajmuje znaczną część powieści, jest dość mocno eksploatowany w jego twórczości. Jednocześnie trzeba też przyznać, że jest to kawał solidnego rzemiosła – bardzo dobrze udaje się Kingowi przedstawić właśnie takie zwykłe życie gdzieś na amerykańskiej prowincji i wydobyć z niego więcej emocji i grozy niż ze zjawisk nadprzyrodzonych. Zawsze jest to też realistyczne i klimatyczne przedstawienie, a „Przebudzenie” nie jest tu wyjątkiem. W trakcie lektury stale również przychodził mi na myśl „Doktor Sen” – nietrudno jest dostrzec pewne paralele między losami Dana i Jamiego. Mimo tej powtarzalności motywów „Przebudzenie” jest całkiem niezłą powieścią, potrafi zaciekawić i wciągnąć na cały wieczór. Dużym plusem są wyraziści bohaterowie (nawet drugoplanowi) i relacje między nimi. Zakończenie o dziwo (ostatnimi czasy miałam trochę zastrzeżeń do zakończeń właśnie) całkiem przypadło mi do gustu, ale za to finałowe stracie z Wielkim Złym wypadło dość blado – w ogóle mnie nie przestraszyło ani nie poruszyło. Zabrakło rozmachu: zamiast przytupu dostajemy ciche stąpnięcie. King trochę za późno zabrał się za tworzenie atmosfery strachu; zaburzona została równowaga między mocno rozbudowaną warstwą obyczajową a skromną warstwą nadnaturalną i to moim zdaniem głównie przyczyniło się do niezbyt efektownej potyczki.

Mimo kilku zastrzeżeń, ogólnie oceniam „Przebudzenie” pozytywnie. Ot, wszystkie firmowe chwyty Kinga w pigułce. Fani powinni być zadowoleni.

Kati
11 stycznia 2015 - 23:59