Recenzja Heroes of Might & Magic III: HD Edition - udana konwersja z nieziemskim potencjałem - Materdea - 2 lutego 2015

Recenzja Heroes of Might & Magic III: HD Edition - udana konwersja z nieziemskim potencjałem

Materdea ocenia: Heroes of Might & Magic III: HD Edition
60

Oryginalne Heroes of Might and Magic III pamiętam doskonale. Ale ciężko powiedzieć, że wychowałem się na tym tytule, gdyż byłoby to zbyt na wyrost. Niemniej jednak jedne z piękniejszych chwil związanych z wirtualną rozrywką kojarzę właśnie przez pryzmat kapitalnego trybu Hotseat, niemal flagowego, który był dosyć solidnym filarem trzecich „Hirołsów”. Jak zatem wygląda sytuacja z odświeżoną edycją tego przeboju? Zapraszam na pokoje!



Zatem w zaistniałej sytuacji dosyć oczywistym uczuciem była dla mnie euforia – tak właśnie czułem się podczas zapowiedzi edycji HD pamiętnego dla mnie szlagieru. Ubisoft chciał już na początku roku uszczęśliwić zatroskanych fanów, albowiem niewątpliwie taka informacja to miód na skołatane serca wielbicieli marki. Nie bez kozery to właśnie „trójkę” uznaje się na tę najlepszą odsłonę serii, zaś każdy następny tytuł za niegodny noszenia nazwy „Might & Magic”.

Co nie zmienia faktu, że „nowe-stare Hirołsy” zasługują na niebiańskie peany oraz pochwały. Owszem, edycja HD podoba mi się. Jak cholera! Oglądać menu główne w nieskalanej kanciastymi pikselami postaci, naturalne 16:9 i odświeżony archanioł z animowanym ogniem na mieczu – całość prezentuje się to doprawdy zacnie. Jeśli jednak oceniam samą konwersję, poprawki zaoferowane nam przez deweloperów z Ubisoft Chengdu oraz DotEmu, to muszę być konsekwentny – wyszło średnio.

Przede wszystkim główny zarzut. Za 15 euro/60 złotych (produkt jest w oficjalnej polskiej dystrybucji) dostajemy tylko i wyłącznie podstawkę o podtytule The Restoration of Erathia. Dodatki, a więc The Shadow of Death oraz Armageddon's Blade zostały kompletnie pominięte. Twórcy tłumaczyli się, że nie mieli dostępu do kodu źródłowego obu rozszerzeń. Daję im kredyt zaufania, aczkolwiek z duuużą dozą rezerwy. Po prostu wielka szkoda, że – najprawdopodobniej – obie pozycje zostaną wydane jako DLC.

Wiedząc już, że możemy przepłacić, decydujemy się jednak na zakup. Radośnie klikamy na skrót, widzimy wspomniane przeze mnie menu główne, odpalamy pierwszą kampanie (łącznie mamy ich 7, a do tego blisko 50 pojedynczych scenariuszy) i widzimy piękny, ostry świat Might & Magic. To absolutnie wszystko. Żadna ingerencja w balans świata, mechanikę lub jakiekolwiek inne mechanizmy mogące zepsuć doznania z obcowania z trzecimi „Hirołsami” nie miały miejsca. Zdawałoby się, że tak prozaiczna rzecz, a więc animacje, śmiało mogą zostać poddane liftingowi. Niestety tak się nie stało. Poklatkowe niekiedy poruszanie się obiektów nie przysparza przyjemności z gry, a strzał z katapulty (uwielbiam go cały sercem) to ten sam co blisko 15 lat temu, radośnie przeskakujący o kilka metrów powietrzu pocisk. Ma to swój jakiś urok, ale nie oszukujemy się – dzisiaj wygląda bardziej komicznie niż klimatycznie.

Dzięki Bogu, ludzie z Ubisoftu oraz DotEmu nie zawiedli na polu, na którym musieli zabłysnąć – na oprawie graficznej. Przed premierą pojawiły się kontrowersyjne materiały dotyczące „nieprawdopodobnego” skoku jakościowego pomiędzy oryginalną wersją, a edycją HD. W praktyce pierwotna wersja z 1999 roku nie wygląda aż tak strasznie, jak mogłaby, gdyby przeskalować ją do dzisiejszych rozdzielczości. Niemniej jednak trzeba oddać szacunek ludziom grzebiącym nad tą konwersją, wszak perfekcyjnie poprawili niemal wszystkie tekstury występujące w grze. Dzięki temu całość oprawy sprawia wrażenie zdecydowanie odmłodzonej, pełnej wdzięki i tak samo grywalnej jak kilkanaście lat temu! Fajnym patentem jest klawisz F2, dzięki któremu możemy przełączać się pomiędzy starą, a nową oprawą graficzną, porównując ją w locie.

Jednym z nowocześniejszych „ficzerów” Heroes of Might & Magic III: HD Edition są wszelkie koneksje z największym dostawcą cyfrowej zawartości – platformą Steam. Prawdę mówiąc również i w tym aspekcie wyszło „tak se”. Warsztat, który umożliwia tworzenie oraz publikowanie własnych prac wykonanych na silniku gry (mapy etc.) nie jest rewolucją, wszak to samo można było robić już podczas premiery oryginału, dzięki wbudowanemu edytorowi. Osiągnięcia również nie są wybitne, a powiedziałbym wręcz, że wykonane bardzo niechlujnie. Jest ich raptem 13, a wszystkie pokroju „skończ tę i tę kampanię” oraz „rozegraj x potyczek na mapie y”. Pole do popisu było niezmierzone!

Z racji wspomnianego „podpięcia” funkcjonalności sieciowych pod Steama, można by pomyśleć, że pojawiły się np. serwery poświęcone specjalnie rozgrywce z żywym kompanem. Nie, tak się nie stało, ale zapewne nikt nad tym nie ubolewa. Paradoksalnie brak zmian w tym konkretnym mechanizmie oznacza bardziej regres niż progres – wspólne zabawy, które odbywały się nie tylko poprzez Gorące krzesła (znany i lubiany tryb Hot seat), równie dobrze działały np. przez program Hamachi. Stąd brak większego znaczenia, czy integracja ze Steamem jest, czy jej nie ma.

Ciekawostką jest fakt, że polonizacja gry, którą pierwotnie przygotowała firma CD Projekt, została kropka w kropkę przeniesiona przez Ubisoft. Łącznie z dubbingiem w wykonaniu rodzimych aktorów – swoją drogą całkiem niezłym, jak na ówczesne standardy oraz techniczne możliwości. Niestety – choć na liście płac widnieje nazwisko jednego z testerów polskiej wersji językowej, to najwyraźniej wpisany został wyłącznie z przyzwoitości. Tak naprawdę przez „gęste sito korekty” przeleciały niemal wszystkie błędy interpunkcyjne, okazjonalne literówki oraz reszta nielubianych gaf, które występowały (i nadal występują) także w mowie.

Ostatnim elementem są nie mniej kontrowersyjne, od wspomnianych grafik, wymagania sprzętowe. Producent zaleca Intel Core2 Duo E6600, GeForce 9800GT oraz 3 GB pamięci RAM (!!). Minimalne są naturalnie o wiele niższe, ale horrendalnie wysokie w stosunku do tego, co mogliśmy przeczytać na tyle opakowania w 1999 roku (tutaj m.in. Pentium 133, Rage II i 16 MB RAM – widać różnicę, prawda?). A czepiam się tylko dlatego, że skala zmian jest nieproporcjonalnie mała, by wymagać takich zasobów sprzętowych od tytułu sprzed 16 lat.

Heroes of Might & Magic III: HD Edition zbiera różnorakie oceny – od całkiem przyzwoitych (siódemki) po te ciut gorsze (piątki via GOL, a nawet i czwórki oraz trójki). Z mojej strony „tarczka” wyświetla tylko, albo i aż, 6. Dlaczego? Choć sama zawartość podoba mi się niemal wtedy, gdy pierwszy raz zasmakowałem Odrodzenia Erathii, a tekstury HD tylko dodają całości uroku, to ewidentnie czegoś zabrakło. Bonusem w tym wszystkim jest to, że edycja HD zawitała również na tabletach wyposażonym w system Android oraz iOS. Choć sam nie miałem okazji testować wspomnianej wersji produkcji, to słyszałem dość sporo negatywnych głosów. Głównie przez średnio intuicyjnie wykonane sterowanie (co dziwne, albowiem Heroes of Might & Magic III posiada taką strukturę, że aż prosiło się o odsłonę dedykowaną ekranom dotykowym).

Problem jednak polega na tym, że przez potencjał, którego Ubi nie wykorzystało, oczekiwać można było o wiele więcej (pomijam cenę, a mógłbym o niej wspomnieć!). Najbardziej doskwiera brak dodatków, wszak The Shadow of Death oraz Armageddon's Blade stanowiły niemalże integralną całość i dumnie nazywane były „Hirołsami III”. Niemniej nie potępiam francuskiego koncernu, a nawet pochwalam sobie ich decyzję o wydaniu remastera kultowej dziś strategii. W sieci widziałem wiele komentarzy, że ktoś nie widział oryginału, a teraz będzie mógł sprawdzić, w co kiedyś zagrywali się gracze z całego świata! To jedno z priorytetowych zadań tego typu wydania.

Materdea
2 lutego 2015 - 20:28