Serio wróć: Tony Hawk's - Pilar - 7 lutego 2015

Serio wróć: Tony Hawk's

Na przestrzeni całego naszego dotychczasowego życia, gry komputerowe często inspirowały nas do podjęcia jakichś aktywności, z których spora część miała na nas pozytywny wpływ. Weźmy choćby pod uwagę naukę języka, rozpoczęcie uprawiania jakiegoś sportu czy zainteresowanie się jakąś dziedziną nauki -  za wszystko to, z perspektywy czasu, możemy sobie raczej jedynie dziękować. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie nabawił się co najmniej siniaków (o skręconych kostkach nie wspominając), próbując być jak ten gość. Jak Tony Hawk.


Przyczyn chwilowego szaleństwa, jakie zapanowało w Polsce na punkcie skateboardingu, należy się doszukiwać tylko w jednym miejscu - słonecznej Kalifornii. To właśnie tam świat został pobłogosławiony narodzinami człowieka, który zrewolucjonizuje (dotychczas prawdopodobnie nie braną zbyt poważnie) dyscyplinę wyczynowej jazdy na deskorolce. Wystarczyło ledwie kilka lat od jego debiutu w tym sporcie, aby Tony rozpoczął kolekcjonowanie przeróżnych rekordów, przez które szybko stał się twarzą skateboardingu. To pozwoliło mu na wsiąknięcie w świat showbusinessu, przez co niemal dwumetrowy wielkolud zaczął notorycznie pojawiać się w telewizji czy na przeróżnych około-sportowych wydarzeniach.

Łatwość, z jaką Hawk łączył konsekwentnie wybitną jazdę na deskorolce i kreowanie swojej medialnej twarzy, została zauważona przez Activision, które pod koniec ubiegłego tysiąclecia rozpoczęło rozmowy ze sportowcem, aby wspólnie stworzyć markę, mającą wstrząsnąć rynkiem gier wideo. Czy im się to udało? Wiecie o tym doskonale, bowiem o ile Tony Hawk's Skateboarding z roku 1999 było zaledwie zapowiedzią rewolucji i dotarło do mało którego polskiego domu, o tyle Pro Skater 2 było już hitem w pełnym tego słowa znaczeniu.


Co było podstawowymi składnikami tego gigantycznego sukcesu? Pozwolenie graczowi na personalizację swojego skatera, kupując mu różne pierdoły za zarobione pieniądze lub posłużenie się z którąś z gwiazd skateboardingu, do których należał choćby Rodney Mullen czy sam Tony Hawk. Dalej - wprowadzenie całego zatrzęsienia ewolucji, w tym kultowego już manuala, który razem z grindem był typowym "łącznikiem" między różnymi trickami, co pozwalało na ogromne rekordy punktowe (które stały się obsesją bardziej zaangażowanych użytkowników Tony Hawk's).


Kluczowa była ścieżka dźwiękowa, której poprzeczkę każda kolejna (do pewnego momentu) odsłona podnosiła na niewyobrażalny pomysł. Mieliśmy więc klasykę punkowo/skaterskich rytmów: Rage Against the Machine, AC/DC, Bad Religion, Paparoach, The Offspring, System of a Down, N.W.A, Red Hot Chili Peppers, Metallicę i wielu, wielu innych. Skromnym zdaniem niżej podpisanego w historii gier wideo w kategorii "najlepsza ścieżka dźwiękowa serii" z Tony'm może konkurować jedynie GTA.


Obydwie gry łączy zresztą coś innego - amerykańskie realia i otwarty świat, który możemy odkrywać w każdej wolnej chwili. Tak GTA, jak i Tony'ego Hawka potrafiłem włączyć nie po to, aby przechodzić kolejne misje, ale przez chęć zwyczajnego włóczenia się po mieście i odkrywania jego wszystkich sekretów. Zwłaszcza, że z każdą kolejną odsłoną lokacje stawały się coraz bardziej szczegółowe i rozległe, zwiedzamy więc: Nowy Jork, New Jersey, San Diego, Hawaje, Vancouver czy Boston.


Początek tego milenium był dla fanów deskorolek naprawdę obfity w rozrywkę - niemal rokrocznie dostarczano nam nowe odsłony Tony'ego, usprawniane tak pod względem gameplay'u, jak i oprawy audiowizualnej. Mieliśmy więc legendarne w Polsce (wszędzie indziej zresztą też) Pro Skater 4, czy równie popularne Underground 2 i wszystko zdawało się grać do momentu wydania American Wasteland, który wciąż był Tony'm Hawkiem bardzo przyzwoitym, ale zwiastował rychłe rozmienienie się marki na drobne.


Ze skateboardingową marką stało się bowiem dokładnie to, co dotknęło w tamtych czasach nie jedną kapelę, w tym również te, które wymieniłem kilka akapitów wyżej. Ich oczy zaszły obrazem dolara, przez co rozpoczęto smutny proces wypluwania na rynek produktów, które urągały jakości uwielbianych poprzedniczek. Chęć utrzymania bardzo wymagającego tempa "jedna gra z serii rocznie" doprowadziła do wskoczenia na półki takich cudów jak Downhill Jam, Project 8, Proving Ground, Motion, Ride, Shred czy Pro Skater HD. Są to tytuły w dużej mierze nie dotykające oceny "tragiczny", ale akceptowalne tylko wtedy, kiedy w pobliżu nie ma jakiegoś Tony'ego Hawka z jaśniejszych czasów. Albo któregoś Skate'a.


Słabość jednego ze swoich czołowych rywali, Activision, postanowiło z korzyścią dla graczy wykorzystać Electronic Arts, debiutując w roku 2007 ze swoją deskorolkówką (?) pod tytułem .skate. Seria ta różni się od wszystkiego, co przez lata reprezentował Tony Hawk's, a szczególnie widoczne jest zupełnie inne podejście do realizmu - nie ma co liczyć na godzinne kombinacje tricków, od patrzenia na które dostaje się bólu głowy. To i tak niewiele w porównaniu do obrażeń, do jakich możemy doprowadzić naszego cyfrowego skatera, co zostało przedstawione w tej grze bardzo obrazowo. Wszystkie idee rozwijają kolejne części - wydana dwa lata później "dwójka" i w końcu najbliższe (choć wciąż zbyt dalekie) teraźniejszości SKATE 3 z maja 2010 roku. Spoglądając na złote lata obydwu serii przez pryzmat serwisu Metacritic można zanotować, że ta należąca do Electronic Arts potrafiła osiągnąć naprawdę porządne wyniki (84% Skate'a 2), ale to wciąż nic w porównaniu do rekordowych 94% Pro Skatera 4, co tłumaczy, dlaczego głównym tematem tego artykułu jest tęsknota za marką promowaną nazwiskiem legendarnego skatera, a nie za podchodzącym pod symulator Skate'm.


Fakt, że obecnie na rynku brakuje jakiejkolwiek gry, w której można sobie pośmigać na deskorolce, wydaje się być spowodowany tym, że "bum" na tego typu rozrywkę należy już do przeszłości. Przez niemal dekadę bombardowano nas tytułami, które mogły zacząć się już przejadać i pewnie wielu osobom wymsknęło się z ust "a na cholerę tyle tego wszystkiego?". Pewnie jednak z perspektywy czasu większość tychże malkontentów (mających jednak sporo racji w swoim narzekaniu) wolałaby ugryźć się w język, wiedząc, jaka przyszłość może ich czekać. Przyszłość pozbawiona deskorolkowych kółek szurających o bruk, dźwięku pękających kości będących skutkiem niekoniecznie udanych ewolucji i analogicznie, odgłosu szalonej radości, kiedy udało się pobić swój własny rekord. Tęsknimy, Tony Hawku. 

PS. Całkiem możliwe, że nasze błagania zostały wysłuchane, bo w listopadzie zeszłego roku Tony Hawk podzielił się na swoim Twitterze informacją, że razem z Activision pracują nad nową, pełnoprawną odsłoną serii sygnowanej jego nazwiskiem. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. 

Pilar
7 lutego 2015 - 17:31