Depresja gracza - Meehow - 20 lutego 2015

Depresja gracza

W życiu każdego z nas, a przynajmniej zdecydowanej większości, nadchodzi taki moment, kiedy szeroko rozumiane gry nie otrzymują już tyle uwagi, co dawniej. Powodów takiej sytuacji jest mnóstwo i są one najczęściej bardzo prozaiczne, jak chociażby obowiązki życia zawodowego i/lub rodzinnego. Gdy wreszcie uda nam się zorganizować chwilkę, aby beztrosko pograć, czujemy, że tego typu rozrywka nie dostarcza nam już tyle radości, ile zwykła w przeszłości. W niniejszym felietonie, który zainspirowany został życiem, postaram się zgłębić naturę przypadłości roboczo nazwanej przeze mnie „depresją gracza”.

Moment wejścia w życie dorosłe to dla wielu z nas czas, kiedy przychodzi nam zawiesić pady, klawiatury i myszy na kołku. Z roku na rok bywa coraz ciężej, wolnego czasu coraz mniej, a ten z kolei często wolimy poświęcić na inne rzeczy, odbywające się poza światem wirtualnym. Naturalnie sprawia to, że gramy coraz rzadziej, stając się tzw. „niedzielnymi graczami”. Wśród dorosłych graczy występuje także wcześniej wspomniana „depresja”, która sprawia, że elektroniczna rozrywka po prostu nie zapewnia już wielu wrażeń, choć czasu na grę nam nie brak. Sam mam nieprzyjemność zmagać się z taką niemocą, więc w ramach kuracji postanowiłem popełnić niniejszy tekst w nadziei, że uda mi się ją lepiej zrozumieć, a także wymienić przemyśleniami z innymi graczami.

Wyrzuty sumienia

I wcale nie chodzi tu o (nie)sławne wielkie wybory moralne. Wyrzuty sumienia, o których mowa, związane są z czasem poświęconym na grę i faktem, że mógł on zostać spożytkowany na coś bardziej produktywnego czy rozwijającego. Poczucie, że godziny spędzone w świecie wirtualnym zostały bezpowrotnie zmarnowane, potrafią przyprawić gracza o kaca moralnego i całkowicie odebrać przy tym radość z gry, bo nadwrażliwe sumienie ciągle nalega – przed, w trakcie i po fakcie – że nie powinniśmy grać, a generalnie robić coś innego. Często jest to odruch zdrowy i nie powinien być ignorowany, ale kiedy staje się niezdrową obsesją (zresztą podobnie jak nałogowe granie), czyni chyba więcej szkody niż pożytku.

Tyle gier, że aż nie chce się grać

Jeśli jesteście jednymi z tych biednych ludzi, którzy mają nieszczęście wydawać po kilkaset złotych podczas sezonowych wyprzedaży na Steamie (dzięki, Gabe!), to prawdopodobnie wiecie, jakie uczucie towarzyszy posiadaniu kilkudziesięciu, a nawet kilkuset gier w swojej bibliotece. Taki iście babski zakupoholizm jest niewątpliwie stanem patologicznym, zwłaszcza gdy towarzyszy mu klasyczne „nie mam w co grać” będące mutacją „nie mam się w co ubrać”. Kiedy zaglądamy do naszej wirtualnej szafy, w której zalega mnóstwo nieogranych tytułów z promocji, zwyczajnie zamykamy ją, bo odechciewa się nam w niej szperać i przechodzić poszczególnych pozycji, często zresztą nabywanych z przedziwnych powodów. Osobiście wydaje mi się, że ma to związek z brakiem pewnego dreszczyku emocji towarzyszącego dorwaniu w swoje ręce gry, na którą długo czekaliśmy, i poczucia, że wydaliśmy jednak na nią niemało ciężko zarobionych pieniędzy. Grę z promocji jakoś łatwiej olać i tym samym niejednokrotnie ominąć naprawdę obiektywnie wartościowe dzieło.

Tego objawu z całą pewnością nie wziąłem z sufitu! Swojego czasu w serwisie Reddit pojawiły się bardzo ciekawe infografiki dotyczące Steama, z których m.in. wynika, że niemal ¼ zakupionych produkcji nigdy nie została uruchomiona, zaś do ich końca dociera około 30% posiadaczy. Kwestia interpretacji owych statystyk pozostaje otwarta, natomiast zdecydowanie widzę w niej miejsce dla przypadłości będącej tematem tego felietonu.

Wypalenie

Bo w końcu ileż można robić jedną rzecz w kółko? W tym przypadku odpowiedzi potrafią być naprawdę skrajnie odmienne, aczkolwiek u graczy pojawia się czasami swojego rodzaju blok, który skutecznie pozbawia ekscytacji towarzyszącej graniu. A to mechanika powiela schematy, a to fabuła okropnie przewidywalna i sztampowa, a to w multiplayerze cheater na cheaterze. Słowem: brak nam tytułów, które ponownie chodziłyby za nami w godzinach pracy, w których światach zostawilibyśmy cząstkę siebie i z których bohaterami nie potrafilibyśmy się łatwo rozstać. Sam odczuwam strach przed próżnym oczekiwaniem na produkcję będącą w stanie mnie „odblokować”, przynajmniej częściowo, abym znów mógł wciągnąć się w jakiś cykl i w wolnych chwilach z przyjemnością zgłębiać jego tajemnice.

Uzawodowienie

Zdecydowanej większości graczy jest to zjawisko obce, gdyż osób stale piszących o grach jest stosunkowo mało. Nie wliczam tutaj krótkich przygód z gamingową publicystyką, bo taką za sobą ma wielu z nas i przeciętnie jest to raczej urozmaicenie dla naszej growej eksperiencji. Mowa tutaj o kolegach newsmanach, recenzentach, felietonistach, autorach poradników, blogerach i innych ludzi branży, niekoniecznie publicystach. Jako że sam zaliczam się do co najmniej dwóch z wyżej wspomnianych grup, nie mogę nie wspomnieć o tym, jak codzienne pisanie mniej lub bardziej „na poważnie” potrafi zaleźć za skórę, choć osobom z zewnątrz często wydaje się, że przemysł gier mlekiem i miodem płynie. Tymczasem wcale nie jest tak kolorowo, zarówno wśród pracowników etatowych, jak i stałych współpracowników, często parających się dodatkowo innymi zawodami. Nie mogę oczywiście mówić za wszystkich, natomiast nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której na przykład operator wózka widłowego nie ma ochoty pyknąć po godzinach w symulator wózka widłowego. Kiedy poświęcę x godzin w ciągu dnia na sprawy powiązane z grami, to nie tylko nie mam szczególnej ochoty pograć w tytuł, który opisałem wzdłuż i wszerz, ale czasem nawet odczuwam symptomy wyżej wspomnianego wypalenia i wyrzutów sumienia.

Remedium

Jak na mój gust, kwestia leku tworzy więcej niewiadomych niż wzorów. Być może w tym przypadku czas leczy rany, a może taka jest właśnie naturalna kolej rzeczy i wielu z nas nie będzie dane grać jak za czasów szkolnych czy studenckich. Niewykluczone również, że z czasem po prostu nie mamy fizycznej i psychicznej możliwości chłonięcia tylu tytułów, co dawniej, i nie tyczy się to tylko gier, ale i innych mediów. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że zarówno mój osobisty kryzys, jak i jemu podobne, okażą się tylko swojego rodzaju okresem przejściowym w dożywotniej karierze gracza. Trudno bowiem zrezygnować z gier, nawet mimo wielu dzisiejszych trendów i powszechnych wad.

Jak żyć?

Gdyby zapytać o to miłościwie nam panujących, odpowiedź zapewne brzmiałaby „jak najkrócej”. Jako gracz od najmłodszych lat, mam nadzieję, że w moim sercu i grafiku zawsze znajdzie się kilka dłuższych chwil dla ulubionych serii czy klasyków. Przyszło nam żyć w dziwnych czasach – zarówno wewnątrz branży, jak i na zewnątrz – więc nie dziwota, że nastroje mogą być równie dziwne. Kiedyś deweloperzy prześcigali się w nowatorskich rozwiązaniach i technologiach, często w konsekwencji paląc przy tym komputery nawet Pecetowej Rasy Panów, natomiast dzisiaj coraz śmielej żeruje się na sentymencie i biernych postawach konsumenckich. Czasem chciałoby się wypisać z tej imprezy, ale jednak tego nie robimy; niektórzy wszak twierdzą, że kocha się nie za coś, a mimo czegoś.

Meehow
20 lutego 2015 - 15:32