Recenzja filmu Co robimy w ukryciu - z wampirem pod jednym dachem - fsm - 9 marca 2015

Recenzja filmu Co robimy w ukryciu - z wampirem pod jednym dachem

Ach, ci kreatywni filmowcy! Mają swoje sposoby na odświeżenie tego czy tamtego gatunku. Wampiry chyba są ciągle modne, więc robią film o wampirach. Ale pseudoromantyczne smęty w poważnym tonie są nudne, więc robią komedię o wampirach - tych specjalnie wielu na rynku nie ma. A jakiej komedii o wampirach jeszcze nie było? Paradokumentalnej komedii na modłę śmieciowych programów typu reality tv. Oto nowozelandzkie Co robimy w ukryciu, które obejrzeć trzeba.

Poznajemy czterech dobrych kolegów. Viago to elegancki, wiecznie uśmiechnięty i odpowiedzialny chłopak (lat 317). Deacon jest zbuntowany i zblazowany, rozpiera go młodzieńcza energia - wszak ma zaledwie 183 lata. Vladislav to 862-letni i doświadczony przez życie mroczny posiadacz zabójczego wąsa. No i jest jeszcze Petyr, który śpi w kamiennym sarkofagu w piwnicy ma równo 8000 lat, aparycję Nosferatu i osobowość doniczki. Panowie są wampirami nie od dziś, więc ekscytacja z bycia nieśmiertelnymi posiadaczami wyjątkowych mocy już opadła. Teraz problemem jest codzienność, z którą będą sobie radzić wraz z wampirem-świeżakiem Nickiem i jego kumplem, programistą Stu.

Co robimy w ukryciu to naprawdę zabawny film. Siłą produkcji panów Clementa i Waititiego (Flight of the Concords, Orzeł kontra Rekin) jest zestawienie gotyckiego, wampirzego klimatu z przyziemnymi zagadnieniami w rodzaju: kto nie pozmywał, jak wywabić plamy (krwi), gdzie najlepiej wyjść wieczorem i co (kogo) by tu zjeść. Bohaterom zupełnie oficjalnie towarzyszy ekipa filmowa - wyposażona w krucyfiksy i obietnicę, że przeżyją - której obecność nie do końca pasuje innym członkom tej mrocznej społeczności. Przy okazji dokumentalny charakter filmu pozwala na sporo dobrych żartów, które w standardowej, fabularnej konwencji by się po prostu nie sprawdziły.

Wszystkie obrazki zassałem (ha!) z oficjalnych źródeł.

Humoru nie da się ocenić obiektywnie, ale w zasadzie wszystko tu wydaje się być trafione. Może mało było głośnych wybuchów niekontrolowanego śmiechu z mojej strony, ale przez cały czas świetnie się bawiłem. Udawany ziomalski klimat połączony z cudownymi akcentami i nieopatrzonymi (dla większości) twarzami zasługuje na piątkę w koronie. Z uśmiechem. Podobało mi się także przywiązanie do detali - dom chłopaków wampirów jest zacnie gotycki, pełen małych detali, a nieliczne efekty specjalne służą tylko i wyłącznie "podkręceniu" całej opowieści.

Krótki to tekst, bo film też jest krótki. Mam jednak nadzieję, że ewentualni wątpiący w talent Nowozelandczyków potencjalni widzowie szybko nadrobią brak i obejrzą Co robimy w ukryciu. A wspominałem, że są tam wilkołaki? Bo są. Czyli super.

fsm
9 marca 2015 - 20:05