Recenzja gry Ori and the Blind Forest. Śmiertelnie piękna baśń w konwencji metroidvanii - g40st - 13 marca 2015

Recenzja gry Ori and the Blind Forest. Śmiertelnie piękna baśń w konwencji metroidvanii

g40st ocenia: Ori and the Blind Forest
90

Jeśli już w marcu rozglądacie się za kandydatami do tytułu gry roku, to uprzejmie chciałem Was poinformować, że powinniście spojrzeć w tę stronę, o tutaj. Tak, tutaj. Widzicie jak pomiędzy drzewami mignęła przez chwilę biała zjawa ducha lasu? To Ori. Wydaje się niepozorny. Ma długie uszy, ogon i gdyby przymknąć jedno oko, to wygląda trochę jak zmutowany królik. Ale ten niewinny z pozoru gość to prawdziwy wymiatacz, któremu nie straszne są przeciwności losu i gdy pada pod naporem ciosów wrogów lub z powodu braku małpiej zręczności w palcach u sterującego nim gracza otrzepuje się z kurzu i niczym filmowy T-1000 podejmuje kolejną próbę w dotarciu do celu. To nic, że trzysta czterdziestą siódmą. Stara maksyma mówi, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, a zapewniam Was, że ze starcia z Ori and the Blind Forest wyjdziecie strasznie pokiereszowani, ale szczęśliwi. Wyobrażam sobie, tak właśnie działa magia dobrych gier. 

Przygotowana przez Moon Studios gra czerpie całymi garściami z dorobku najwspanialszych tytułów znajdujących się na liście każdego fana dobrego action-adventure. To korzystanie z niemal trzydziestu lat tradycji, jakie minęły od pojawienia się na rynku takich gier jak Metroid, Castlevania i The Legend of Zelda. Same tytuły robią wrażenie, a jeżeli jeszcze podpowiem, że należałoby podlać je sosem z gier ICO, Shadow of the Colossus i w ogromnej dawce z filmowych dzieł mistrza Miyazakiego, a potem przyprawić to szczyptą śmiercionośności jakie niosło dla głównego bohatera Limbo, to mniej więcej powinniście otrzymać obraz tego, czym jest Ori and the Blind Forest. Przepysznym i cudownym połączeniem współczesnej platformówki z tradycyjną metroidvanią, gdzie wspaniała oprawa audiowizualna miesza się z nieziemskim klimatem eksploracji. To najbardziej japońska amerykańska gra jaką widziałem.

Jeżeli myślicie, że skończyły mi się synonimy słów wspaniały i cudowny, to jesteście w błędzie. Powiem zupełnie serio. Nie byłem przygotowany na tak fantastyczną przygodę. Ot, kolejna dobra platformówka, jakich ostatnio wychodzi na pęczki. I przyznam szczerze, że jeżeli gdzieś w sieci znaleźliście informacje, że ten tytuł okazał się prawdziwym szokiem dla recenzentów, to radzę w to uwierzyć. Ta gra kopie jak mało co, magnetycznie przyciąga i pomimo dziesiątej próby wydostania się z drzewa Ginto, nie pozwala ani pada odłożyć ani rzucić nim w złości o ścianę. Bo nic tu nie jest dziełem przypadku. Niczym w Dark Souls. Zginąłeś nie dlatego, że deweloper schrzanił robotę, ale dlatego, że to ty zrobiłeś coś źle, nieuważnie, byłeś zbyt niecierpliwy. Producent nie jest w tej grze przeciwnikiem. On podaje Ci pomocną dłoń. Jeżeli zginiesz, natychmiastowo odradzasz się w miejscu ostatniego zapisu. Bez żadnego czekania. Prawda, że to miłe?

Ori jaśnieje nie tylko literalnie na ekranie jako postać, ale jako gra oferuje znakomitą mechanikę, w której się zakochacie. Postać bohatera wraz z odkrywaniem kolejnych zakątków jego świata uczy się nowych umiejętności. Podwójny, potrójny skok. Szybowanie, pływanie, coraz skuteczniejsze masakrowanie wrogich maszkaron, wszystko to tutaj jest w formie zbliżonej do action RPG. Trzy drzewka rozwoju, inwestujemy w to, co nam pasuje. Gra sama dba o to żebyśmy nie utknęli w jakimś miejscu i czasem, w odpowiednim momencie, podarowuje nam jakąś nową moc. Zbieramy kule energii i kryształy, które pozwalają zapisywać stan gry w niemal dowolnym miejscu. Trzeba uważać, bo jeżeli wyprztykamy się z kryształów, a przed nami znajdzie się jakiś wyjątkowo trudny fragment, to może okazać się, że z każdym zgonem będziemy śmigać od nowa kilka przebytych korytarzy. Nie zostawiłeś sobie kryształu na krytyczny moment? No to masz graczu za swoje. Ale to uczciwy deal. Nie czujemy, że zostajemy karani tylko dlatego, że Mistrz Gry chciał zaśmiać nam się w twarz. Do tego sama mechanika sterowania postacią i kontroli nad nią jest po prostu przyjemna. Może nie jest to aż tak dopracowane jak w dwuwymiarowych grach z Mario, ale i tak bije na głowę większość konkurencji.

Czy zatem Ori and the Blind Forest jest metroidvanią idealną? Prawie. Jeżeli miałbym coś grze wytknąć, to brak bardziej zróżnicowanych walk z bossami i sporadyczne chrupanie animacji w czasie cut-scenek na Xboksie One. Niestety także, o ile estetycznie mamy do czynienia z prawdziwą perłą, jedną z najładniejszych platformówek wszech czasów, o tyle sama gra nie wnosi wiele do gatunku. Ustawia się w równym szeregu z jego najważniejszymi przedstawicielami, a to przecież nie lada osiągnięcie. Ale nie stara się przełamywać konwencji, jest przepięknie odrobioną pracą domową. Więcej zarzutów w stosunku do tego małego arcydzieła nie mam. To gra kompletna, przemyślana i przygotowana tak, że tylko zbierać szczękę z podłogi. Mogła być elektryzującą wizytówką konsoli Microsoftu. Ktoś, zapewne wydawca, chciał inaczej. Trudno (przepraszam pecetowców za tę uwagę). Przynajmniej obcować z czymś prawie idealnym ma szansę więcej osób.

g40st
13 marca 2015 - 12:19