Destiny to hobby! - recenzja dodatku House of Wolves - DM - 28 maja 2015

Destiny to hobby! - recenzja dodatku House of Wolves

Jedną z najbardziej oczekiwanych gier zeszłego roku było Destiny. Ogromny budżet, umiejętnie podsycana kampania reklamowa, zapowiedzi - wszystko to budziło w graczach nadzieje na coś naprawdę wielkiego. Dla wielu jednak Destiny okazało się rozczarowaniem, oceny recenzentów oscylowały wokół średnich not, a wydany w grudniu dodatek Dark Below nie poprawił znacząco wizerunku gry. Czy sytuacja zmieniła się wraz z ukazaniem się najnowszego rozszerzenia - House of Wolves?

Jeden z twórców gry wspomniał kiedyś w jakieś rozmowie, że Destiny jest tworzone z myślą o tym, że ma to być hobby samo w sobie - nie gra, którą się przechodzi, kończy i później miło wspomina. Tak jak grupa przyjaciół spotyka się raz, kilka razy w tygodniu, by pograć w pokera lub koszykówkę - tak można też się spotkać wirtualnie na „partyjkę” w Destiny. Przyjmując taki punkt widzenia - konstrukcja gry nabiera większego sensu i zyskuje sporo zalet. Nie bez powodu mamy więc tygodniowe wyzwania w najtrudniejszych misjach Nightfall i Heroic, nagradzanie tylko raz w tygodniu za skończenie Raid’u, oraz przede wszystkim (najczęściej wymienianą wadę Destiny) - kiepską, mało wciągającą fabułę, której nijakość ma jednak swoje dobre strony podczas powtarzania po raz n-ty tej samej misji.

Reef - nowa przestrzeń socjalna na wzór Tower

Takich graczy hobbystów (których Destiny ma wbrew pozorom całkiem sporo), nie ma co przekonywać do House of Wolves - większość zakupiła dodatek w dniu premiery. Co jednak z tą o wiele liczniejszą grupą, która zakończyła przygodę z Destiny zaraz po ostatniej misji wątku fabularnego lub utkwiła gdzieś w "próżni" zbyt długiego zdobywania niebieskich fantów, które ani trochę nie chciały przybliżać ich do poziomu 30? Czy warto w takim przypadku sięgnąć po House of Wolves?

Tą przepaść widać choćby po procentach zdobytych trofeów. Bungie chwali się liczbą 16 milionów graczy, ale po osiągnięciach widać, że zaledwie 15-20% z nich zdobyło legendarną broń, ukończyło Raid lub „wymaksowało” swoją postać we wszystkich perkach. Większość trofeów to te, zdobyte podczas przechodzenia głównej fabuły.

Skolas - nasz arcy-wróg

W kwestii fabuły nie spodziewajmy się rewolucyjnych zmian, ale trzeba przyznać, że w porównaniu do Dark Below jest trochę ciekawiej, mniej drętwo. Nasz główny wróg jest rozpoznawalny i jasno określony - wiemy, że przez tych kilka misji ścigamy właśnie jego - Skolasa. O wiele lepiej wypadają też nasi przewodnicy i zleceniodawcy - Variks i Petra. W porównaniu do pełnej patosu, usypiającej Eris z Dark Below, ich dialogi są dynamiczne, żywe, podkręcają tempo kiedy trzeba. Tak samo dobrze prezentują się oferowane przez Petrę bounty - polowanie na przywódców Sfory (nawet któryś raz z rzędu), jest bardziej wciągające, niż odliczanie stu zabitych wrogów czy zebranie 200 fiolek z Marsa. Można powiedzieć, że imersja ze światem Destiny jest w końcu trochę pełniejsza, ciekawsza - z fabuły możemy wyłuskać parę detali, które do tej pory zwykle kryły się gdzieś w opisach kart Grimoire na stronie bungie.net.

u Sknerusa McKwacza- skarbiec w Prison of Elders

Perełką dodatku nie są jednak misje fabularne, a największa nowość w Destiny - Prison of Elders - tryb hordy, w którym na niezbyt dużej arenie odpieramy kolejne fale wrogów, aż do końcowego starcia z bossem. Zwycięska walka kończy się wizytą w skarbcu, który wygląda trochę jak komnata Smauga w wersji mini (albo skarbiec McKwacza ;)), a w umieszczonych tam skrzyniach z pewnością znajdziemy egzotyczne i legendarne fanty. To właśnie kolejna zaleta dodatku - osoby z „niebieskim” sprzętem trochę łatwiej i szybciej awansują na poziom, który bez problemu pozwoli im w końcu spróbować misji Nightfall lub raid’ów - albo poprzez nagrody, albo kupując odpowiednio mocniejszy już sprzęt u swojego Vanguarda. Najlepsi gracze PvP z pewnością docenią nowy tryb - Próby Ozyrysa (dynamiczne stracia 3 na 3 bez odradzania), a chyba najbardziej zaskakującą nowością w House of Wolves jest jedna z czterech nowych map PvP - Widow’s Court. Umiejscowiona w jakimś wiekowym, europejskim miasteczku - z ruinami katedry, kamieniczkami - przypomina bardziej Normandię z kultowych, drugowojennych części Call of Duty i Medal of Honor, a nie dotychczasowe klimaty science fiction. Miejmy nadzieję, że kolejne dodatki rozwiną historię tego rejonu i pozwolą na rozgrywanie tam również misji PvE.

Mapa Widow's Court - klimaty jak z Medal of Honor, a nie Destiny

Pomimo tych zalet, porcji nowości, kolejnych fantów do zdobycia - House of Wolves ma też swoje wady. Przede wszystkim całość wydaje się zrobiona trochę małym kosztem - nie widać jakiegoś nakładu pracy, który usprawiedliwiałby aż półroczne oczekiwanie, zwłaszcza, że niektóre rzeczy (jak nowa przestrzeń socjalna Reef), były już gotowe przed premierą gry. Kilka nowych postaci wrogów to tylko odrobinę przerobione istniejące modele, a nie licząc zwiastuna - jedyny przerywnik filmowy to… monolog na tle przesuwającej się mapy - całość fabuły opiera się na voice acting’u. W tym przypadku niezbyt zadowoleni będą fani Petera Dinklage - pokaźny budżet Destiny najwyraźniej nie pozwolił na dogranie kolejnych kwestii - bo choć używamy naszego Duszka, to tym razem milczy on jak zaklęty. Same misje - wystrzelaj wszystko co się rusza - w większości przeprowadzą nas przez już znane lokacje, a jedna z nich to wręcz kopiuj-wklej początku raid’u Vault of Glass - odpowiednio ułatwiona do możliwości jednego gracza.

Być może większe i bardziej istotne nowości dostaniemy w dużym rozszerzeniu Comet: Plague of Darkness, który ma zadebiutować już jesienią - i to właśnie na nim skupiają się cały czas twórcy. Jak na razie - długo wyczekiwane House of Wolves dostarcza sporo emocji i zabawy każdemu „hobbyście” świata Destiny. Dla tych, którzy dawno temu odłożyli pancerz Guardiana, a np. posiadają Expansion Pass - Dom Wilków jest świetną okazją, by tam powrócić i ponownie sprawdzić, ile frajdy może dawać strzelanina FPP twórców HALO!

DM
28 maja 2015 - 21:18