Recenzja filmu Minionki – pełnometrażowa przygoda żółtych stworków - Klaudyna - 28 czerwca 2015

Recenzja filmu Minionki – pełnometrażowa przygoda żółtych stworków

Miniony wiedzą doskonale, na czym polega ewolucja. Instynkt nakazuje im kierować się fundamentalną zasadą – aby przetrwać trzeba podążać za najsilniejszą jednostką. Historia uczy, że od zarania dziejów ci najsilniejsi niejednokrotnie bywali... przesiąknięci złem. Zatem odkąd Miniony wyszły z wody (tak, tak!) ich życiowym celem stało się służenie największemu złoczyńcy w okolicy. Urocze kreaturki znamy z dwóch kinowych produkcji – Jak ukraść Księżyc oraz Minionki rozrabiają, gdzie współpracowały z arcyłotrem Gru. Teraz jednak wychodzą na pierwszy plan w najnowszym filmie kinowym, zatytułowanym po prostu Minionki.

Towarzyszymy żółtym stworom od samego początku ich istnienia (i istnienia świata). Robimy szybką przebieżkę po ich dokonaniach w epoce plejstocenu, starożytnym Egipcie, w czasach wojen napoleońskich, aż docieramy do momentu, kiedy Minionki podpadają w stan apatii z powodu braku przywództwa w wykonaniu kolejnego geniusza zła. Aby wyciągnąć z depresji stworzenia, które są stworzone do szalonej zabawy, na pierwszy plan wysuwają się: odważny Kevin, Bob o wielkim sercu oraz muzykalny Stuart. We trójkę udają się w podróż, by znaleźć dla swoich braci prawdziwego mistrza zbrodni, któremu będą służyć po wsze czasy. Trójka bohaterów trafia najpierw do Nowego Jorku, a następnie do Orlando, w którym odbywają się Targi Zła. To tam ich serca podbija nikczemna Scarlett O'Haracz. Z łotrzycą zawierają umowę – jeśli wypełnią bezbłędnie misję w Londynie, będą mogły sprowadzić swoich pobratymców, by wszystkie służyły wiernie pani O'Haracz.

Fabuła Minionków jest prosta, jednak nie można powiedzieć, by fakt ten jakoś szczególnie raził. Główną siłą napędową są ciągłe dowcipy i żarty sytuacyjne, które sprawiają, że otrzymujemy wesoły, odprężający film. Niby brakuje tu oczywistego przesłania, nie uzyskujemy wyraźnego morału, lecz po chwili namysłu szybko orientujemy się, że to film o przyjaźni. O tym, że czasem trzeba się poświęcić dla dobra ogółu. Zaś mnie osobiście szczególnie ujął najmniejszy z trójki Minionków - Bob, który promuje szeroko pojętą miłość do zwierząt.

 

Minionki są tak skonstruowane, aby radość z filmu czerpało zarówno dziecko, jak i rodzic. Dlatego też z szerokim uśmiechem starszy widz przyjmuje liczne nawiązania popkulturowe (The Beatles, finałowa scena z ekranizacji Aniołów i Demonów, prezydentura „godnego zaufania” Richarda Nixona czy narodziny headbangingu). Twórcy pięknie oddali klimat Nowego Jorku oraz Londynu w latach 60. minionego stulecia, z czym przy okazji doskonale współgra ścieżka dźwiękowa pełna klasycznych rockowych (i nie tylko) utworów.

Dodajmy do tego animację na wysokim technicznym poziomie (byłam na wersji 2D, aczkolwiek niektóre ujęcia pozwalają sądzić, że trójwymiar się w Minionkach sprawdza całkiem nieźle, jak to w komputerowych bajkach bywa) i absolutnie przewspaniały bełkot*, jakim porozumiewają się stworki, a w końcowym rozrachunku otrzymacie ładny, zabawny i zapewniający solidną rozrywkę film. Oscarów nie będzie, ale co z tego? Bawiłam się przednio. Tak naprawdę jedyne, co budzi moją wątpliwość to wielce rozbuchana machina promocyjna, która zalewa nas minionkowymi gadżetami i każe kupować, kupować, kupować... A przecież film i bez tego byłby sukcesem i potrafiłby się obronić.

 

*Papaguena, tu e bella con la papaya! (wszystkie minionkowe głosy wykonuje współreżyser i scenarzysta, Pierre Coffin)

Klaudyna
28 czerwca 2015 - 13:58