Klasyka kina crapowatego: The Dragon Lives Again (1977) - Danteveli - 9 lipca 2015

Klasyka kina crapowatego: The Dragon Lives Again (1977)

Wielu kinomanów poszukuje filmów wybitnych. Wyjątkowych dzieł kompletnie odmiennych od komercyjnej papki. Czegoś naprawdę artystycznego i ambitnego (szkoda tylko że na takie filmy nie chodzą do kina i dzieła maja wyniki gorsze od HanyMontany czy innych Dragonboli), warto szukać ale nie powinniśmy z tym przesadzać. Ja jak każdy człowiek chętnie obadam dobry film ale nie stronie od komercji czy tandety. W związku z moim ostatnim napadem zainteresowania kinem kopanym z Azji odświeżyłem klasyki i dorwałem nieznane mi wcześniej filmy. Do nich należy李三腳威震地獄門,   (czytaj : Li san jiao wei zhen di yu men) czyli  The Dragon Lives Again. Po seansie muszę przyznać, że jest interesująco.

Największa gwiazda kina sztuk walki niestety zmarła. To nie mogło jednak zatrzymać boomu na filmy z jego udziałem. Bruce mimo śmierci „zagrał” w olbrzymiej ilości filmów które dzięki jego nazwisku miały szansę na sukces. Efektem tego było powstanie całego podgatunku w filmach akcji z Hong Kongu. Brucesploitation bo tak ten typ filmów się nazywa to nie tylko robienie sequeli do istniejących już filmów z Małym Smokiem (tak brzmi chińskie imię i nazwisko kultowego aktora po przetłumaczeniu na język polski – czemu ja muszę się tak głupio nazywać ) . Powstała też cała masa tytułów zdecydowanie bardziej dziwacznych. Przykładem takiego filmu jest wspomniana produkcja. Bruce Lee po śmierci trafia do zaświatów/piekła czy czegoś na wzór czyśćca. Po zejściu do czeluści jego wygląd się zmienił (świetny sposób żeby wytłumaczyć dlaczego aktor nie jest wcale podobny do pana Lee) a on sam musi się dostosować do nowego środowiska.

W tym miejscu przyznam, że najlepszym elementem całej produkcji jest powyższy trailer stworzony przez fanów.  Obejrzenie tego półtoraminutowego cudeńka pokaże nam najlepsze momenty całej produkcji. Z obecnej perspektywy jestem pewny, że obejrzenie tego materiału jest zdecydowanie lepszym wyjściem od oglądania całości. Może to wynik dość wysokich oczekiwań  jakie przynosi okładka czy opis tego co jest w tej produkcji. W każdym razie ze swojej strony polecam obejrzenie powyższego filmiku, przeczytanie tego tekstu i wyobrażenie sobie filmidła gdzie Bruce Lee nawala się z kultowymi postaciami z historii kina. Nasza wyobraźnia na pewno stworzy coś lepszego niż to co wyszło reżyserowi The Dragon Lives Again.  Tyle ostrzeżenia chyba wystarczy.

Popeye!!

Historia nie jest zbyt inteligentna ale to dopiero początek a najlepsze przed nami. Zaświaty posiadają króla którego głównym zajęcie jest uganianie się za dziewczynami topless. Jego osoba denerwuje pewnych mieszkańców którzy tworzą koalicje przeciwko niemu. Rebeliantami są Drakula (w wydaniu chińskim), James Bond (agent 007 nie podobny do siebie ale przynajmniej nie grany przez chińczyka), Clint Eastwood (ze epoki spaghetti westernów grany przez żółtego ludzika z doczepionymi bakami) a także gwiazda kina erotycznego Emanuelle. Bruce ma się do nich przyłączyć albo zginąć(?). Jednak nasz superbohater zamierza rozegrać sprawę po swojemu. Zamiast bawić się w przejęcie zaświatów Mały Smok chce zrobić coś innego. Planuje on znaleźć sposób by powrócić na nasz padół smutku, nędzy i rozpaczy. Bez zbytniego spoilowania powiem, że pomaga mu w tym między innymi Popeye. Fabuła tego filmu jest tak szalona i surrealistyczna, że może jej współautorem jest David Lynch albo Takeshi Miike. Szkoda tylko że wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Na pierwszy rzut oka widać, że film powstał tylko by wykorzystać mit Małego Smoka i zarobić a nim dużo kasy. Choreografia scen walki przypomina zabawy jakie wyczyniało się na podwórku z kolegami. W niektórych scenach po prostu widać że przeciwnicy już przed dostaniem kopniaka odlatują na kilka metrów. Lee był potężny ale czy aż tak?
Film trzeba zobaczyć choćby dlatego, że obecnie prawa autorskie i procesy jakie by powstały uniemożliwiają zebranie tylu postaci i wrzucenie ich do jednego filmu. Pomijam już kwestię zdrowego rozsądku, który podważałby obecność tych wszystkich osób w jednej historii. No chyba, że chodzi o pokazanie wyższości Chin nad resztą świata. W The Dragon Lives Again Bruce Lee pokonuje przecież filmowych i w pewnym sensie kulturowych „reprezentantów” reszty świata. Zaczynając od japońskiego Zatoichiego a kończąc na Sycylijskim Ojcu Chrzestnym.

Drakula wygląda strasznie lipnie.

O wspaniałości tego filmu przekonują nas już pierwsze minuty, kiedy to po dziwacznym „sparingu” z agentem Jej królewskiej Mości, Bruce pokonuje kitowców z Power Rangers. Midfuck jakich mało i nawet gdybym brał wiadra narkotyków nie wpadłbym na to co serwuje się nam podczas tego 95. minutowego seansu. Oczywiście dziwaczność tej produkcji jest odpowiednio dopakowana przez dubbing, który tylko podkreśla absurdalność całości.
The Dragon Lives Again to coś wyjątkowego…… niepowtarzalna głupota która jednak ma coś w sobie dzięki tak szalonemu pomysłowi na fabułę i wykorzystanie największych postaci fikcyjnych ówczesnego okresu. Zawsze jest szansa że komuś to się tak spodoba, że nakręci amatorski sequel np. z Chuckiem Norrisem i 50centem. Ja chętnie bym coś takiego zbadał (poziom kolejnej wersji nawet jeśli robiony gdzieś w piwnicy na pewno nie będzie zbytnio odstawał od oryginału).

Danteveli
9 lipca 2015 - 11:58