Kilka słów o tym jak wywyaliłem 40 zeta w błoto - Pixels - Danteveli - 2 sierpnia 2015

Kilka słów o tym jak wywyaliłem 40 zeta w błoto - Pixels

Adam Sandler to niezwykły szczęściarz. Udało mu się stworzyć imperium wypluwające nieustannie lipne filmy na których zarabia krocie. Nadszedł kolejny miesiąc i pojawił się kolejny film przy którym ten komik maczał swoje place. Tym razem przyszła pora na komedię bazującą na oldschoolowych grach wideo. Czy Pixels to coś wartego uwagi?

Jedno należy sobie wytłumaczyć już na wstępie. Ten film na pewno nie jest komedią. Może założeniem twórców było stworzenie komedii ale jest to raczej wątpliwe. W całości jest może jeden żart i to niezbyt wysokich lotów. Jest to raczej typowe kino familijne nadające się do oglądania w niedzielne popołudnie na TVN albo Polsacie. Jest to synonim chałtury odwalonej tylko po to by coś tam było i końcowy produkt był sympatyczny. Jeśli ktoś liczy na komedie to się nieziemsko zawiedzie. Pixels to raczej coś na co zabierze się dzieci, żeby sobie popatrzyły na ładne stworki biegające po ekranie. Jest to też próba wyciśnięcia kasy z graczy czujących sentyment do prezentowanych gier.

 

Pixels opowiada o inwazji kosmitów na Ziemię. Istoty z obcej planety odebrały wysłane w kosmos nagranie wideo z pewnego turniej gier za wypowiedzenie wojny. Do obrony ziemi przed postaciami z 8-bitowych gier muszą stanąć uczestnicy owego turnieju gier wideo. Dzieje się tak dlatego, że tylko oni posiadają zestaw umiejętności niezbędny do wygrania w klasyczne gry arcade. Po drodze mamy jeszcze lipne wątki miłosne w tym ten pomiędzy postacią z gry a człowiekiem. Do tego kilka żarcików z Q*bertem – pomarańczowym stworkiem ze świetnej gry „logicznej”. Całość sprawia wrażenie zlepku scen, które mają po postu zapełnić czas projekcji. Inaczej chyba nie da się wytłumaczyć dobrych dwóch minut filmu podczas których Kevin James je tort. Sprawia to, ze widz czuje że twórcy kompletnie olali tą produkcję i nie pokusili się o napisanie scenariusza licząc że prowizorka załatwi sprawę. To tłumaczyłoby brak żartów i dopracowanych gagów, które zostają zastąpione dziwacznym i niezręcznymi scenami.

 

Q*bert ma pewnie zachęcić dzieciaki do oglądania tego szmelcu.

Pomysł na ten film pochodzi z 2 minutowej produkcji autorstwa Patricka Jean, gdzie Nowy Jork zostaje zaatakowany przez 8-bitowe potworki z kultowych gier. Pełnometrażowa wersja wzięła ten pomysł na żywca i nie specjalnie postarała się ubrać go w jakąś rozbudowaną fabułę. Dorzucono Adama Sandlera w roli mistrza gier - nieudacznika i mamy 90 minut filmu. O tym jaki film nas czego świadczy to, że w rolę prezydenta Stanów Zjednoczonych wciela się kumpel Sandlera – Kevin James. Aktor znany z roli Paula Blarta nadaje ton całej produkcji.

 

Zawsze mnie zastanawia to w jaki sposób Sanderowi udaje się wepchnąć do swoich filmów popularnych aktorów. W końcu przy tworzeniu tego szmelcu brali udział znani z Gry o Tron Peter Dinklage i Sean Bean. Pojawia się także Dan Aykroyd. Jest on w filmie tylko przez minutę ale udało się mu załatwić promocję swojej wódki w butelkach w kształcie czaszki. Zakładam że właśnie to wraz z odpowiednim czekiem jest powodem dla którego pojawia się on w tej szmirze. Najgorzej ma Jane Krakowski znana z 30 Rock. Nie dość że musi grać żonę Kevina Jamesa to w całej produkcji wypowiada chyba tylko jedno zdanie. Jeszcze taka mała ciekawostka związana z aktorami. Profesor Toru Iwatani – twórca Pac-Mana pojawia się w filmie ale ma tylko małe cameo. W scence znanej z trailera filmu w jego rolę wciela się aktor Denis Akiyama. Dzieje się tak po części dlatego, że Toru Iwatani nie mówi po angielsku.

 

Zamiast iść do kina lepiej kupić Pegasusa i kilka gierek.

Omawiana produkcja ma tylko i wyłącznie jedną zaletę. Wygląd stworków jest strasznie fajny. Pac-Man ganiający po ulicach miasta wygląda świetnie. Podobnie jest z Donkey Kongiem czy Centipide. Szkoda tylko, że te świetne efekty wizualne zostały zmarnowane na nudny film.Trochę szkoda bo wiele potencjalnie wypasionych scen akcji jest nakręconych bez polotu. Smutne jest to, że film jest tak mdły że nie chce mi się go nawet specjalnie atakować i krytykować. Przeciętność do bólu sprawiała że szkoda marnować oddechu na produkcję o której zapomina się zaraz po wyjściu z kina. Jedynym pozytywem jaki przychodzi mi do głowy jest całkiem fajny plakat promujący film. Niestety moja kopia podarła się w momencie gdy zrywałem ją ze ściany.

 

Szkoda mi tego plakatu.

Pixels nie jest dobrym filmem ale nie jest to też tragedia jak kilka ostatnich filmów z udziałem Adama Sandlera. Sprawia to, że nie mamy totalnego crapa z którego można się pośmiać tylko nudny średniak. Filmidło nie warte naszej uwagi, które jest definicją straty czasu. Gdyby nie świetnie wyglądające „stworki” byłbym na siebie wściekły za zmarnowanie kasy na bilet do kina. Jeśli ktoś jest zainteresowany tym tytułem to polecam poczekać aż pojawi się on w telewizji. W międzyczasie najlepiej obejrzeć krótki filmik na bazie którego powstała ta produkcja.

Danteveli
2 sierpnia 2015 - 04:29