Gwiezdne wojny Williama Szekspira - wyjątkowa książkowa trylogia - fsm - 29 sierpnia 2015

Gwiezdne wojny Williama Szekspira - wyjątkowa książkowa trylogia

18 grudnia do kin wejdzie siódmy epizod Gwiezdnych wojen. Wielu z Was bez wątpienia przygotuje się na nadejście kontynuacji oglądając oryginalną trylogię Star Wars, której wydarzenia mają bezpośrednio poprzedzać Przebudzenie Mocy. Taki seans jest jeszcze przede mną, a póki co nadrobiłem fabułę w inny sposób. Książkowy. Szekspirowski.

Ian Doescher to fan Gwiezdnych wojen (i Star Treka, ale to nie jest miejsce na dyskusję o tym, która saga jest lepsza, choć oczywiście wszyscy wiemy, która :P), który pewnego pięknego dnia przeczytał Dumę i uprzedzenie i zombie, po czym pojechał na festiwal szekspirowski w Oregonie, a z połączenia tych dwóch rzeczy narodziło się pragnienie, by zrobić coś zabawnego z ukochaną sagą. I tak powstała książkowa trylogia William Shakespeare's Star Wars, o której teraz Wam napiszę. Zaiste!

Jak tytuł publikacji każe się domyślać, mamy tu do czynienia z historią Gwiezdnych wojen napisaną tak, jak zrobiłby to sam William Szekspir w XVI stuleciu. Czyli: jest w "postarzanym" angielskim, brakuje tu narracji jako takiej, całość jest rozpisana na role, pojawiają się didaskalia, a wszystko jest absolutnie cudownie retro (wybaczcie zastosowanie tego nadużywanego ostatnimi czasy słowa). Dzieło oczywiście trzyma się językowych zasad: całość pisana jest wierszem białym i pentametrem jambicznym, jak to zwykł czynić mistrz William. Język używany przez postacie został dostosowany do epoki, więc cała masa "verily", "doth", "prithee", "ney" i innych cudów na kartach się znajduje. Sprawia to, że lektura tych Star Warsów jest na pewno bardziej wymagająca, niż np. Harry'ego Pottera, ale także bardziej satysfakcjonująca - różnych wesołych słów można się nauczyć choćby z kontekstu (wspomniane wcześniej "prithee" to po prostu starodawne "proszę", choć w trakcie czytania tłumaczyłem sobie je jako "Zaklinam cię").

Ma się rozumieć, zderzenie Szekspira z Gwiezdnymi wojnami to nieprzebrane pole do popisu dla komediowego ducha. Doescher takowego ducha posiada w dobrej formie. Kosmiczne sceny akcji, niemożliwe do pokazania na scenie, opisywane są przez chór, R2D2 wysławia się standardowymi piskami i zgrzytami, ale gdy nikt go nie słyszy używa pięknej angielszczyzny, Yoda także mówi w sposób oryginalny (choć opisane w posłowiu alternatywy dla mowy mistrza wydają się jeszcze lepsze), a didaskalia potrafią wywołać naprawdę szeroki uśmiech - wystarczy wyobrazić sobie to wszystko na deskach teatru i od razu robi się lepiej. Przy okazji Doescher, jako wielki fan, pozwolił sobie na kilka mrugnięć okiem (to kto w końcu strzelił pierwszy, Han czy Greedo?), których tu jednak nie zdradzę.

Pomijając wysokiej próby zawartość, już samo wydanie William Shakespeare's Star Wars jest dobrym powodem wydania pieniędzy. Trzy książki w twardej (postarzanej!) oprawie na kredowym papierze, obwoluty z cudownymi ilustracjami (w tekście zresztą też pojawiają się ryciny - Yoda z kryzą, Vader w ozdobionej futrem pelerynie czy rycerski C-3PO robią bardzo dobrze wrażenie), świetnie dobrana czcionka i bonusowy plakat w zestawie czynią z tego produktu ozdobę każdej półki. Wielka szkoda, że szekspirowskie Gwiezdne wojny nie doczekały się jeszcze polskiego tłumaczenia. W przypadku tego typu literatury przeczytanie oryginału z pewnością nie odjęłoby przyjemności z obcowania z rodzimą wersją.

Fani Gwiezdnych wojen! Fani Szekspira! Fani literatury. Zaklinam! Warto! Niech wers będzie z Wami.
 

fsm
29 sierpnia 2015 - 15:42