10 najgorszych ekranizacji komiksów Marvela - Czarny Wilk - 24 września 2015

10 najgorszych ekranizacji komiksów Marvela

Jeśli wybrać jeden trend dominujący ostatnimi laty w Hollywood, będą to superbohaterowie. Trykociarzy z nadnaturalnymi mocami więcej ostatnio w kinach niż Poważnych Polskich Filmów o Poważnych Sprawach, do tego, patrząc na rozpiskę tytułów będących w produkcji, można spokojnie założyć, że dysproporcje będą się jeszcze mocniej zwiększać. Prym oczywiście wiedzie Marvel, który,  w 2008 roku, swoim Iron Manem na dobre przekonał producentów, że warto inwestować w oparte na komiksach blockbustery. O ile jednak studio Marvela tworzy filmy nie schodzące poniżej pewnego poziomu, lata temu włodarze tego wydawnictwa wyprzedali sporo swych licencji, dzięki czemu ich najbardziej rozpoznawalni bohaterowie trafili w ręce innych studiów filmowych, jak Fox czy Sony. A tu już poziom bywa różny.

Najlepszym tego dowodem niedawna premiera Fantastycznej Czwórki, przez wielu ogłoszonej najgorszą ekranizacją superbohaterskiego komiksu. Prawda jest jednak taka, że jesteśmy nieco rozpuszczeni trwającym od kilku lat superbohaterskim dobrobytem i łatwo możemy nazywać jakąś wtopę najgorszą, zapominając przy tym, że Marvel to nie tylko ostatnie 10 lat. A jak się spojrzy nieco dalej w przeszłość, okazuje się, że tegorocznej produkcji z Tobym Kebellem i Kate Marą daleko do miana NAJgorszej...

Ranking jest bardziej subiektywny niż nie jest, ale tam gdzie istniały odpowiednie dane, dorzuciłem w nawiasie najbardziej obiektywny wskaźnik pokazujący poziom danego filmu, jaki znam – procentową wartość reprezentującą stosunek recenzji pozytywnych do negatywnych, wzięty z serwisu RottenTomatoes.com.

10. The Punisher (28%)

Co różni Punishera od trzech tysięcy innych wyjętych spod prawa mścicieli, masowo eksterminujących złoczyńców, mszcząc się za zabicie im rodziny? Oczywiście, że ikoniczna czacha zdobiąca klatę piersiową tego konkretnego mściciela. W 1989 roku, przy pierwszej filmowej adaptacji krucjaty Franka Castle’a, w którego wcielił się nie byle kto, bo Dolph Lundgren, z bliżej nieznanych powodów uznano, że czacha jest całkowicie zbędna. W efekcie dostaliśmy bardzo typowy film akcji, jakich pełno było w tamtych czasach, czyli wypełniony akcją, sztampową fabułą i tanimi dialogami. Z oryginałem jednak za wiele to wspólnego nie miało, nawet najbardziej komiksowy element filmu, bezdomny alkoholik-pomagier mówiący wszystko w rymach, był tworem wymyślonym stricte na potrzeby dużego ekranu.  

9. Man-Thing (17%)

Horror oparty na komiksach o trzecioligowej, kompletnie nierozpoznawalnej istocie będącej żyjącym na bagnie strażnikiem superważnego artefaktu. To się nie mogło udać i się nie udało, do tego rodząc się w wielkich bólach. O Man-Thingu początkowo mówiło się jako projekcie kinowym jeszcze w 2001 roku, koniec końców swoją premierę miał na kanale Sci-Fi cztery lata później. Film niespecjalnie przejmował się materiałem źródłowym, stąd kompletnie zmieniono moce tytułowej istoty (kontrola pobliskiej roślinności zamiast dotyku spalającego każdego niegodziwca), przy okazji robiąc też z raczej sympatycznej dla niewinnych istoty główny powód tego, że film klasyfikowany jest jako horror. Co ciekawe, nawiązania do postaci Man Thinga pojawiają się dość regularnie w częściach składowych Marvel Cinematic Universe – być może za jakiś czas doczekamy się „porządnego” debiutu tej postaci.

8. Generation X (-)

Naprawdę nie rozumiem tego, że mając szereg ikonicznych i rozpoznawalnych na całym świecie bohaterów, filmowcy wolą brać na tapetę kompletnie nieznane postacie i płacić za licencje do tychże. I tak, zamiast wziąć Wolverine’a, Cyclopsa i Phoenix, ktoś w 1996 roku stwierdził, że jak już robić film o mutantach, to lepiej o takich, których nikt nie zna, dorzucić też sporo wymyślonych samodzielnie, i jeszcze wybrać dla niepoznaki tytuł noszony przez jedną z pobocznych serii poświęconych mutantom. Generation X było filmem-pilotem opowiadającym o przygodach grupy nastolatków obdarzonych nadnaturalnymi zdolnościami, którego sukces doprowadziłby do stworzenia całej serii telewizyjnej. Jak się łatwo domyślić, serialu z tego koniec końców nie było, podobnie jak i sukcesu. Brak znanych twarzy nie pomógł, ale tandetne efekty specjalne, kiepscy aktorzy i sztampowa fabuła też nie.

7. Nick Fury: Agent of S.H.I.E.L.D. (-)

Nick Fury kozakiem jest, więc zrobienie o nim filmu zdecydowanie brzmi jak dobry pomysł. Również wybranie do roli najlepszego agenta SHIELD Davida Hasselhoffa w 1998 brzmiało jak właściwy wybór. Pokuszono się nawet o większą niż zazwyczaj zgodność z komiksami, pokazując na dużym ekranie Helicarrier SHIELD czy LMD (takie roboty wyglądające identycznie jak ludzie, zazwyczaj służące za wytłumaczenie tego, CZEMU ON UMARŁ DWIEŚCIE KOMIKSÓW TEMU A TERAZ ŻYJE??!!!), a w roli antagonistów obsadzając Hydrę dowodzoną przez dzieci Barona Struckera. Co więc położyło ten film? Standardowo – tandetne efekty, tanie dialogi (zwłaszcza ciężko słuchać tekstów wypowiadanych przez Davida, który może i wygląda jak Nick, ale nie daje rady zachować się jak na Nicka przystało), pretekstowa fabuła, kompletny brak wiarygodności świata przedstawionego, nierówne aktorstwo. Może Samuel Jackson ostatnio nie popisuje się zanadto w roli Fury’ego, robiąc głównie za wujka dobrą radę, ale w porównaniu do Hasselhoffa to wypada świetnie.

6. Ghost Rider: Spirit of Vengeance (17%)

Co jest większym wyczynem od zrobienia nudnego filmu o ognistym kościotrupie, który jest duchem zemsty i jeździ na płonącym motocyklu? Zrobienie jeszcze bardziej nudnego sequela. Nicolas Cage znowu gra takiego ponurasa, że to przestaje być śmieszne. Scenariusz jest tak kiepski, że nawet Idris Elba nie potrafi go uratować. Poziom efektów specjalnych raz jest wysoki, by za chwilę razić straszną tandetą. Największą wartością i jednocześnie świadectwem poziomu tego filmu jest to, że odpowiada on na odwieczne pytanie, którego nigdy nie zadaliście – co się dzieje, kiedy Ghost Rider sika?

5. Fantastyczna Czwórka (9%)

Tegoroczny Fantastic Four został wręcz zmasakrowany przez recenzentów, również na łamach Gameplay’a. Zamiast więc dołączać do chórku i powtarzać, co ostatnio mogliście usłyszeć regularnie, zwrócę uwagę na całkiem ciekawe doniesienia około produkcyjne. Reżyser obrazu, Josh Trank, nie szczędził słów krytyki w stosunku do producentów z Foxa, wtrącających mu się w wizję i dokonujących ciągłych zmian w scenariuszu – również po zwolnieniu Tranka. Z drugiej strony sieć huczy od plotek o reżyserze czepiającym się aktorów o najmniejsze drobiazgi i wpędzających ich w załamanie, przychodzącym na plan w stanie wskazującym czy demolującym wynajmowane mieszkanie, generując szkody w wysokości kilkudziesięciu tysięcy dolarów. W takich warunkach nie mógł powstać dobry film.

4. Elektra (10%)

Filmowy Daredevil z 2003 roku uniknął miejsca w tym zestawieniu dzięki wersji reżyserskiej, która bardzo marny film przemieniła w taki nieco tylko kiepski. Jego spin-off skupiający się na postaci zabójczyni granej przez Jennifer Garner, takiego szczęścia już nie miał. Film nie tylko powtórzył wszystkie błędy swego poprzednika, nie mając przy tym osładzającej tamten seans roli Collina Farrela wcielającego się w Bullseye’a, ale do tego dorzucił zupełnie niepasujące do mieszanki wątki paranormalne, już całkowicie zabijając klimat filmu.

3. Captain America (8%)

Pod koniec lat siedemdziesiątych nastąpił wysyp aktorskich adaptacji komiksów Marvela, chyba nawet większy od tego mającego miejsce obecnie. Większości z tych tytułów nie da się dzisiaj traktować na poważnie, ale jeden wypadł kiepsko nawet w czasach swego debiutu, wyróżniając się złym aktorstwem i niemal całkowitym odcięciem od tego, co czyniło komiksowy pierwowzór tym, kim był. Zamiast gościa, który tak bardzo chciał walczyć za swój kraj, że przeszedł przez piekło tylko po to, by mu na to pozwolono, Steve Rogers w tutejszym wydaniu to były żołnierz, który przez niemal cały film ma wszelkie problemy głęboko w tyle i jedyne, co mu w głowie, to beztroska jazda motocyklem – a inni biegają dookoła niego i namawiają go, żeby jednak ruszył swe szacowne cztery litery i zrobił coś pożytecznego. To trochę jakby zrobić film o Spider-Manie, który nigdy niczym się nie martwi i któremu obce są wyrzuty sumienia spowodowane śmiercią bliskich.

2. Howard the Duck (14%)

George Lucas nie tylko stworzył Gwiezdne Wojny i Indiane Jonesa. Jest też producentem ekranizacji komiksów Marvela, która powszechnie uznawana jest za jeden z najgorszym filmów, jakie kiedykolwiek powstały – Howard the Duck. Kaczce oberwało się niemal za wszystko – decyzję, by stworzyć adaptację w formie filmu aktorskiego zamiast animowanego, zgubienie satyrycznego i abstrakcyjnego klimatu komiksów, wyjątkowo nierealistycznie wyglądającego głównego bohatera, nudny scenariusz, kiepskie aktorstwo. Film zdobył 7 nominacji do Złotych Malin i aż cztery „nagrody”, w tym za scenariusz, efekty specjalne i debiut filmowy (dla „sześciu gości i panienek w stroju kaczki”). Ale żeby oddać kaczce, co kacze – nieliczni fani komiksu uznają Howard the Duck za film kultowy i wybitnie niedoceniony.

1. Captain America (9%)

Tak jest – znowu Kapitan Ameryka! Tym razem w wersji z 1990 roku, choć stylistycznie aż tak bardzo nie odbiega od produkcji z lat siedemdziesiątych. Gdyby któryś z Was, czytelnicy, kiedyś dorobił się wpływowego stanowiska w jakimś studiu filmowym, niechaj zapamięta dobrą radę Czarnego Wilka: zrobienie z filmu proekologicznej laurki to może i cel szczytny, ale raczej nie kończący się najlepiej dla jakości samego filmu. Z czego zresztą chyba zdawali sobie sprawy dystrybutorzy, rezygnując z wyświetlania w amerykańskich kinach i zamiast tego wypuszczając film dwa lata po jego pierwotnie planowanej premierze, bezpośrednio na kasetach VHS. Co nie wyszło, oprócz standardowego zestawu „zły scenariusz, dialogi, aktorzy i efekty” polanego wspomnianym już ekologicznym sosem? Cóż, głównie to, że choć historia teoretycznie wygląda na całkiem bliską komiksowej, szybko okazuje się, że w Kapitanie Ameryce... strasznie mało Kapitana Ameryki, który do wielkiego finału znajduje się raczej na uboczu wydarzeń, skupionych bardziej wokół antagonisty, Red Skulla. Jeśli już oglądać zły film o superbohaterze – niech chociaż tego superbohatera będzie w nim więcej niż co kot napłakał.

 

Czarny Wilk
24 września 2015 - 11:17

Najgorsza ekranizacja komiksów Marvela to...

The Punisher z 1989 roku 1,4 %

Man-Thing 1,7 %

Generation X 1,9 %

Nick Fury: Agent of SHIELD 4,5 %

Ghost Rider: Spirit of Vengeance 15,6 %

Fantastyczna Czwórka z 2015 roku 43,7 %

Elektra 6,1 %

Captain America z 1979 roku 8,1 %

Howard the Duck 12 %

Captain America z 1990 roku 5 %