Droga do wyzwolenia. Scjentologia Hollywood i pułapki wiary - recenzja - Klaudyna - 2 października 2015

Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary - recenzja

Mówi się, że wiara czyni cuda… i zdecydowanie dużo w tym stwierdzeniu prawdy. Wyobraź sobie świat bez cierpienia, bez wojen, bez chorób – również tych psychicznych. Wyobraź sobie świat wypełniony szczęśliwymi ludźmi sukcesu, którzy pracując nad sobą wydobywają ze swoich osobowości wszystko, co najlepsze. Zdolni stają się zdolniejsi. Umiejętność samoleczenia sprawia, że świat jest wolny od leków i używek  – nie ma lekarzy, nie ma farmaceutów. Ludzie osiągają najwyższy poziom w zdolności komunikacji, dzięki czemu możliwe jest otrzymanie pokoju na całym globie. Taką wizję świata sprzedaje scjentologia.

Co takiego odnajdują w Kościele Scjentologicznym takie sławy, jak Tom Cruise, John Travolta, Priscilla Presley – na to pytanie starał się odpowiedzieć Lawrence Wright, autor reportażu Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary. Wright nie ocenia scjentologii. W skrupulatny sposób odtwarza życiorys założyciela religii – Lafayette Ronalda Hubbarda, przedstawia historie byłych członków organizacji, a plotki konfrontuje z udokumentowanymi informacjami. Swoją pracę opatrzył niemal stoma stronami przypisów. Ma się wrażenie, że każda z informacji, która znalazła się w książce przeszła skomplikowaną procedurę weryfikacyjną i to przeczucie znajduje potwierdzenie w posłowiu. 

Pierwsza część książki poświęcona jest skomplikowanej postaci L.R. Hubbarda. Muszę przyznać, że trudno jest mi obdarzyć założyciela organizacji choć odrobiną sympatii. Osobiście odniosłam wrażenie, że był on mitomanem, człowiekiem o niesamowicie wielkim ego. Bardzo szybko nasuwa się myśl, że niechęć scjentologii i samego Hubbarda do psychiatrii wynika z tego, że Hubbard był niespełna rozumu. Jeszcze bardziej rzuca się w oczy, że nie stanowił on przykładu bycia „dobrym scjentologiem” i sam łamał wymyślone przez siebie zasady. Tak samo interesującą postacią jest David Miscavige (człowiek o wątpliwej moralności), który przejął przewodnictwo nad Kościołem po śmierci Hubbarda.

Hubbard wiódł dosyć skromne życie, pisując popularne wówczas opowiadania sci-fi. Obracał się w towarzystwie pisarzy, którzy (jak on) próbowali odnieść sukces. Hubbardowi marzyła się wielka kariera, sława i bogactwo, jednak brakowało mu pomysłu jak ten cel zrealizować. Taśmowo pisane opowiadania nie zapewniały wielkiego dochodu. Zanim stworzył scjentologię, związany był z ruchem okultystycznym, prowadzonym przez Jacka Parsonsa. Jego los odmieniła jedna wizyta u dentysty i otarcie się o śmierć. Wskutek nieprawidłowo podanego znieczulenia Hubbard twierdził, że przez chwilę był martwi i właśnie wtedy doznał objawienia. Poznał tajemnice, które miały zmienić życie i sposób myślenia milionów. Niedługo później napisał Dianetykę, która utorowała drogę do stworzenia własnego ruchu religijnego.

Istnieją teorie, według których scjentologia powstała wskutek zakładu. Są też tacy, którzy twierdzą, że Hubbard całe życie powtarzał, iż jedyną szansą na wzbogacenie się, jest założenie religii. Jeszcze inni zarzucali mu, że pod płaszczykiem wiary scjentologia pozwala mu korzystać z ulg podatkowych. Trzeba przyznać, że jeśli był to wyrachowany plan biznesowy, zakończył się on spektakularnym sukcesem.

Scjentologia stawia na samodoskonalenie. Pomagają w tym audyty, które można nazwać wypadkową między terapią a spowiedzią. Audytor za pomocą urządzenia zwanego e-metrem pomaga przebrnąć przez trudne emocjonalnie zdarzenia. Dzięki przepracowaniu trudnych problemów, w przyszłości scjentolog może zachowywać się racjonalnie, a nie emocjonalnie. Audytowanie pomaga zwalczyć lęki i fobie. Oparcie idei religii o samodoskonalenie sprawiło, że scjentologia zyskała uznanie wśród gwiazd Hollywood. Któżby nie chciał pracować nad swoim warsztatem, doskonalić się i dzięki temu osiągać sukcesy? Istnieje jednak druga strona medalu – podczas audytowania następuje spowiedź. Wszystkie informacje są skrzętnie przechowywane, by w razie niesforności członka Kościoła, móc go szantażować niewygodnymi informacjami. Szczerość w trakcie audytowania pomaga również stwierdzić, kto z otoczenia danej osoby niekorzystnie na nią wpływa (czyt. źle mówi o scjentologii).

Przystępując do lektury reportażu Wrighta, niewiele wiedziałam o samym Hubbardzie, jak i samej scjentologii. Trochę bawi fakt, że osoby wstępujące do Kościoła podpisują kontrakt na miliard lat. Otwierałam oczy ze zdumienia, gdy czytałam, jak scjentolodzy dopuścili się największej w historii USA infiltracji rządu. Nie mogłam uwierzyć, jak Hubbard wplątał się w intrygę polityczną, która miała miejsce w Maroko. Niewiarygodne wydaje się obowiązkowe przekazywanie datków na prezent urodzinowy dla Davida Miscavige’a. Śmierć Hubbarda oczywiście została potraktowana jako „opuszczenie ciała” w celu poszukiwania wyższych idei, więc nie powinno dziwić, że dla Hubbarda przygotowany jest dom, który codziennie doglądany jest przez służbę, w razie gdyby wrócił z kosmicznych wojaży.

Wright odsłania kulisy „poszukiwań” żony dla Toma Cruisa. Mogłoby się wydawać, że casting na żonę organizowany pod przykrywką castingu do filmu to doskonały pomysł do wykorzystania w scenariuszu komedii romantycznej, a nie w życiu. Wypytywanie kandydatkę o idealną randkę, a później realizowanie jej marzeń przy pierwszym lepszym spotkaniu z Tomem również nadaje się na scenariusz filmowy.

Najbardziej jednak mrożą krew w żyłach opowieści byłych członków, którzy potwierdzają plotki o obozach pracy, karnych placówkach, znęcaniu fizycznym i psychicznym. Opowieści o manipulacji, która doprowadziła do rozbicia wielu rodzin, zerwania kontaktów z bliskimi to chleb powszedni. Prześladowania, porwania, aresztowania – również mają tutaj miejsce.

Podczas lektury zastanawiałam się nieustannie, gdzie się podział zdrowy rozsądek członków Kościoła Scjentologicznego? Czy tylko dla mnie randka wedle scenariusza z moich najskrytszych marzeń wydałaby się podejrzana? Czy gdyby ktoś powiedział, że muszę zerwać kontakt z rodzicami, siostrą, rozwieść się z mężem - poddałabym się temu bez mrugnięcia okiem? Obawiałam się, że przez 576 stron autor nie zdoła utrzymać mojego zainteresowania. Byłam w błędzie. Reportaż Wrighta czyta się jednym tchem – wciąga jak najlepszy kryminał. Robi się jeszcze bardziej przerażająco, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest fikcja.

Ale na tym nie koniec. Wielu z Was zapewne wie, że kontrowersyjna lektura została wykorzystana do stworzenia dwugodzinnego filmu dokumentalnego pod tym samym tytułem. Jeśli nie macie ochoty na spędzenie kilku wieczorów na lekturze, proponuję obejrzeć dokument Alexa Gibneya. Going Clear to produkcja zrealizowana dla HBO, która w skondensowany sposób kreśli zarówno życiorys Hubbarda, jak i mechanizmy działania Kościoła Scjentologicznego. Niewątpliwą zaletę dokumentu stanowią wywiady z takimi osobami, jak reżyser Paul Haggis czy aktor Jason Beghe. Polecam!

Klaudyna
2 października 2015 - 13:35