Absurdalne historie z komiksów Marvela - Czarny Wilk - 12 października 2015

Absurdalne historie z komiksów Marvela

Marvel to superbohaterowie i wszystko, co z nimi kojarzone. Czyli: heroizm, efektowność, rozmach, akcja, humor. Tak było od lat, tak jest i teraz, choć amerykańskie komiksy znacząco dorosły i herosi zyskali więcej głębi, zaś opowiadające o nich historie stały się wyraźnie mniej infantylne. Czasem zdarza się też, że scenarzyści poruszają poważniejsze tematy – od alkoholizmu, przez godzenie się ze stratą zmarłych, po gwałt. W swej długoletniej historii Marvel Comics ma jednak też mniej chwalebne momenty, kiedy niektórzy komiksowi twórcy pojechali po bandzie w naprawdę ekstremalnym stylu. Wybrane historie oparte są na tak niewiarygodnie dziwnych i złych pomysłach, że jedyne, co może bardziej dziwić od tych idei to fakt, że faktycznie zdecydowano się je wydrukować. Zwłaszcza, że wiele z nich miało miejsce w głównym uniwersum Marvela, pozostając całkowicie kanonicznymi epizodami z przeszłości bohaterów, o których wszyscy starają się nie pamiętać. I nie mówię tu o slapstickowych złoczyńcach, naiwnych scenariuszach czy dziwnych pojazdach stworzonych tylko po to, żeby nakręcać przemysł zabawkowy. To była część konwencji. Mam na myśli rzeczy znacznie gorsze...

Na przykład to, że Tony Stark nie żyje. I to już od prawie 20 lat, bowiem historia The Crossing, rozgrywająca się na łamach komiksów Iron Man orazAvengers została wydana w latach 1995-1996. Głównym wątkiem opowieści tej było ujawnienie, że Iron Man tak naprawdę od wielu lat był uśpionym agentem pracującym dla Kanga, jednego z najbardziej ikonicznych wrogów Avengers. „Przebudzony” Tony zabija kilku czwartoligowych Avengerów, których nawet wtedy mało kto znał, a dziś nie kojarzy już nikt. W końcu reszta zespołu odkrywa, że z ich kumplem jest coś nie tak, więc wymyśla „najprostsze” możliwe rozwiązanie problemu – ściąga z przeszłości dziewiętnastoletniego Tony’ego i każe mu zmierzyć się z zeźloną, starszą edycją samego siebie. Oba Iron Meny się ze sobą mierzą, starszy w pewnym momencie odzyskuje nad sobą kontrolę i poświęca własne życie by pokonać Kanga. Młody Stark natomiast... nie wraca do swojej czasoprzestrzeni tylko przejmuje superbohaterskie obowiązki oraz firmę swojego starszego ja. Kilka dziwnych crossoverów później nieco go postarzono i dodano wspomnienia starszego ja, ale faktem pozostaje, że oryginalny Tony Stark uniwersum 616 (każda alternatywna rzeczywistość w Marvelu ma swój numerek, 616 to ten najważniejszy świat, w którym rozgrywa się 90% komiksów tego wydawnictwa) od dawna nie żyje i nikt z jego przyjaciół zdaje się tym nie przejmować.

A jeśli już jesteśmy przy Tonym, to warto dodać co nieco o jego podbojach miłosnych. Raczej wiadomo, że na brak zainteresowania ze strony płci pięknej to on nie narzeka, ale swego czasu udało mu się (chociaż niechcący, żeby nie było) zdobyć serce... swojej własnej zbroi, która zyskała samoświadomość w komiksie Iron Man #30 z 1998 roku i za wszelką cenę dążyła do zamknięcia Starka w środku samej siebie. Niestety, dwójce nie dane było wspólne i szczęśliwe życie, gdyż, by ratować miłość swojego życia, zbroja musiała wyrwać własne mechaniczne serce i użyć je do ocalenia życia Tony’ego. Jakie to romantyczne!

Marvel bardzo lubi wszelkie jubileusze i za każdym razem, kiedy któryś z tytułów zbliża się do okrągłego numerka, z wielką pompą wydawane są z tej okazji lepsze (a na pewno grubsze i droższe) numery. Tak też było z dwusetnym numerem Avengers z roku 1980, który faktycznie był komiksem wyjątkowym, choć na pewno nie z powodów, na jakich komukolwiek z wydawnictwa mogło zależeć. Jest to bowiem sztandarowy przykład tego, że kiedyś kobiecych superbohaterek scenarzyści komiksowi zbyt dobrze to nie traktowali. Komiks ten skupia się na postaci Ms. Marvel, do dziś jednej z najważniejszych członkiń Avengers, która okazuje się być w ciąży. Nikt, wliczając w to samą zainteresowaną, nie wie, co, jak, skąd. Trzy dni (!) później dochodzi do porodu. Mały bobas, nazwany Marcus, dorasta równie szybko jak trwało jego donoszenie i oferuje wyjaśnienia tego, co się stało. Już-nie-bobas przeniósł się w czasie w przeszłość, porwał swoją matkę i zapłodnił ją wbrew jej woli, stając się ojcem samego siebie. Reakcja Ms. Marvel? Stwierdza, że w sumie to spoko i zaczyna spotykać sie z Marcusem. Reakcja reszty Avengers? W sumie to spoko, nareszcie ich koleżanka znalazła sobie fajnego faceta.

Frank Castle, znany szerzej jako Punisher, to postać na tyle przyziemna, że często zapomina się o tym, że współdzieli on świat z tymi wszystkimi latającymi przebierańcami wrzucającymi siebie nawzajem w słońce. I dobrze, że się o tym zapomina, ponieważ, gdy któryś ze scenarzystów sobie przypomni, potrafi się to skończyć bardzo dziwnie. Na przykład samobójstwem Franka i zesłaniem na Ziemię w postaci łowcy demonów, który pracuje dla niebios, jak miało to miejsce w komiksie Punisher: Purgatory z 1998 roku. Albo byciem poszatkowanym na kawałki przez Dakena, syna Wolverine’a i następnie złożonym w całość i ożywionym jako Frankencastle (Punisher volume 8 #11-21, rok 2009). Jako ten ostatni Frank przez jakiś czas bujał się z Legionem Potworów, robiąc za ich strażnika i opiekuna.

X-Men też mieli co nieco przygód, o których świat chciałby zapomnieć, szczególnie wyróżnia się jednak dwuczęściowa historia „Holy War” rozgrywana na łamach komiksów Uncanny X-Men #423 i Uncanny X-Men #424 z 2003 roku. Scenarzysta, Chuck Austen, zaczyna z grubej rury, od ukrzyżowania grupy mutantów na terenie posiadłości Xaviera. Szukając odpowiedzialnych, X-Men trafiają na trop zgrupowania religijnego, które, jak się okazuje, od jakiegoś czasu prało mózg Nightcrawlera i wmówiło mu, że jest księdzem. Po co? Po to, żeby został papieżem. A kiedy już zostanie, żeby w trakcie któregoś z wystąpień zawiódł jego podręczny hologram sprawiający, że wygląda jak człowiek. Miało to wywołać falę paniki wśród Chrześcijan i doprowadzić do upadku Kościoła Katolickiego oraz znienawidzenia Mutantów, spośród których zrodził się „Antychryst”. Wszystko zaś doprowadziło do kilku stron bijatyki, w trakcie której obie strony obrzucały się cytatami z Pisma Świętego.

Spider-Man ma szczególne szczęście do opowieści, które nigdy nie powinny były powstać. Na przykład Saga Klonów, która przewijała się przez gros pajęczych tytułów wydawanych od 1994 do 1996 roku i była jednym z najbardziej przekombinowanych eventów w całej historii Marvela. Zaczęło się od ujawnienia, że uwielbiany przez wszystkich Peter Parker tak naprawdę jest od przeszło dwudziestu lat klonem, prawdziwy Peter to zaś wyciągnięta z kapelusza (a ściślej – z komiksu z lat siedemdziesiątych) postać zwąca się teraz Scarlet Spiderem. Przez kolejne dwa lata pod znakiem klonów okazało się, że jednak to Scarlet Spider jest klonem, pojawiło się też kilkaset (!) innych kopii Parkera, ujawniono, że zmarła dużo wcześniej ciocia May też była klonem a prawdziwa ma się dobrze, i w końcu poinformowano czytelników, że za wszystkim tak naprawdę stał Green Goblin – który również od dawna powinien być martwy. A żeby było zabawniej – kiedy w końcu zamknięto ten miszmasz i wrócono do pisania normalnych pajęczych opowieści, całą sagę zamieciono pod dywan i udawano, że nigdy nie miała miejsca.

Szczęścia nie miała też Gwen Stacy, pierwsza, tragicznie zmarła dziewczyna Petera, której śmierć była jednym z najważniejszych komiksowych wydarzeń wszechczasów. W latach 2004 i 2005 Michael Straczynski postanowił pogrzebać w przeszłości blondynki i w ramach historii Sins Past, dorobił jej romans z Normanem „Zielonym Goblinem” Osbornem, który to miał doprowadzić do ukrywanej przed Peterem ciąży, urodzenia bliźniąt i bycia zabitą nie z zemsty na Peterze, jak przez lata sądzono, ale po to, by Norman mógł w spokoju wychować dzieciaki na zabójców Parkera.

Sins Past było najgorszym momentem dosyć długiego okresu, podczas którego pieczę nad Spider-Manem sprawował J. Michael Straczynski. Pomijając opisaną w poprzednim akapicie historię, był to naprawdę dobry czas dla Pająka. Stał się on pełnoprawnym członkiem Avengers, wydoroślał, zyskał nowe moce, jego małżeństwo z Mary Jane Watson kwitło... a potem ktoś zdecydował, że z żonatym Peterem trudniej jest utożsamiać się młodszym czytelnikom. Więc postanowiono pozbyć się małżeństwa i całego wieloletniego rozwoju Petera, cofając go do etapu singla-życiowego nieudacznika. Jak zaś to zrobiono? Sprawiając, że w ramach czterocześciowej historii One More Day zawiera on pakt z diabłem, który w zamian za uratowanie ciężko rannej ciotki May wymaże małżeństwo Petera i Mary Jane... oraz przy okazji zniszczy całą ewolucję tej postaci. Hurra?

 

A na deser kilka Marvelowych faktów historycznych:

- Słynny pirat Czarnobrody, postrach mórz i oceanów? To nikt inny jak Ben Grimm z fantastycznej czwórki.

- Juliusz Cezar był kosmitą.

- Isaac Newton to nie tylko supergeniusz. To także superzłoczyńca!

Czarny Wilk
12 października 2015 - 11:10