Transformers: Devastation - Recenzja gry - AleX One X - 14 października 2015

Transformers: Devastation - Recenzja gry

AleX One X ocenia: Transformers: Devastation
79

Gra którą widzicie na obrazku poniżej wywołała moją niezdrową fascynację już w momencie zapowiedzi. Transformers jest jedyną pozagrową marką, której egranizacje kupuję bez względu na jakość, a Platinum Games niedawno ochrzciłem moim ulubionym skośnookim studiem. Gdy usłyszałem, że z tych dwóch czynników powstanie gra na licencji (na szczęście samodzielna) uznałem, że doczekam się fajnej produkcji o zmieniających się robotach, która nie eksponuje aspektu strzelania, jak to było w grach High Moon Studios.

Akapit o robotach…

Wystarczy jeden rzut oka by poznać, że najnowsza produkcja o wielkich robotach z Cybertronu nawiązuje wizualnie do kultowego serialu. Nie ma tu mowy o nowoczesnych projektach rodem z filmów Michaela Baya, albo ostatnich animacji. Jest to niezwykle odświeżające, bo nie pamiętam już gry która celowałaby w stylistykę z lat 80-tych. Dodatkowo to gwarancja, że twórcy nawiązują do materiału źródłowego, więc nie są ograniczeni innym produktem.

Jako fan Transformers w każdej grze szukam sposobności zagrania jak największą liczbą zróżnicowanych postaci. Zwykle by to osiągnąć dostawaliśmy możliwość wcielenia się w obie strony konfliktu, co stało się niejako standardem. W Devastation jest z tym problem. Gramy tylko pięcioma Autobotami, dodatkowo tylko jeden zmienia się w coś innego niż samochód. W formie robota praktycznie wszyscy walczą tak samo, a po przemianie tylko Grimlock ma wyróżniającą się specyfikę sterowania. W końcu Dinobot trochę różni się od auta. Ale reszta… Optimus to mus. Bumblebee w sumie też. Ale Sideswipe’a i Wheeljacka można było zamienić na bardziej charakterystyczne i unikalne roboty. Czemu nie zdecydowano się na Ironhide’a, Warpatha, albo Jetfire’a. Nie wspominając już o Springerze. I czemu nie dano nam zagrać jako ci źli? W kategorii “gra o Transformerach” to dość duże uchybienie.

Gramy tylko Autobotami? Minus 1% do oceny...

...akapit o graniu…

Platinum Games zrobiło to czego od nich oczekiwałem. Stworzyli fajny system walki, który nawiązuje do ich najsłynniejszych dokonań. Mamy tu odpowiednik Witch Time’u z Bayonetty, który stanowi podstawę efektywnego grania. Gdy wykonamy unik w ostatnim momencie czas zwalnia, a my możemy wyprowadzić combo w pobliskich wrogów.

Jestem odrobinę zawiedziony zapowiadaną płynną transformacją w trakcie walki, bo podczas kombinacji zmiana w pojazd jest tylko silnym ciosem, wykonywanym po ostatnim uderzeniu w serii. Poza tym, jeżdżenie po arenie służy tylko rozpędzeniu się i atakowaniu osłoniętych oponentów. Najfajniej jest to zrobione w przypadku wspomnianego Grimlocka, bo jako dinozaur wciąż ma możliwość uderzania wręcz, a po ciosie transformacją nie wraca do formy robota.

Walkę urozmaica broń palna, której model strzelania nie jest najdokładniejszy, ale idealnie się sprawdza w swojej uproszczonej formie, będąc jedynie dodatkiem do walki skupionej na starciach bezpośrednich. Z początku wydawało mi się, że wspomaganie celowania po namierzeniu wroga zbyt ułatwia rozgrywkę, ale po pierwsze - amunicji zabrać na raz możemy mało, a po drugie - szybkie strzały oddajemy bez mierzenia celownikiem.

Kampanię miały wzbogacać etapy w których zmienia się perspektywa. Czasem patrzymy na akcję z góry, czasem jedziemy wzdłuż mostu gdy kamera wisi z boku. Jest to fajne, ale trochę za mało tych pomysłów.

Z Devastatorem zmierzymy się kilkukrotnie. Pierwsze dwa razy w rozdziale numer jeden.

...ten jest o oprawie…

Gra wygląda świetnie. To ten typ grafiki, która zachwyca w ruchu i dobrze się starzeje. Modele robotów są zbudowane wiernie, dopilnowano większości szczegółów, słyszymy znane głosy, a dźwięki wzięto z tej samej bazy sampli z której czerpał kultowy pierwowzór.

Ciekawostką jest, że mamy tu kilka odstępstw od oryginalnych pomysłów. Shockwave zgodnie z pierwotnym planem zmienia się w pistolet, ale już Megatron to czołg. Grimlock gada bardzo mało i nie jest w tym gadaniu zaakcentowany jego poziom inteligencji. A podczas walk z dużymi przeciwnikami Platinum ewidentnie przesadzili, bo taki Devastator to świetny przykład deficytu masy - w całości wydaje się znacznie większy, niż wynikałoby to ze zsumowania sześciu Constructiconów. Jest to styl twórców, który można kupić albo nie.

W trakcie większych starć pojawia się też problem “przebajerowania” grafiki, przez co staje się mało czytelna - sygnałem do uniku jest błysk na przeciwniku, który ciężko odczytać, gdy wokół kilku innych świeci się i jarzy.

O jaaaaa... To wygląda jak bajka, która oglądałem jak byłem mały. Tylko ładniejsze...

...a ten o całej reszcie.

Aż mnie zęby bolą, gdy widzę tak staroszkolne prowadzenie gracza od areny do areny. Wąskie gardła i szerokie place są tu aranżowane bez żadnego polotu, więc jeśli macie dłuższy staż jako gracze na pewno zobaczycie w projektach lokacji masę schematów. Po skończonej walce stracicie swoją postać z oczu, bo kamera pokaże przejście, które się samo dla nas otworzy. Gdy przestawimy jakiś przełącznik, zobaczymy ujęcie na miejsce gdzie mamy się udać. Twórcy nie stworzyli zbyt wielu lokacji i ciągle ganiają nas we wszystkie strony miasta i futurystycznych aren. Loot znajdujemy w skrzyniach, które świetnie (nie) pasują do świata przedstawionego.

Napisałem loot? Owszem, Transformers: Devastation to poniekąd gra RPG. Walcząc nabijamy statystyki robotów, a ich samych uzbrajamy w znaleźne narzędzia zagłady. Od rodzaju dzierżonej broni zależy jak będzie atakował nasz bohater, więc w tym aspekcie rodzaj Autobota pełni drugorzędną rolę.

W takim razie czym różnią się roboty? Dwoma zdolnościami aktywowanymi po naładowaniu paseczków. Jedne przypadły mi do gustu bardziej, inne mniej, ale widać pewną “specjalizację”. Optimus atakuje wielu wrogów wokół, więc sprawdza się w tłumie. Bumblebee może wślizgiem wystawić wroga na atak, co działa przeciwko silniejszym drabom.

Bardzo zabawny jest fakt, że gra cierpi na syndrom Dead Island - na cutscenkach widzimy wszystkich pięciu bohaterów, a w trakcie gry jest tylko nasz wybrany. Nie dotyczy to pierwszego i ostatniego rozdziału, gdzie istotna jest fabuła. Niestety o żadnym coopie nie ma mowy. Chociaż może i dobrze…

Ciekawostka nr 79: choć walczymy na terenie miasta, bronimy ziemi, a w intrze widzimy jeżdżące samochody, to Platinum nie stworzyło ani jednego modelu człowieka.

I może w ramach podsumowania:

Głównie narzekam na nowe Transformery, ale grało mi się bardzo przyjemnie i wciąż wracam by zaliczyć dodatkowe wyzwania. Po pokonaniu sześciu Constructiconów jednocześnie na średnim poziomie trudności poważnie bolały mnie palce, więc uznaję to za rekomendację systemu walki. Gra w całkowitym rozliczeniu zasługuje na niższą ocenę, niż ta którą zobaczyliście jeszcze przed kliknięciem tego wpisu. Ale jako gracz liczący na ładne Transformery i gameplay w stylu Platinum Games jestem zadowolony i chciałem, by było to odzwierciedlone w stopce z notą.


PS. Gra jest stanowczo za droga! Wszystkie wersje powinny być sprzedawane w cenie wersji na X360 i PS3, czyli jakąś stówkę taniej! Nie kupować w premierowej cenie, tu nie ma zawartości by usprawiedliwić taki wydatek!

Podpisano: Frajer, który kupuje Transformery na premierę.


AleX One X
14 października 2015 - 15:22