SNES ma 25 lat! Uczcijmy to 10 najlepszymi grami na tę platformę - Pita - 20 listopada 2015

SNES ma 25 lat! Uczcijmy to 10 najlepszymi grami na tę platformę

 

Super Nintendo, Super Famicom lub SNES – nazywajcie go jak chcecie, byle z szacunkiem bo 16-bitowy mocarz sobie na niego zasłużył. Po ustabilizowaniu pozycji na rynku przez NES-a (Nintendo Entertainment System) i coraz odważniejszych ruchach konkurencji Nintendo 21 listopada 1990 roku zaprezentowało światu maszynkę idealną do tworzenia ślicznych gier z piękną muzyką. Developerzy skrzętnie wykorzystali te możliwości – gier, które obrosły kultem ukazało się w tamtym okresie aż za dużo, to była prawdziwa plaga urodzaju. 

SNES sprzedał się na świecie w ponad 49 milionach egzemplarzy. To ogromny sukces osiągnięty jeszcze w czasach pozbawionych Internetu, programów o grach i wielkich turniejów. Społeczność graczy działała wtedy o wiele bardziej lokalnie niż globalnie („kupię ten sam sprzęt co kolega z klasy”), a informacje czerpało się właściwie tylko z ulubionych pism. W osiągnięciu dominacji nie przeszkodziła nawet Sega agresywnie promująca swojego Mega Drive'a na sprzęt bardziej „cool”, przeznaczony dla starszych graczy. Relacje Nintendo z japońskimi wydawcami i szlaki przetarte wcześniej na Zachodzie przez NES-a wystarczyły, by zwiększyć zasięg firmy. Głównym atutem Super Nintendo był zresztą niesamowity line-up gier, z którym w tamtym czasie po prostu nie dało się konkurować.

 

Dla uczczenia 25-lecia SNESa zebrałem tu dziesięć najlepszych pozycji tej konsoli... z jednym małym zastrzeżeniem: jest to „TOP 10 gier bez Mario”. Po pierwsze, w ten sposób można zrobić ciekawsze zestawienie, po drugie dlatego, że forma Mario była w tamtej epoce szczególnie wysoka i mógłby czasem zagarnąć dla siebie trzy, jeśli nie więcej, miejsc. Jako maskotka całej firmy hydraulik stanowi po prostu osobną kategorię.

 

Zacznijmy:

 

10. Super Punch-Out

 

W czasach panowania SNESa gry sportowe polegały bardziej na przedstawieniu fajnego pomysłu i ciekawego gameplayu niż na posiadaniu licencji na wszystko, łącznie ze sznurówkami zawodników. Właśnie według zasady: zabawa przede wszystkim, zaprojektowano Super Punch-Out. Przedrostek „Super” słusznie sugeruje, że jest to nowsza wersja gry z NES-a, lepsza pod każdym względem od swojego poprzednika. Piękne, duże postaci przeciwników wciąż prezentują się ładnie i kradną show swoimi osobowościami, które poznajemy poprzez ich ruchy i mimikę. Gameplay opiera się na prostych zasadach – stajemy naprzeciwko oponenta (sylwetka naszego bohatera jest przezroczysta) i mieszamy uniki z ciosami. Pierwszych pięściarzy pokonamy nawet nie bardzo wiedząc co się dzieje, ale gra szybko daje do zrozumienia, że obserwowanie ich zmyłek, nauka ataków i kontrowanie w idealnym momencie to podstawa sukcesu. Biorąc pod uwagę czynnik rozrywkowy jest to zresztą jedna z niewielu dwuwymiarowych sportówek grywalnych do dziś. Super Punch-Out to gra z 1994 roku, więc z czasu gdy kończyła się era SNESa – widać to w jej dopracowaniu, jakości oprawy oraz tym co cechuje największe tytuły Nintendo, ponadczasowości.

 

9. Final Fantasy VI

 

Jeżeli poszukacie na własną rękę informacji o szóstym Final Fantasy na pewno natkniecie się na opinie w stylu „arcydzieło” i tak faktycznie jest. FFVI to jeden z najważniejszych RPG-ów w historii i gra okryta tak wielkim kultem, że powinno się jej spróbować z czystej przyzwoitości. W Szóstce spotkamy się ze standardowym dla gatunku połączeniem eksploracji i losowych walk, odbywają się one jednak w realiach mieszający świat magii i baśni z nową technologią, dzięki której wielkie mocarstwo buduje broń napędzaną ezoteryczną mocą (klimat jest jednak utrzymany bliżej steampunku, dopiero Final Fantasy VII poszło w cyberpunk). Stajemy po stronie rebelii i jako Terra, dziewczyna o wielkiej mocy, która miała być wielką bronią Imperium Gestahlian sprzeciwiamy się państwu. Na drodze swej przygody spotykamy jednak większe niebezpieczeństwa niż zwykłych żołnierzy. Poza wyjątkowym klimatem symbolem gry stał się jej główny zły – Kefka Palazzo, który skradł dla siebie cały show. Była to pierwsza prezentacja tak szalonego, głośnego i żywiołowego, depczącego nam po piętach przeciwnika. Do dziś warto wrócić do FFVI tylko po to żeby go poznać i być świadkiem przejawów jego demonicznej natury. Aspekty takie jak rozbudowany system walki, magii, sprzętu, klimatyczna muzyka, wciąż ładna i czytelna grafika, oraz czternaście postaci do wyboru to tak naprawdę dodatek do wielkiej teatralnej sceny na jakiej występuje Kefka. Trudno rozmawiać o gatunku RPG bez znajomości tego, możliwe że najlepszego Final Fantasy.

 

 

8. Super Castlevania

 

Wielkie odnowienie formuły Castlevanii godne „Super” w tytule. Znów wskoczyliśmy w buty Simona Belmonta, nieustraszonego pogromcy wampirów, eliminującego wszelkie monstra swoim biczem. I to właśnie wokół bicza zbudowano największe zmiany w rozgrywce – dzięki nowej możliwości operowania nim w dowolnym kierunku nasze ataki nabrały skuteczności, a przemierzanie lochów stało się jeszcze bardziej sugestywnym doznaniem. Sednem przygody dalej było walczenie z bossami, używanie przedmiotów i oczywiście dojście do najwyższej wieży w gigantycznym zamczysku, by pokonać Draculę. Po drodze gnębić nas będą nietoperze, szkieletory, bestie, walące się schody, spadające z sufitu kolce, ruchome platformy... po prostu wszystko co do dziś cechuje dobre, intensywne dwuwymiarowe platformery. Niby już po Halloween, ale jeżeli chcecie uchwycić podobną, upiorną atmosferę, potęgowaną przez bardzo dobrą ścieżkę muzyczną, to wróćcie do stareńkiej (wydanej w 1991) Super Castlevanii.

 

7. Mega Man X

 

Najkrócej Mega Man X można określić jako hardkorowy spin-off hardkorowej serii. To platformer akcji, pełen strzelania, który nie wybacza żadnych błędów... i jeżeli się to polubi to odkryje się w nim pokłady niesamowitej grywalności. Względem poprzednich gier z NES-a, Mega Man X prezentuje bohatera o wiele potężniejszego, potrafiącego naładować super strzał, ślizgać się po krawędziach ścian, a nawet prowadzić mecha. I dobrze szybko nauczyć się robić pożytek z tych umiejętności bo inaczej nic po nas nie zostanie. Poziomy są nieco mniejsze, ale jeszcze bardziej najeżone niebezpieczeństwami. Możemy znaleźć na nich power-upy dające wielką przewagę podczas walk z bossami (oni oczywiście też zawsze coś po sobie zostawiają), a kolejność przemierzania robo-światów zależy tylko od nas co oznacza, że albo pójdziemy trudną ścieżką, albo bardzo trudną. Nie będę ukrywał, że to tytuł dla masochistów o zręcznych palcach (myślę, że nawet zręczniejszych niż przy serii Souls), ale nie da się mu odmówić magnetyzmu. To techniczny majstersztyk Capcomu z tamtej ery i wielki klasyk, który tak naprawdę nie zestarzał się ani trochę.

 

6. Teenage Mutant Ninja Turtles: Turtles in Time

 

Chodzona bijatyka z Żółwiami Ninja podróżującymi w czasie? Tego nie można nie lubić. Gra Konami zdobyła serca graczy dzięki rozbudowanym opcjom (ustawianie poziomu trudności czy też tryb Time Attack nie były wtedy standardem) i bardzo dobremu wykorzystaniu licencji. Żółwiami steruje się bardzo podobnie, choć każdy z nich ma swoje zalety, dzięki którym do Turtles in Time można wracać wiele razy. Zróżnicowane poziomy nie nudzą, a prosty do opanowania system walki zestawiony jest z umiejętnie podnoszącym się poziomem wyzwania. W tamtych czasach często wypuszczało się tytuły trudne aż do przesady (vide Mega Man X) i Wojownicze Żółwie Ninja były od nich dobrą, ale wciąż wymagającą odskocznią, którą można ukończyć w trybie kooperacji.

 

5. Chrono Trigger

 

SNES miał wielkie szczęście do RPG-ów, platforma dostała wiele gier z tego gatunku, które nawet w 2015 uznajemy za „najlepsze”, „kultowe”, „obowiązkowe” - największym symbolem tamtej, minionej epoki jest właśnie Chrono Trigger. Gra o podróżach w czasie, z wielkim klimatem niesamowitej awanturniczej przygody robi praktycznie wszystko dobrze. Ma szybki, ciekawy system walki i bardzo rozbudowaną fabułę prowadzącą do trzynastu różnych zakończeń (w 1995 roku!). Przeskakiwanie między siedmioma różnymi epokami oddalonymi od siebie o tysiące lat byle tylko uratować świat od zagłady to w Chrono Trigger chleb powszedni i zarazem element pokazujący jak wielką, niespotykaną już dzisiaj skalę ma ta gra. Jeżeli tylko potraficie jeszcze wrócić sercem do ery 16-bitów to na pewno zrozumiecie czemu to jedna z najlepszych gier w historii. A do tego ma New Game Plus – co jest bardzo istotne przy tytułach z wieloma zakończeniami. Na zachętę dodam, że CT powstawał w czasie najwyższej formy Squaresoftu, a za styl graficzny odpowiada Akira Toriyama, twórca m.in. Dragon Balla.

 

4. Super Metroid

 

Metroid to istoty potrafiące wysysać energię z żywych organizmów. Bohaterka gry – kosmiczna poszukiwaczka przygód, Samus Aran mierzy się z nimi i z kosmicznymi piratami chcącymi wykorzystać stworzenia do własnych celów. Nie był to jednak tytuł o wesołym nastawieniu jak większość gier Nintendo. Atmosfera nieznanej, obcej planety momentami wręcz przytłaczała. Wąskie korytarze, klimatyczna muzyka i błądzenie wśród niebezpieczeństw potęgowały uczucie bycia na samotnej wyprawie, na tak odległej planecie, że jeśli zginiemy to nikt nawet nie odważy się nas szukać. Na szczęście arsenał Samus jest wyposażony w bomby, rakiety, wspomagania energetycznych strzałów, możliwość przemiany w kulę mieszczącą się w niewielkich szybach, wspomagania stroju pozwalające zwiedzać lokacje „gorące” i podwodne... Wszystkie podstawy, które zbudował Metroid na NES-ie, i które wniósł na najwyższy poziom Super Metroid do dziś są uznawane za standardy gier opartych na mieszaniu akcji i eksploracji środowiska. Nintendo stworzyło po prostu świetną alternatywę dla rozwoju postaci znanego w RPG-ach, w grze którą patrząc z boku można uznać za „skakanie i strzelanie”. Gdy tylko sami chwycimy za pada zobaczymy jednak o wiele więcej, a projekt tego świata można śmiało uznać za przejaw designerskiego geniuszu.

 

3. Earthbound

 

Piękna, niepozorna i otoczona wielkim kultem seria Mother – znana zachodniej publiczności jako Earthbound. Co wyróżnia ten tytuł z zalewu RPG-ów? Realia, gra przenosi nas do znanej z telewizyjnych ekranów Ameryki, w której grupka dzieci wybiera się w nocy zbadać miejsce, w które upadł meteoryt. Bohater, Ness, dowiaduje się wtedy, że jest wybrańcem i musi uratować świat przed inwazją obcych. Zadanie nie jest proste, ale daje pretekst do wielkiej przygody. I choć brzmi to naciąganie to w całej stylistyce Earthbounda, w przedstawieniu w nim interakcji między ludźmi, w poszukiwaniach sposobu na osiągnięcie celu w dzisiejszym świecie, może nawet brutalniejszym niż ten w RPG-ach wypełnionych rycerzami i smokami, zwyczajnie się sprawdza. Jest to gra niezwykła, mocno komentująca naszą rzeczywistość i bawiąca się kulturą amerykańską przepuszczoną przez filtr 13-letniego bohatera. To też opowieść o dorastaniu, w której młody chłopiec zaczyna poznawać świat z jego brutalnej i nieuczciwej strony. Oczywiście jest to wyważone warstwą humorystyczną, buduje ona coraz bardziej realistyczny słodko-gorzki obraz świata, który na początku wydawał się tylko prostą, dziecinną historyjką. Nie bez powodu mówi się o tej grze do dzisiaj w samych superlatywach.

 

2. Street Fighter II Turbo

 

Kamień milowy w historii gier wideo – Street Fighter II przedstawił światu gatunek bijatyk 1 on 1 i ustanowił w nim reguły panujące do dzisiaj. Piękne, duże, szczegółowo animowane postaci były zróżnicowane jak nigdy, pokazując swoje style walki w wielkim turnieju łączącym wojowników z całego świata. Pierwsze Hadouken wykrzyczane przez Ryu, pierwsze uderzenia E. Hondy, pierwsze kopnięcia Chun-Li, pierwsze porażenie prądem przez Blankę... wszystko zaczęło się wtedy. Salony Arcade wybuchły manią na Street Fightera II i manią na organizację miejscowych turniejów – stało się wtedy pewne, że konsola, która zapewni to samo doświadczenie w wersji domowej stanie się faworytem publiczności. I właśnie wtedy zadziałały ścieżki wypracowane wcześniej przez Nintendo. Dzięki umowie, która zapewniała SNES-owi konsolową wersję Street Fightera II na rok przed konkurencyjnym Genesisem tytuł ten stał się jednym z koni pociągowych całej platformy. Street Fighter II był grą wyprzedzającą swój czas, wprowadzającą nowe zasady blokowania, uczenia się super ataków i ogromnego zróżnicowania postaci – nawet jeśli było ich wtedy tylko osiem. Wersja Turbo, która wyszła nieco później rozprawiła się z największą bolączką oryginału, czyli niezbyt zadowalającym tempem i pozwoliła przyspieszyć rozgrywkę. Poza tym mogliśmy zagrać też czterema postaciami, które były dotychczas niegrywalne (M. Bison, Vega, Sagat, Balrog) zwiększając roster do 12 wojowników. Wielki, bardzo ważny tytuł.

 

1. The Legend of Zelda: A Link to the Past

 

Najbardziej klasyczna Zelda, o której chyba najwięcej napisano i najmocniej wychwalono. Wciąż uważana przez wielu za najlepszy odcinek serii, nawet w obliczu Ocarina of Time, Majora's Mask, Wind Waker i innych... Co zatem siedzi w tej Zeldzie, że znalazła się na szczycie także tego zestawienia? Przede wszystkim osiągnięcie mistrzostwa w budowaniu przygody. Jesteś Linkiem, młodym elfem który nie prowadzi żadnych istotnych badań i filozoficznych dysput. Wyruszasz po prostu w drogę i masz uratować księżniczkę Zeldę. Grę podzielono na dwa światy – mroczny i jasny, i trzeba w nich naprawdę wiele zrobić nim dotrze się do starcia z potężnym czarnoksiężnikiem Ganonem. Nintendo nie przejmowało się tym, że nie opowiada epickiej historii, skupiło się za to na tym byśmy czuli, że nasze czyny są epickie. Podobnie jak w Super Metroidzie nasza postać przechodzi potężną metamorfozę podczas (zaczynamy bez broni i z ledwie trzema serduszkami) swej wyprawy. Z każdym gadżetem i pokonanym bossem będziemy jednak rosnąć w siłę i zyskując możliwości otwierać nowe ścieżki. Wrogów możemy pokonać na wiele sposobów, krainy widziane z rzutu z góry prezentują się cudnie i idealnie pasują do gameplayu. A wisienką na torcie są dungeony, zaprojektowane z fantazją, pozwalające popisać się wykorzystaniem nabytych wcześniej gadżetów (zaprojektowanych tak, by idealnie pasowały do gry) i często taktycznym myśleniem. A Link to the Past podobnie jak reszta serii przemawia do gracza poprzez zadania, czyny, środowisko, muzykę i proste „rycerskie” mity takie jak poszukiwanie swej mądrości, odwagi i siły... oraz potężnego miecza oczywiście. SNES otrzymał tytuł wyjątkowy, otaczający motyw ratowania ukochanej księżniczki przez młodego chłopca aurą ponadczasowości. I rzeczywiście jest to pozycja odporna na proces starzenia, mający w sobie widoczny pierwiastek tego co możemy nazwać magią gier od których po prostu nie chce się odchodzić aż do pokonania ostatniego bossa.

 

 

 

Złoty Super NES

 

SNES to ostatnia platforma Nintendo ciesząca się powszechnym wsparciem developerów third party, prasy i hardkorowych społeczności. Choć wcale nie musiało tak być, bo niejako na własnej piersi Big N wyhodowało konkurenta, który zburzył ich pozycję. Gdy podczas planowania przystawki pod nośnik CD do SNES-a nawiązywano współprace z Sony (która dotarła tylko do fazy prototypu) nikt nie mógł przewidzieć, że twórcy Walkmana mają w swych szeregach ludzi o ambicjach wkroczenia na rynek gier samodzielnie. Można powiedzieć, że w pewien sposób bez Nintendo, bez tego zalążka współpracy, nie byłoby dziś PlayStation i cały growy ekosystem wyglądałby zupełnie inaczej – a może nawet rozwijał się o wiele wolniej bo gdyby nie nowe podejście PlayStation i jego gigantyczny sukces, to konsolami nigdy nie zainteresowałby się Microsoft...

 

Dlatego wracajmy do SNES-a jak najczęściej nie tylko myślami, bo miał genialne gry i stanowił przełomową konsolę w obrębie wielu gatunków. 8-bitowe sprzęty (m.in. NES i Master System) zostały w większości zalane tytułami zręcznościowymi pełnymi skakania i obserwowania swych postaci z boku. SNES pozwolił rozwinąć skrzydła RPG-om, pokazać czym są bijatyki, wskoczyć na nowy poziom chodzonym bijatykom, pokazać udane eksperymenty z grafiką pseudo-3D i dał nową energię grom arcade'owym, „klasycznym”, pełnym zdobywania punktów dla samego zdobywania punktów.

 

Dziś nie da się już tak bezkrytycznie pisać o Nintendo jak kiedyś, ale nie zapominajmy skąd przyszliśmy. I nadrabiajmy jak najwięcej gier ze SNES-a, opłaci się to bardziej niż dzisiejsze wojny klonów i wieczny recykling tych samych rozwiązań, w którym słyszymy nawet tych samych aktorów.

 

 

Epilog: Co z Mario i resztą?

 

Ominięty w Top 10 Mario zasługuje na choćby małą wzmiankę bo miał walny wpływ w popularyzację SNES-a. Konsola debiutowała wraz z przepięknym Super Mario World (i była z nim nawet bundle'owana w USA i Europie ). Był to możliwie najlepszy tytuł z jakim dało się rozpocząć przygodę z nową platformą – a zwłaszcza gdy było się dzieckiem dostającym ją od rodziców na święta czy urodziny. W Super Mario World 2: Yoshi's Island o przecudnej pastelowej grafice jeździliśmy „dzieciątkiem Mario” na grzbiecie wspaniałego Yoshiego – i gra była jeszcze lepszą platformówką. Super Mario RPG: Legend of the Seven Stars pokazało za to, że (w kolaboracji ze Squaresoftem) Mario nadaje się nawet na bohatera RPG. Słynny Mario Kart wrzucił hydraulika razem z całą ferajną do gokartów rozpoczynając jedną z najbardziej grywalnych multiplayerowych serii wszech czasów. Właściwie każda z tych gier zasługiwałaby na znalezienie się na liście powyżej.

 

A tu mały spis tytułów, którymi też warto się zainteresować, ale odrzuciłem je przy wybieraniu tych naj-naj-najlepszych SNES-owych diamencików:

 

  • Ogre Battle: March of the Black Queen
  • Contra III: The Alien Wars
  • F-Zero
  • Star Fox
  • Earthworm Jim
  • Super Bomberman
  • Donkey Kong Country
  • Secret of Mana
  • Final Fight
  • Kirby Super Star
  • Super Ghouls ‘n Ghosts
  • Tetris Attack

 

 

I na tym zakończmy, bo zaraz dopisze jeszcze 50 świetnych gier z tamtej epoki...

Pita
20 listopada 2015 - 16:27