Kilka grzechów głównych gry Dragon Age: Inkwizycja - Rasgul - 16 grudnia 2015

Kilka grzechów głównych gry Dragon Age: Inkwizycja

Jakiś czas temu, jeszcze przed premierą trzeciego Wiedźmina, udało mi się skończyć najnowszą odsłonę serii Dragon Age – Inkwizycję i przyznam szczerze, że dziwią mnie wszelkie dane jej tytuły gry roku czy inne wyróżnienia. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę na nowym dziele BioWare wieszać psów, ale czegoś mi w nim zabrakło.

źródło: quizme.pl

Powiem w dużym skrócie tak – Inkwizycja to dobry RPG i nic więcej. Nie jest to gra fenomenalna, a tym bardziej nie przypiąłbym jej do serii Dragon Age, pomimo tego, że nazwa mówi co innego. Wiem, że jest to stwierdzenie, za które większość graczy mogłaby bez większych wyrzutów sumienia spalić mnie na stosie, ale jeśli zostanie ono poparte argumentami (tymi tam poniżej), to chociaż część z nich spojrzy na mnie korzystniej, albo przynajmniej zrozumie mój punkt widzenia. Ach, byłbym zapomniał – artykuł może zawierać spoilery! Czujcie się ostrzeżeni.

1 grzech – klimat i fabuła

Nie potrafię nazwać siebie fanem serii Dragon Age, bo nie znam świata w niej przedstawionego na wylot, ani nie przeszedłem każdej z jej odsłon po 5 razy. Po prostu ją lubię, a nawet darzę uczuciem szczególnym i to głównie przez to, że samo uniwersum jest świetnym przykładem mrocznego high fantasy. Chociaż występują w nim elementy baśniowe jak magia, elfy, krasnoludy to tamtejszy świat jest niezwykle nieprzyjazny i pozbawiony barw, wszystko jest w nim szaro-szare, choć znajdzie się tam sporo miejsca dla czerwieni, którą jest lejąca się we wszystkie strony posoka.

Zacznijmy od Początku i to dosłownie, bowiem od pierwszej odsłony cyklu, czyli Dragon Age: Początek, która miała być bardziej brutalnym i rzeczywistym przedstawieniem czasów średniowiecznych. Tych bez rycerzy ze lśniącymi zbrojami, spowitych mrokiem oraz zdradą, a także dyskryminacją czy gwałtem kobiet (Polygonowi to na pewno się nie spodobało). Od razu we wstępie do fabuły Początku mamy dwie sytuacje wyjęte wprost z mrocznego fantasy. Jeśli wybierzemy kobietę-elfkę z miasta jako główną bohaterkę, wówczas jesteśmy uczestnikiem sytuacji, w której szlachcic porywa nas, byśmy zostali zgwałceni przez grupę osób. Następnie kilka godzin rozgrywki potem, kiedy bronimy twierdzy Ostagar wraz z królem Cailanem przed Pomiotami i wyczekujemy zbawiennych posiłków z generałem Loghainem na czele. Wsparcie nie tyle co nie przybywa na czas, a odwraca się od nas, co ostatecznie prowadzi do naszej klęski. Takie sytuacje tylko podkreślają gęsty, nieprzyjazny, wręcz depresyjny klimat uniwersum Dragon Age.

Następnych przykładów wystarczy chociażby szukać w drugiej części serii, która wypchana była po brzegi decyzjami niejednoznacznymi dla gracza. Choć przez większość zabawy nasz bohater – Hawke mógł w pewnym sensie zachować neutralność, tak w finale, czyli przy wybuchu zamieszek między Templariuszami, a Magami, musieliśmy się opowiedzieć po którejś ze stron. Magowie żądali wolności, którą strach było im ofiarować, bowiem sporo reprezentantów tej frakcji bratało się z demonami, przy pomocy Magii Krwi. Z drugiej strony zaś Templariusze kontrolowali czarodziejów, ale robili to w sposób brutalny i nieludzki, przez co sami popadali w szaleństwo. Teraz w tej sytuacji, gdzie do wyboru mamy szarość i szarość, po której stronie ma opowiedzieć się gracz?

I tu zmierzamy do konkluzji tego grzechu, bowiem takich sytuacji, które by mną jednocześnie wstrząsnęły i zmusiły do dłuższego zastanowienia w Inkwizycji kompletnie nie było. Trzecia część, oprócz fabularnych nawiązań, wcale nie trzyma się dawnej koncepcji świata, a wręcz drastycznie go zmienia. W nowym dziele BioWare mamy bowiem do czynienia z opowieścią osadzoną w typowych realiach heroic fantasy. My – jako główny Inkwizytor dążymy do zaprowadzenia porządku na świecie, a przez całą grę jesteśmy świadkami jak szlachetne dobro zwalcza okrutne zło (pierwsza część też w sumie była o ratowaniu świata, ale końcowy sukces wydawał się jakiś taki przytłumiony, po wcześniejszych wydarzeniach fabularnych). Przez to klimat charakterystyczny dla Dragon Age całkowicie umarł. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo mnie to zaskoczyło i zabolało zarazem. Bowiem zamiast biegać po mrocznym świecie, w którym sprzymierzeniec jest tak samo groźny jak wróg, zacząłem radośnie hasać po kolorowych łąkach w celu zaprowadzenia porządku. Ratowanie świata i wątek odwiecznej walki dobra ze złem w 2015 roku, według mnie przynajmniej, całkowicie się już przejadł. Nawet grafika, która jest strasznie cukierkowa i plastikowa, podkreśla zmianę atmosfery w Inkwizycji. Jaki jest sens podpinania tej produkcji do jednego uniwersum i zaliczania jej jako prawowitej kontynuacji, skoro ta całkowicie odcina się stylistyką od poprzedniczek?

Oczywiście, niektórzy mogą uznać to za zaletę, bo dzięki temu Inkwizycja po prostu stała się bardziej przystępna dla szerszego grona. Pierwsze dwie odsłony cyklu nie sprzedały się za dobrze, czego „trójka” o sobie powiedzieć nie może. Ja jednak taki zabieg uznałem za ogromną wadę i odebrałem jako zagranie pod publiczkę. To też zarazem mój główny zarzut wobec Inkwizycji.

2 grzech – świat

Świat duży, ale pusty...

Nie jestem wielbicielem gier z otwartym światem. Wróć, nie jestem fanem produkcji ze źle zrealizowanym otwartym światem, a tych w czasach obecnych jest wręcz na wyrost. Spytacie się – jak wygląda dobrze zrealizowany sandbox? Przykłady mam w sumie dwa, ale mówią one same za siebie – Skyrim oraz Grand Theft Auto. Obydwie gry (w przypadku tej drugiej to raczej seria) rzadko kiedy wypychają swoją planszę przedmiotami do zbierania i nazywają je „atrakcjami”. W GTA jest po prostu mnóstwo aktywności pobocznych, całkowicie opcjonalnych, a Skyrim sam zachęca nas do eksploracji swoją budową. Pamiętam jak w tymże RPG, podczas mojej wyprawy po mapie, wyskoczyło mi powiadomienie o tym, że warto byłoby zbadać pobliską wieżę. Gdy do niej wszedłem, okazało się, że skrywa ona mroczną tajemnicę, którą stopniowo odkrywałem przez czytanie notatek martwych członków zamieszkałej tu rodziny. Ten fragment zapadł mi w pamięć i wywarł na mnie potężne wrażenie. Zostałem nagrodzony za eksplorację, co szybko zachęciło mnie do jej kontynuacji. Twórcy dawali mi po prostu otwarty teren, w którym ja sam budowałem własne historie. To się nazywa prawdziwa „piaskownica”.

Jest też ten zły typ otwartego świata w grach. Zwykłem go nazywać „ubisoftowym”, bowiem większość tytułów tego wydawcy jest reprezentantem tego stylu, na czele z Assassin’s Creed. Mamy oddane graczu potężne połacie terenu (którymi można się pochwalić podczas reklam), ale są one po prostu puste. Jedyne aktywności jakie możemy w nich zrobić to pozbieranie jakichś piórek czy innego złomu, albo wykonanie prostych, często nieciekawych lub losowo generowanych zleceń.

Taki sam świat ma też Dragon Age: Inkwizycja, który z początku wręcz przytłacza nas aktywnościami, ale szybko okazują się one błahe. Albo jest to zbieranie fragmentów „w sumie nie wiadomo czego”, albo wtykanie flag w pewnych miejscach map, albo zadania poboczne w stylu – „idź, zabij X, zbierz Y i wróć”. Zdarzają się wyjątki, ale jest ich tak mało, że nazywam je po prostu wyjątkami. Produkcja ta swoją konstrukcją świata bardziej przypomina mi MMO. Ba! Inkwizycja schodzi nawet o poziom niżej. Sprawia wrażenie, że im więcej godzin spędzimy w jej świecie, tym bardziej czujemy, że jest to czas stracony. Taki World of Warcraft jeszcze rzuci nam jakiś fajny przedmiot, a podczas wypełniania takich zadań, cały czas mamy kontakt ze znajomymi na czacie. Czujemy, że zdobywamy jakiś cel, mamy jakiś priorytet. Tutaj tego nie ma. Jesteśmy sami, a aktywności nie dają satysfakcji po ich ukończeniu, ani ogromnej nagrody. Po prostu tam są… bo są. Byle było czym wypchać ogromne, piękne krajobrazy. Ba! Gra nawet zmusza nas do robienia rzeczy pobocznych, bo zadania główne mają ustalony próg poziomu doświadczenia, a ten uzyskamy tylko kiedy zajmiemy się tymi żrącymi czas, niepotrzebnymi rzeczami.

Jeśli ktoś lubi taką zabawę, proszę bardzo. Ja takim sandboxom mówię zdecydowane nie. Chcę, by eksploracja była frajdą, a nie żmudnym bieganiem i powinnością.

3 grzech – system walki i rozwój postaci

To ma być ten rozwój postaci?

Jestem staroszkolny, bo lubię turowe, albo stawiające na taktykę systemy walki w grach. Pierwszy Dragon Age wymagał myślenia podczas potyczek, zarządzania bohaterami i ich zdolnościami, a pauzę mogłem aktywować kiedykolwiek chciałem. Kluczem do wygrania nawet najmniejszej batalii było zniszczenie słabych punktów w armii wroga, przy pomocy umiejętności całej drużyny. Wiecie, tak jak miało to miejsce w Baldurach czy choćby Icewind Dale. Pokonanie grupy wrogów w taki sposób jest dla mnie bardziej satysfakcjonujące, na zasadzie wyjętej z życia – włóż w coś wysiłek, zdobądź to, a potem patrz na swój sukces ze słodkim smakiem wygranej w ustach.

Przyznam szczerze, że zabrakło mi tego wszystkiego przy okazji Inkwizycji, bo ona sama nie potrafi odnaleźć się w tym, co chciałaby robić najlepiej. Z jednej strony chciałaby być drużynowym RPG akcji dla szerszej widowni, przez co walka bez pauzy wydaje się być dynamiczna, zaś reszta drużyny kierowana przez boty (i ustawione przez nas skrypty) próbuje radzić sobie na własną rękę. Z drugiej strony zaś gra próbuje zadowolić też fanów poprzedniczek, którzy oczekują od niej taktycznego wyzwania, co również otrzymują, choć w dużej mierze okrojone. „Trójka” boryka się z tym samym problemem co Dragon Age II – aktywna pauza przydaje się tylko przy większych potyczkach z bossami, resztę bez problemu załatwi za nas komputer. Ja sam skorzystałem z pauzy góra kilka razy (grałem na średnim, potem na wyższym poziomie trudności), kiedy w trudniejszych bitwach traciłem kontrolę nad towarzyszami. Poza tym kamera dla trybu taktycznego jest przystosowana typowo pod konsole i spodziewałem się, że wersja PC-towa dostanie trochę ulepszoną wersję, ale na moje nieszczęście pomyliłem się. Taktyczne zarządzanie drużyną jest po prostu strasznie niewygodne przez to, że kamery nie da się za bardzo oddalić, a nią samą sterujemy nie przy pomocy myszy, a klawiatury, tak jakby miało to miejsce przy okazji gamepada. Po tych słowach łatwo dojść do konkluzji – Dragon Age: Inkwizycja stara się zaspokoić obydwie grupy odbiorców, z czego jedna jest traktowana jako „ta gorsza”. A jak zwykle coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Nowe dzieło BioWare jest idealnym przykładem potwierdzenia tego powiedzenia.

Dobra, a co z systemem rozwoju postaci? Każda z klas ma 3 drzewka umiejętności, plus dodatkowo nasz bohater może wybrać 1 specjalizację spośród 3 dostępnych, zaś inne postacie mają już jedną ustawioną standardowo przez twórców. Umiejętności aktywnych, które można stamtąd wybrać jest stosunkowo mało, a większość punktów do rozdysponowania i tak stracimy na inwestycję w zdolności pasywne. Poza tym nie ma kompletnie żadnych nowatorskich metod zdobywania poziomów, albo czegokolwiek co w jakiś sposób usprawniłoby lub zróżnicowałoby zabawę. Stąd też walka po jakimś czasie robi się strasznie nużąca, a my sami nie mamy co konkretnego robić ze zdobywanymi punktami. Tego wszystkiego po prostu jest za mało na tak długi czas rozgrywki, jaki oferuje Inkwizycja.

Pokuta?

Nie, wcale nie chcę powiedzieć, że Dragon Age: Inkwizycja jest zła, fuj i w ogóle tego nie kupujcie, bo tak. Podtrzymuję to, co napisałem we wstępie – to gra dobra, ale nie świetna, a tym bardziej niezasługująca na miano gry roku. Zapamiętam ją jako „tę gorszą” odsłonę Dragon Age’a, ale z dużym potencjałem, który został wykorzystany nie tak jak trzeba. Ogromny, ale pusty świat, heroiczna fabuła, zmiana atmosfery, nie do końca dopracowana walka i nudny, mocno ograniczony system rozwoju postaci. Mi kierunek w jaki poszła Inkwizycja się nie spodobała, ale za to gromada osób, które obserwuję na twitterze zachwala ten tytuł w niebiosa.

Ja po prostu nie znalazłem w Inkwizycji tego, czego oczekiwałbym po grze spod marki Dragon Age. Produkcja ta poradziłaby sobie dobrze, nawet bez podpięcia pod serię, ale twórcy mieli już gotową historię, uniwersum, więc siłą rzeczy trzeba było z niego jakoś skorzystać. Jestem teraz za to ciekawy w jaką stronę marka pójdzie. Albo BioWare ją porzuci, albo dalej będzie bawiło się konwencją, bowiem zakończenie zostawiło małą furtkę na kontynuacje. Niech lepiej wrócą do korzeni i nie zmieniają Dragon Age’a w kolejne, słodkie RPG. BioWare, pls?

[Mała notka] Wszystkie obrazki użyte na potrzebę tekstu nie są mojego autorstwa. Nie jestem w stanie podać też źródła ich wszystkich. Pobrane zostały one na mój dysk już dawno temu, stąd wskazanie autorów jest piekielnie ciężkie. Mam nadzieję, że się za to nie obrażą. :)

Rasgul
16 grudnia 2015 - 22:19