Recenzja Legacy of the Void. (Niewy)godny koniec StarCraft II - fsm - 27 grudnia 2015

Recenzja Legacy of the Void. (Niewy)godny koniec StarCraft II

fsm ocenia: StarCraft II: Legacy of the Void
75

Dawno, dawno temu w odległym Koszalinie 14-letni ja otrzymał w prezencie grę StarCraft. Wówczas zajmowały mnie głównie FPSy i Need for Speed, więc strategia czasu rzeczywistego była dla mnie czymś naprawdę nowym. Ale po zapoznaniu się z grą Blizzarda w 1998 roku szybko zacząłem odkrywać gatunek RTS, zakochałem się w Brood War, a potem z utęsknieniem czekałem na kontynuację. StarCraft II: Wings of Liberty zrobił to, czego chciałem. Odświeżył, odnowił, pokazał klasę, zachwycił. Heart of the Storm kontynuował misję w dosyć bezpieczny sposób, ale jako dodatek również udał się wyśmienicie. Aż w końcu przyszedł czas na Legacy of the Void. Ostatni odcinek trylogii, zakończenie sagi, łabędzi śpiew Protosów. I jak?

Na pokładzie statku-bazy spędzimy sporo czasu, słuchając pełnych patosu dialogów

[uwaga - recenzja dotyczy tylko i wyłącznie trybu single-player]

No i fajnie, choć mogło (i powinno!) być lepiej. Mająca niemal dwie dekady na karku saga, pełna rozmachu, świetnych postaci, doskonałych rozwiązań i fantastycznie prezentowanej fabuły zasługiwała na godny finał. Pod wieloma względami się udało, ale nie da się pozbyć wrażenia, że tym razem Blizzard poleciał po linii najmniejszego oporu. Twórcy zrobili to, co do nich należało i w zasadzie ani grama więcej. Kampania dla pojedynczego gracza odhacza po kolei najważniejsze punkty, prowadząc do wielkiego finału. A potem następuje koniec, a ja sam już nie wiem.

Legacy of the Void to 3 misje prologu, w której sterujemy Zeratulem i pełną potęgą protoskiej armii, 19 misji w głównej kampanii, która rozwija się liniowo i pozwala zapoznać z wszystkimi nowymi jednostkami oraz 3 misje epilogu, które są bardzo miłą niespodzianką i jednym z lepszych elementów tej produkcji. Mimo tego, że jest to pozycja niewymagająca do działania podstawowej wersji StarCrafta II, nie wyobrażam sobie, by to zabawy zasiadł ktoś bez wiedzy na temat historii Jima Raynora, Sary Kerrigan i panów Protosów: Zeratula i Artanisa. Jest to rzecz skierowana do fanów i jako taka ma nieco pod górkę, bo wymagania są bardzo wygórowane. Ale żeby nie marnować Waszego czasu, napiszę krótko...

Misja na spadającej platformie - dobra rzecz.

Co mi się podobało

  • ogromna różnorodność misji, która wyżej niż standardowe RTS-owe zagrania, stawiała efektowność i narrację,
  • wykorzystanie zróżnicowanego orbitalnego wsparcia w postaci potężniejszej z misji na misję Włóczni Aduna, protoskiego statku dowodzenia,
  • znany z Heart of the Swarm, ale rozwinięty mechanizm modyfikowania jednostek w armii (tutaj można to robić przed każdą misją i to jest super)
  • mimo banalności fabuły, kilka momentów historii wywołało lekkie zaskoczenie i sprawiło, że bardzo chciałem poznać dalszy ciąg
  • doskonały epilog, zmuszający do błyskawicznego przypomnienia sobie tajników armii Terran i Zergów
  • fajna, sztampowa "epickość" i bezgraniczny patos sączący się w dialogach (dla wielu pewnie to okaże się wadą, bo gra momentami zbyt serio traktuje samą siebie)
  • postać Alaraka
  • polska wersja językowa, która utrzymała dosyć wysoki poziom poprzednich StarCraftów (ze specjalnym wyróżnieniem dla długo klikanych stalkerów)

Co mi się nie podobało

  • brak wykluczających się misji, jak w Wings of Liberty
  • potwornie denerwująca postać Vorazun
  • fakt, że wysokobudżetowy filmik był tylko jeden, na samym początku - reszta, choć bardzo fajna, odstawała nieco od blizzardowskich standardów
  • gdyby LotV skończyło się na finałowej misji, byłby to zawód (ale na szczęście był jeszcze epilog)
  • brak tego nieuchwytnego, blizzardowskiego pierwiastka, który sprawił, że Wings of Liberty było niemal jak objawienie
Laserowe naparzanie z orbity. Mniam.

Innymi słowy: StarCraft II: Legacy of the Void to dobra gra, sprawiła mi mnóstwo radości, a te kilkanaście godzin spędzonych na poznawaniu fabuły, będę miło wspominał. W tworzeniu dobrego wrażenia jednak największe zasługi przypisać należy rozbudowanemu uniwersum, dziedzictwu poprzednich części i faktowi, że jest to po prostu kolejny StarCraft. Poczucie nieco zmarnowanej szansy jest zbyt silne, a co za tym idzie, LotV nie dorównuje swoim genialnym poprzednikom.

fsm
27 grudnia 2015 - 19:43