Nieco subiektywne podsumowanie gier i branży w roku 2015 - Rasgul - 2 stycznia 2016

Nieco subiektywne podsumowanie gier i branży w roku 2015

Poprzedni rok – 2014 podsumowałem w bardziej mrocznych barwach, wskazując głównie potknięcia branży, których w okresie przejściowym między starą i nową generacją konsol było całkiem sporo. Rok 2015 nie uniknął podobnych błędów, a nawet kontynuuje niektóre złe praktyki. Dodatkowo, większość produkcji, na które naprawdę czekałem, okazały się być w pewnej części kompletną porażką. Dlatego też ciężko nie odnieść mi wrażenia, że pomimo iż były to dobre dni dla samej branży, tak jako gracz przez cały kalendarz towarzyszyło mi jedno słowo, a raczej uczucie - „zawiedzenie”.

źródło: scoopfed.com

Prywatnie, „dwutysięczny piętnasty” zapamiętam dobrze, z małym potencjałem na przejście w bardzo dobrze. Odwiedziłem kilka naprawdę ciekawych miejsc, zaliczyłem po drodze Sunrise Festiwal, przeczytałem więcej niż zwykle książek, nadrobiłem parę filmów i seriali, załatwiłem sobie nowy komputer, a przy okazji były też inne sukcesy niezwiązane jakkolwiek z popkulturą szeroko pojętą. 2015 miał być jednak dla mnie rokiem premier świetnych gier wideo, na które faktycznie czekałem od dłuższego czasu. Im bliżej było ich wyjścia na światło dzienne, tym bardziej marketing działał w najlepsze, a ja niecierpliwie wypatrywałem nadejścia kuriera z pudełkiem z grą niczym mesjasza. Niestety, tylko niektóre z tytułów mnie w większym stopniu zadowoliły, stąd też, jak już zresztą wspomniałem, jako gracz w tym roku nie czuję się do końca spełniony. Dlatego nie zdziwcie się, jeśli na samym początku artykułu sobie trochę ponarzekam.

Nowe, stare trendy w branży

Evolve bez DLC ma więcej dziur niż ser szwajcarski | źródło: playingdaily.pl

Pamiętacie jak rok temu pisałem o tym, że więksi wydawcy zaczynają nabierać jakichś dziwnych nawyków, które dla zdrowo myślącego konsumenta są nie do przyjęcia? Mikropłatności w pełnoprawnych, pudełkowych grach AAA, wydawanie niepełnych produktów, zarówno pod względem zawartości jak i tym technicznym, a na deser próba wciśnięcia nam hitów poprzedniej generacji jako „nowe doświadczenie w zupełnie odmienionej oprawie”. Wszystkie te „trendy” branży, choć miały swoją genezę w roku 2014 (lub nieco wcześniej), to i tak zdołały silnie przejść w 2015, a nawet przygotować się na wejście w 2016. Przykładów na to wymieniać można multum. Assassin's Creed: Syndicate zachęca graczy do ułatwienia sobie rozgrywki poprzez wydanie kilku dolarów, nie wspominając o implementacji mikropłatności w Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Premiera Star Wars: Battlefront pokazała, że marzenia fanów można w prosty sposób zamienić w łatwy zarobek, oddając im do rąk drogi produkt, którego dziurawą zawartość można załatać paroma, równie nietanimi dodatkami (to samo zresztą dotknęło Evolve). Batman: Arkham Knight zaś wiódł w tym roku prym wśród paskudnie wykonanych portów na PC. Wydawać się mogłoby też zabawnym to, że jedną z najcieplej przyjętych nowin było zapowiedzenie uruchomienia kompatybilności wstecznej na Xbox One dla (niektórych) gier z Xboksa 360. Oczywiście, to dobra wiadomość, ale czemu nie można było tak od razu, panie Microsoft?

Najgorszy jest jednak fakt, że jako ogół graczy godzimy się na takie zagrania poprzez własne portfele. Pre-orderujemy wszystko jak szaleni tylko po to, by zyskać śmieszne, najczęściej wirtualne bonusy, które w samej grze znaczą niewiele. Ukochani twórcy potem i tak z uśmiechem na ustach rzucą nam potem w twarz wiadomością o tym, że przy okazji nabyć można jeszcze za „grosze” ten nieszczęsny Season Pass, bo bez niego nasz hit może być niekompletny. Producenci dali nam już tak dużo pretekstów do tego, żeby przestać zamawiać gry przed premierą, nie dawać się omamiać marketingowi i przede wszystkim sceptycznie podchodzić do dużych marek… a jednak, jako konsumenci nie wyciągamy z takich nauczek wniosków. Może w 2016 coś się zmieni, ale szczerze zaczynam w to wątpić.

Moda na otwarte światy

źródło: pcinvasion.com

Razem z nadejściem nowej generacji konsol i okiełzywaniem przez twórców ich możliwości, przyszła też pora na pchnięcie gier wideo w nowy rozdział. Wreszcie możemy powiedzieć, że zaczynamy uciekać od zamkniętych plansz i korytarzowego prowadzenia opowieści. Większość największych premier 2015 roku to przede wszystkim tytuły z dużym, otwartym światem. Widać, że na takie produkcje po prostu jest zapotrzebowanie, bo gracze kochają spędzać dużo czasu w jednym uniwersum. Wystarczy porozmawiać ze znajomymi, albo popatrzeć w recenzje niektórych gier, takich jak chociażby Wiedźmin 3, gdzie ludzie szczycą się tym ile spędzili przy nim czasu, albo ile wykonali w nim zadań. „Otwarte plansze” staną się teraz normą, choć osobiście nie czuję się z tym za dobrze. Tak długo jak nieliniowe światy będą żyły w zgodzie z fabułą oraz narracją i nie będą zapychać swoich połaci terenu tonami questów typu „przynieś-podaj-pozamiataj”, tak nie zamierzam mieć do nich większych pretensji. Nie chcę tylko tego, żeby deweloperzy zaczęli nagle otwierać światy swoim markom, bo „tak jest teraz modnie”. Są one bowiem niczym dar – trzeba z niego po prostu odpowiednio korzystać.

Największe rozczarowania tego roku

Mógłbym jeszcze nieco popisać o tym, że ostatnio YouTuberzy przy pomocy swoich filmików promują (często nieświadomie) sprzedaż całkowicie beznadziejnych gier, które mogą istnieć dzięki Steamowi. Ten zresztą też zalewany jest przez masę różnych tytułów z programów Early Access i Greenlight. Choć brzmią one w teorii bardzo szlachetnie, tak ich wykorzystanie oraz kontrola przechodzących w nich produkcji, pozostawia sporo do życzenia. Powróciły też takie serie muzyczne jak Guitar Hero czy Rock Band, ale na jak długo? Tego nie wie nikt. Fizyczna sprzedaż pudełek z grami powoli spada. Głośnym echem odbił się konflikt na linii Kojima – Konami. Są to jednak tematy, które wałkowane były już tyle razy, że nie czuję konieczności ich poruszania, zresztą i tak nie wniósłbym do dyskusji niczego specjalnego. Zamiast tego wszystkiego wskażę palcem trzy gry, które najbardziej mnie w tym roku rozczarowały. Są to produkcje potężnego kalibru i cicho liczyłem, że będą się one bić niczym o możliwość stania się moimi faworytami, a nie wielkimi przegranymi.

Miejsce 3 - Star Wars: Battlefront

źródło: gram.pl

Battlefront miał być moim tegorocznym ulubieńcem w kategorii sieciowych shooterów, ale po tym jak pograłem w niego dłuższą chwilę, jego miejsce szybko zajął Black Ops III. DICE stworzyło grę, która pozwala graczowi stać się częścią wojennego trybiku w największych bitwach z Gwiezdnych Wojen (części IV-VI). To prawdziwa gratka dla fanów, która brzmi i wygląda wprost rewelacyjnie… jednak na tym według mnie kończą się jej zalety. W Star Wars: Battlefront gra się przeciętnie. Blastery nie mają większego kopa, system kart zamiast perków i żetonów porozrzucanych po mapie, które pozwalają nam wejść w jakiś pojazd, albo wcielić się w jakiegoś bohatera (i to w dodatku na czas określony), jest kompletnie nietrafiony. Największym problemem tej produkcji jest jednak to, że strasznie szybko się nudzi, w związku z małą ilością zawartości. Broni, tak samo jak map czy bohaterów jest jak na lekarstwo. Tylko kilka z dostępnych trybów zabawy sprawiły mi jakąkolwiek frajdę. Nie ma tu kampanii dla pojedynczego gracza i jakiegokolwiek śladu po potyczkach w kosmosie. Wystarczyło żebym spędził tu góra kilkanaście godzin, odblokował dostępne bonusy dla postaci i nagle poczuł, że Battlefront nie ma mi nic więcej do zaoferowania. Nie tego oczekiwałem DICE.

Miejsce 2 - Fallout 4

źródło: pl.ign.com

Chyba najbardziej „przehajpowana” premiera tego roku. Na Fallouta 4 czekało sporo osób, w tym nie tylko fani, choć zapowiedziano go tylko pół roku przed premierą. Gra po premierze rozeszła się jak ciepłe bułeczki i po niecałym tygodniu sprzedała się w dwóch milionach egzemplarzy. Szybko jednak zaczęły napływać co do niej mieszane opinie. Charakterystyczne dla Falloutów dialogi, multum możliwości na rozwiązanie jednego zadania czy jakiekolwiek (odczuwalne) elementy RPG po prostu w „czwórce” zniknęły. Zamiast tego otrzymaliśmy shootera ze świetnym klimatem i ciekawym światem do eksploracji. Czuć, że cała gra została do bólu spłycona. Po prostu brakuje jej głębi, tej „duszy” charakterystycznej dla serii, stąd też wziął się globalny zawód na punkcie Fallouta 4, pod którym podpisuję się wszystkimi kończynami.

Miejsce 1 - Metal Gear Solid V: The Phantom Pain

źródło: store.xbox.com

Ta gra miała być moim numerem 1 w 2015 roku. Przed wakacjami specjalnie ukończyłem dla tej odsłony wszystkie ważniejsze części serii Metal Gear Solid. Na widok każdego udostępnionego fragmentu rozgrywki czy trailera The Phantom Pain, autentycznie wstawałem z krzesła i salutowałem, bo miałem przeczucie, że to będzie zapowiadane Magnum Opus Hideo Kojimy. Jego godne pożegnanie z fanami, a wyszło cóż… chyba nigdy w życiu żadna gra mnie tak nie zawiodła. Jakikolwiek Metal Gear Solid poza świetną rozgrywką zawsze oferował bardzo skomplikowaną, ale też wciągającą fabułę z mistrzowsko poprowadzoną narracją. „Fantomowy ból” obraca ten schemat do góry nogami, oferując mistrzowski gameplay, kosztem fanów, którym oddana została wyssana z palca historia i to w dodatku fatalnie poprowadzona. Większość misji w jakich przyjdzie nam uczestniczyć nie mają większego związku z opowieścią, postacie są miernie napisane i kompletnie nie przypominają siebie z poprzednich odsłon cyklu. Otwarty świat jest nieciekawy, strasznie pusty, a poboczne zadania są piekielnie powtarzalne i nie zapewniają jakiejkolwiek różnorodności. Cała gra po prostu sprawia wrażenie wypchniętej na świat o rok, dwa lata za wcześnie i brakuje jej sporej ilości szlifów w praktycznie każdym aspekcie, poza rozgrywką. Jako miłośnik serii Metal Gear Solid jestem kompletnie rozczarowany i mam nadzieję, że pod nieobecność Kojimy w firmie, Konami nie zbezcześci dobrego imienia marki, co „piątka” już spróbowała zrobić.

Najlepsze gry tego roku

Na wstępie chciałbym od razu nadmienić, że w zestawieniu zabraknie miejsca numer 3, którego po prostu nie byłem w stanie wybrać. Ominęło mnie parę większych premier 2015 roku, ale najzwyczajniej w świecie nie miałem czasu, albo tym bardziej chęci, żeby w nie zagrać. Nie posiadam też nowych konsol pokroju PS4, stąd np. może zdziwić brak takiego Bloodborne.

Miejsce 2 - Batman: Arkham Knight

źródło: gamemonster.pl

Tak, grałem w Arkham Knight na PC i nie spotkałem się z taką ilością błędów o jakiej mówili inni nabywcy. Gra działa świetnie na konsolach, więc pomińmy kwestie optymalizacyjne, przynajmniej w kwestii oceny reszty elementów, a to właśnie dzięki nim najnowsze dzieło Rocksteady błyszczy. Nowe przygody Batmana są najlepsze z całej podserii Arkham, co mogę bez skrupułów potwierdzić. Cały tytuł jest wręcz perfekcyjnie wyważony pod każdym calem, a tempo opowieści zostało idealnie poprowadzone. Mamy fenomenalny, bardzo mroczny klimat miasta Gotham, którego ulice spowite we wiecznym mroku i okazyjnym deszczu robią potężne wrażenie. Rozgrywka bije w twarz różnorodnością, zaś system walki sprawia jeszcze więcej satysfakcji niż poprzednio. Spotkamy tu sporo charakterystycznych zbirów z uniwersum Batmana, a nawet nasz protagonista nie wydaje się przez całą historię nudnym sztywniakiem i w niektórych momentach pokazuje swoją bardziej wrażliwą stronę. Dodane zostały też etapy, w których możemy się wcielić w sojuszników Człowieka-Nietoperza, czyniąc batalię ze złem nieco mniej osamotnioną. Również voice acting stoi na najwyższym poziomie. Każda z postaci zagrała swoje role wprost świetnie, a ich słuchanie sprawia ogromną przyjemność. Tu praktycznie wszystko działa tak jak w szwajcarskim zegarku i ciężko mi się do czegokolwiek w Arkham Knight przyczepić. Istny fenomen i perfekcyjna robota rzemieślnicza w wykonaniu Rocksteady. Ta gra równie dobrze mogła być numerem 1, ale zabrakło jej jakiejś „iskry”. Błysku, który sprawiłby, że nie oderwę się od niej nawet na moment. Ten zaś posiada zwycięzca tego pseudo-plebiscytu, którym jest...

Miejsce 1 - Wiedźmin 3: Dziki Gon razem z dodatkiem

źródło: gry-online.pl

Wszyscy dobrze wiemy, że tego można było się spodziewać. Wiedźmin 3: Dziki Gon został nagrodzony jako najlepsza gra roku dookoła całego świata i ciężko się temu werdyktowi dziwić. CD Projekt stworzył RPG-a... tfu, grę idealną pod praktycznie każdym względem, a przy okazji będącą „najbardziej polskim” tytułem w historii całej branży. Przygody Geralta były na tyle dobre, że po raz pierwszy od dawna autentycznie nie mogłem odejść od ekranu monitora nawet na chwilę. Wiedźmin 3 powalił mnie mocno słowiańskim klimatem i wszędobylskim folklorem, który wylewa się z praktycznie każdego miejsca – od lokacji po postacie oraz ich dialogi, a te swoją drogą czynią tę produkcję mistrzowską. Cały świat wydaje się niezwykle wiarygodny, a problemy jego mieszkańców są autentyczne i bardzo podobne do tych naszych w rzeczywistości. Fabuła, tempo jej prowadzenia, zadania, system craftingu, rozwoju postaci… poza na dłuższą metę nudzącą się walką, nie jestem w stanie wytknąć tej grze jakiejkolwiek wady. Trzecia odsłona cyklu jest również na bieżąco wspierana i cały czas dostaje różnego rodzaju łatki, które nie tyle co poprawiają błędny kod, ale też dodają co nieco nowego do rozgrywki. Murowany hit tego roku, jakiemu udało się sprostać wszelkim oczekiwaniom, a miał do przebicia potężny hype. To prawdziwa perła, która wypisze się złotymi zgłoskami w historii branży gier wideo.

Jeśli chodzi o rok 2015 to by było na tyle. Zostawmy go już lepiej za sobą i spójrzmy w przyszłość. Przed nami kolejne, świetne lata gier, które wiecznie się rozrastają i przecierają nowe szlaki. Oby 2016 przyniósł nam jeszcze więcej wybornych produkcji oraz oczywiście, jak najmniej niemiłych afer w postaci skopanych optymalizacji i tym podobnych. Niech nasze pady wiernie towarzyszą nam w wędrówkach po nowych, wirtualnych światach, czego życzę sobie i Wam, Drodzy Czytelnicy. 

Rasgul
2 stycznia 2016 - 19:14