Nostalgia geeka - recenzja książki Armada Ernesta Cline'a - Kati - 11 stycznia 2016

Nostalgia geeka - recenzja książki Armada Ernesta Cline'a

Co by było, gdyby w spiskowych teoriach dziejów kryło się ziarnko prawdy? Co by było, gdyby gry komputerowe były czymś więcej niż rozrywką? Tego typu tematyka już niejednokrotnie pojawiała się w różnych dziełach filmowych i literackich. Zobaczmy, jak z tak wyeksploatowanym motywem poradził sobie Ernest Cline w swojej najnowszej powieści pt. „Armada”.

 

Zack Lightman jest zwykłym nastolatkiem, mieszkającym gdzieś na amerykańskiej prowincji. Chodzi do szkoły, dorabia w sklepie z grami, w wolnym czasie gra z przyjaciółmi w swoją ukochaną „Armadę” i nie bardzo ma pomysł, co zrobić ze swoim życiem. Ten problem rozwiąże mu się niejako sam. Pewnego dnia widzi za oknem latający talerz, który po bliższym przyjrzeniu okazuje się być wrogim myśliwcem z „Armady” właśnie. Zack sądzi, że zwariował, w końcu jego zmarły ojciec też raczej zdrowiem psychicznym nie grzeszył - przynajmniej tak wnioskuje nasz bohater ze znalezionego na strychu notatnika. No bo czy normalni ludzie dopatrują się spiskowej teorii dziejów w filmach i grach science fiction? Zack jednak szybko przekonuje się, że ta teoria, jakkolwiek dziwaczna by nie była, jest jednak prawdziwa. Ziemi grozi inwazja obcych, a jedynym ratunkiem są, jak można się spodziewać, gracze.

Już po krótkim opisie fabuły wyraźnie widać, że „Armada” sporo czerpie z takich klasyków jak „Gra Endera”, „Gry wojenne”, „Ostatni gwiezdny wojownik” i wielu innych. Mamy tu bardzo dużo nawiązań do popkultury – głównie lat 80, ale nie tylko – od nazwiska głównego bohatera począwszy, a na samej fabule skończywszy. Z jednej strony jest to miłe („O, też lubię ten film/książkę/piosenkę!”, „Rany, ktoś to jeszcze pamięta!”), wszystko jest trafnie dobrane, ale z drugiej strony tych napomknięć jest chwilami za dużo i przytłaczają narrację. Czasami miałam przez nie wrażenie, że bohaterom brakuje własnych emocji, bo wszystko wyrażali popkulturowymi cytatami. Ale odwracając kota ogonem raz jeszcze: który geek w gronie innych geeków (albo nawet niekoniecznie) nie rzuca cytatami z ulubionych dzieł?

Historia jest nieskomplikowana i łatwo przewidzieć, co stanie się dalej. Mam wrażenie, że fabuła miała być tak prosta, jak fabuły niektórych hitów lat 80., ale to, co sprawdzało się trzydzieści lat temu w filmie, niekoniecznie sprawdzi się dzisiaj w literaturze. Próby lekkiego skomplikowania stanu rzeczy są nie do końca udane, np. bohater słusznie kwestionuje logikę inwazji obcych przedstawianych w popkulturze i równie słusznie kwestionuje logikę obecnego ataku – i od razu wiadomo, że tu będzie tkwił jakiś haczyk. Moim głównym zarzutem wobec „Armady” jest brak subtelności, zbyt wiele rzeczy zostało podanych na tacy. Sama koncepcja jest interesująca, popkulturowa zabawa też ma swój urok, ale zabrakło odrobiny finezji, zasiania ziarna niepewności , niejednoznaczności – wszystkie tropy prowadzące do rozwiązania zagadki są aż nadto widoczne. Zakończenie (w którym z kolei widać odległe echa trylogii „Przeklęci”) jest z kolei zbyt pośpieszne i moim zdaniem zasługiwało na lepsze dopracowanie.

Z plusów: „Armada” jest sprawnie napisana i to maskuje w pewnym stopniu niedociągnięcia fabuły. Dzieje się dużo i szybko, mamy pełno walk z kosmitami i na co jak na co, ale na zbyt wolne tempo akcji nie można narzekać. Mimo pewnych zastrzeżeń nieźle broni się także jako hołd oddany popkulturze. Plus klimatyczny akcent na zakończenie: lista utworów ze składanki, która była tłem wydarzeń. Mogę polecić osobom, które mają chęć na niewymagającą podróż do lat 80. w growych klimatach.

Zainteresowanych książką zapraszamy do udziału w konkursie, w którym do wygrania jest aż 12 egzemplarzy! 

Kati
11 stycznia 2016 - 16:52