Pierwsze spotkanie z Zeldą - qGard - 10 marca 2016

Pierwsze spotkanie z Zeldą

                Po tytule można spodziewać się, że wiekowym człowiekiem nie jestem. Zaskakujące jest to, że lat parę mam wystarczająco, by móc stwierdzić, że znam trochę gier, jednak przez te lata nie miałem nigdy okazji spotkać się z Zeldą. Nie udało mi się nigdy zostać bohaterem Hyrule. I teraz zastanawiam się czemu właśnie tak się stało. Zawsze jeśli myślałem o grach z gatunku jRPG, kojarzyły mi się to gry typu Final Fantasy czy Golden Sun, gdzie dostajemy wielką opowieść z dużą ilością bohaterów i co najważniejsze walką turową. Dlatego gdy kilka ładnych lat temu, mając w rękach GameBoya Colora i załadowaną jedną z części przygód Linka, byłem wielce zaskoczony gdy walka odbywała się w czasie rzeczywistym i musiałem dość agresywnie naciskać przycisk ataku, by móc dalej przebrnąć, obok niesamowicie wielkiej ilości wrogów. To był moment w którym postanowiłem, że to nie dla mnie. Minęło kilka ładnych lat, a ja straciłem trochę włosów. Nabyłem również konsolkę od Nintendo, a dokładniej mówiąc 3DSa.

 

                Po zdobyciu kilku odznak i zebraniu odpowiedniej ilości pokemonów, by zwyciężyć ligę, zostałem prawnikiem, który nie bał się walczyć o dobre imię ludzi, w których nikt już nie chciał uwierzyć. Pewnego jednak dnia, zakupiłem, można powiedzieć trochę przypadkiem grę z Zeldą w tytule. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę się tak dobrze przy niej bawił. Dlatego też, do samej rozgrywki, zabierałem się jak pies do jeża. Jednak gdy już uruchomiłem grę, a dokładniej mówiąc Legend of Zelda: A Link Between Worlds, która po kilku ładnych godzinach rozgrywki mnie zauroczyła. Każdy kolejny krok w tej grze coraz bardziej tworzył na mojej twarzy uśmiech, a czas leciał. Na chwile obecną spędziłem biegając Linkiem około 15 godzin. Nie jest to jeszcze zakończona opowieść, ale wiem że nic się w moim odczuciach nie zmieni.
Zacznę od początku - w tej historii Link to pomocnik kowala i tak właśnie rozpoczynamy naszą przygodę, będąc budzonym, bo jak zwykle zaspał do pracy. Następnie otrzymujemy zadanie, tak jak bywa to w RPGach, musimy zanieść miecz do dowódcy straży. By przyśpieszyć nieco opowieść, pojawia się zły Yuga, który przemienia wszystkich w malowidła i porywa Zeldę. Link jak to Link musi uratować Hyrule i wyrusza w podróż. W przygodowo-zręcznościową podróż, gdzie stawia czoła różnej maści wrogów i bossów.

Źródło: http://www.nerdist.com/

                Pierwsze co urzekło mnie w tej grze, to ciekawy system, który został wprowadzony do tej rozgrywki. A dokładniej mówiąc, możliwość zamienienia się w obraz. W trakcie jednej potyczki z Yugą, Link zostaje zmieniony w obraz, jednak dzięki magicznej bransolecie odwraca czar oraz od tego momentu, w każdej chwili, może zamienić się w obraz i przemieszczać po innej płaszczyźnie, takiej jak ściana. Ten system daje wiele frajdy, bo nadaje inny wymiar rozgrywce - pozwala przejść gdzie nie ma mostu, przemieszczając się po ścianie. Również kraty nie stanowią przeszkody, gdy Link jest cienki jak rysunek. Dzięki tej technice, można było również poukrywać dużą ilość ciekawych znajdziek, przez co zmienia się też pogląd na rozgrywkę, gdzie dusza poszukiwacza mocna jest. Inną rzeczą jaka mnie urzekła, to sposób w jaki ta gra jest stworzona - ma liczne zagadki logiczne. Nie należą one do takich gdzie krew leci z nosa, przez zbyt duże skupienie w trakcie myślenia, ale trzeba przestać myśleć, tak jak uczą nas te nowe gry komputerowe, że wszystko dostaniemy na talerzu. Nie ma tak łatwo. Przez co wiele razy cieszyłem się jak dziecko, gdy domyśliłem się, że na tych przełącznikach muszę, użyć młota, następnie wskoczyć przy użyciu przełączników wyżej i przejść po ścianie, by uzyskać klucz, otwierający przejście dalej. Wiele założeń czy bardziej czynności jest logicznych, ale nie uświadczy się ich w "normalnych" grach, które teraz zostają wydawane(Oczywiście mówię o PC i konsolach PS4 i XOne). Podoba mi się bardzo, że kombinowanie, nagradza gracza dodatkowymi diamentami, bądź innymi, większymi skarbami. Dla przykładu, jeśli chce zdobyć część serca, by powiększyć całkowitą ilość życia, muszę wdrapać się na skarpę, tam uderzyć kurczaka, który zacznie trzepotać skrzydłami i od nas uciekać - złapać go, trzymając go nad głową zeskoczyć ze skarpy. Dzięki trzepotaniu skrzydeł poszybujemy w miejsce gdzie znajduje się serce. Zdaje sobie sprawę, że nie ma w tym nic niezwykłego, jednak czuje, że coś w tym magicznego jest, że w takiej małej grze jest poukrywane wieletego typu smaczków, choć smaczkami trudno to nazwać, bo jest to ogólnie rozbudowany system rozgrywki. Najzabawniejszą rzeczą, która zaskoczyła mnie przy spotkaniu z Zeldą, to tytułowe Between Worlds, bo gdy przypuszczałem, że doczłapałem do końca rozgrywki, a na liczniku miałem coś około 8 godzin, walka z ostatnim Bossem odbębniona, wygląda, że to tyle z rozgrywki, a dostajemy równoległy wymiar, który jest mroczniejszy, a Bossowie bardziej denerwujący. Ogólnie samo rozłożenie ekwipunku, albo bardziej umiejętności jakich używamy, jest bardzo miłe. Nie dostajemy niczego od razu, jak np Power Armor w Falloutcie 4. Tylko przedmiot potrzebny do udania się w  dane miejsce, jest dostępny dopiero po jakimś czasie, ale nie w taki sposób, że pojawia się magicznie przed naszymi oczami, tylko trzeba go umieć jeszcze znaleźć.

Źródło: http://www.gram.pl/

                Zaledwie kilka dni temu szwendałem się bez celu szukając sensu życia, a dokładniej mówiąc gry, która przykułaby moja uwagę na dłużej. Od dłuższego czasu nie mogłem takowej znaleźć. Przeszedłem ostatniego Bioshocka, odpędziłem złe cienie w Alan Wake, jednak każda z tych gier nie przynosiła mi radości jaką czasem czuje do gier, gdzie każda godzina gry ucieka niezauważenie. Ostatnio to bardziej był "obowiązek" przejść grę, którą już się kupiło. W przypadku Link Between Worlds było, i nadal jest, całkowicie inaczej. Grając w Zelde czuje jakbym grał właśnie w nieco inaczej skonstruowane Dark Solusy, może poziom trudności nieco niższy i więcej zagadek logicznych, ale to przemieszczanie się, walki z mobkami czy bossami, to takie bardziej kolorowe DS. Z wiekiem człowiek uczy się nowych rzeczy, odnajduje miłość życia, zakłada rodzinę albo odkrywa, że gra, która kiedyś była "nie do grania" okazuje się tytułem, którego się szukało od dawna. No nic, moja przygoda w Hyrule jeszcze nie zakończona, muszę jeszcze uratować Zeldę. A potem kupić resztę tytułów jakie ukazały się na 3DSa będące innymi historiami przygód Linka. A ja gorąco polecam sprawdzić, jeśli nie miało się przyjemności zagrać, bo przyjemność niemała.

qGard
10 marca 2016 - 13:19