Recenzja gry The Witch and the Hundred Knight: Revival Edition - Danteveli - 10 marca 2016

Recenzja gry The Witch and the Hundred Knight: Revival Edition

Danteveli ocenia: The Witch and the Hundred Knight
80

PlayStation 3 otrzymało sporo niezłych gierek, które przeszły bez większego echa. Produkcje te często trafiały na konkurencję w postaci najgorętszych gier AAA lub były po prostu tylko dobre. Obecnie sytuacja ta uległa jednak kolosalnej zmianie. Posucha na konsolach obecnej generacji sprawiła, że wydawcy „starych” gier próbują dotrzeć z odgrzewanymi kotletami do nowej grupy graczy i ponownie zarobić na praktycznie tym samym produkcie. Właśnie to zdaje się być powodem pojawienia się na rynku The Witch and the Hundred Knight: Revival Edition. Czy oznacza to jednak, że lepiej odpuścić sobie ten tytuł?

The Witch and the Hundred Knight: Revival Edition to gra typu hack'n'slash w stylu produkcji takich jak Diablo, Torchlight czy Path of Exile. W produkcji tej wcielamy się w stworka służącego tytułowej wiedźmie. Nasza pracodawczyni przywołała na swoje usługi potężnego demona nazwanego Hunded Knight. Chce ona abyśmy pomogli jej w zalaniu całego świata przez dziwne, toksyczne bagna powstające po zniszczeniu magicznych filarów. Monumenty te bronione są przez różne, obdarzone mocami stworzenia. Całość jest o tyle interesująca, że wcielamy się w poddanego kogoś bardzo złego. Metallia jak przystało na wiedźmę jest bardzo wredna. Teoretycznie nie jest to nic nowego dla fanów gier od Nippoin Ichi Software. Bohaterowie cyklu Disgaea są demonami i co krok próbują się zamordować. Różnicą tutaj jest to, że Metallia jest postacią naprawdę niesympatyczną. Kimś kto definiuje pojecie zła. Już na samym początku gry po pokonaniu jednego z obrońców filarów poznajemy charakter naszej pani. Okazuje się, że walczyliśmy z matką wiedźmy. Metallia w ramach zemsty zamienia własną matkę w mysz po czym przywołuje kilka napalonych myszy płci męskiej by doszło do czegoś co da się określić mianem gwałtu. To jednak nie koniec rodzicielki naszej anty-bohaterki. Później mysz-mamusia zostaje upieczona żywcem i podana naszej postaci na kolacje. Metallia jest prawdopodobnie najobrzydliwszą i najwulgarniejszą postacią jaką spotkałem w grach wideo. Interesującym jest to, że nasza postać – super demon to słodziutkie stworzonko obdarzone dziecinną naiwnością. To jak bardzo te dwie postacie się różnią jest po prostu szokujące. Co prawda później poznajemy wytłumaczenie motywacji i zachowań wiedźmy. Nie zmienia to jednak faktu, że nie raz chciałem jej nakopać i zerwać magiczny kontrakt skazujący Hundred Knight na niewolniczą pracę u tej bestii. Twórcy najwyraźniej to przewidzieli bo zaoferowali nam trzy sposoby zakończenia tej historii podboju.

Ogółem mamy do czynienia z lekko baśniową pozycją, gdzie te złe postacie są naprawdę przerysowane. Taki zabieg może się nie spodobać osobom przyzwyczajonym do czarujących postaci z innych gier Nippon Ichi Software. Ja jednak doceniam pójście w inną niż zwykle stronę.

 

Gameplay tej produkcji wydaje się być standardowym, uproszczonym hack'n'slashem. Prawdą jest, że nie mamy do dyspozycji masy przycisków obłożonych różnymi umiejętnościami co w Diablo III. Jeden przycisk do ataków i jeden do robienia specjałów nie wyglądają na papierze zbyt dobrze. Bajerem jest tu jednak system gdzie ekwipujemy naraz 5 sztuk broni z których to konstruujemy własne combo. Miecze, włócznie, młoty i inne bibeloty mają swoje specjalne właściwości wpływające na nasz atak. Dodatkowo wrzucono system, gdzie odpowiednie układy naszego arsenału pozwalają na zadawanie lepszych obrażeń. Patent z wyposażeniem się naraz w 5 różnych broni jest naprawdę fajny i sprawia, że chcemy kombinować z różnymi układami i nie patrzymy jedynie na wskaźnik obrażeń zadawanych przez nasz oręż. Do tego jeszcze system czarów, klas i podklas, które możemy wymieniać w trakcie rozgrywki.

 

Dzięki temu wszystkiemu całość idzie w inną stronę niż wspominane już Diablo. Mimo, że obie gry sprowadzają się do ubijania potworków i zbierania złomu to rozgrywka w obu tych produkcjach jest odmienna. The Witch and the Hundred Knight jest zdecydowanie mniej dynamiczne niż gra studia Blizzard. Pod tym względem produkcja Nippon Ichi przypomina bardziej Shining Force EXA . Zatrważająca ilość przedmiotów, pomiędzy którymi różnice sprowadzają się do czegoś więcej niż punktów ataku i trochę bardziej skomplikowane systemy rozgrywki owocują trochę bardziej taktycznym wariantem gry hack'n'slash.

 

Interesującym elementem wyróżniającym ten tytuł spośród innych przedstawicieli gatunku jest model chwilowych wypadów na mapy. Chodzi tutaj o to, że każde opuszczenie siedziby Metalii wiąże się z rozpoczęciem swego rodzaju odliczania do powrotu. Dzieje się tak z tego powodu, że kiedy nie jesteśmy w pobliżu naszej pani to magiczni płomień na głowie naszego demona powoli zaczyna gasnąć. Mamy więc ograniczony czas na to by zrobić w grze jakieś postępy i dotrzeć do punktu kontrolnego w formie mini filaru z opcją teleportu. Płomień służy nam jednak także do odzyskiwania punktów życia i pozwala nam się odradzać. Musimy więc decydować się czy chcemy grać ostrożnie i powoli posuwać się do przodu czy narażać się na obrażenia i pędzić przed siebie pokonując jak największą ilość przeciwników. Nie miałoby to większego znaczenia gdyby nie to, że podczas sesji zdobywamy specjalne punkty pozwalające na tymczasowe ulepszenie naszego bohatera. Punkty te tak jak i ulepszenia przepadają gdy opuszczamy mapę. Dodatkowo w trakcie dłuższego pobytu na danej planszy zdobywamy kolejne bonusowe przedmioty. Z drugiej strony punkty doświadczenia i złom zbierane przez naszą postać zostaną nam przyznane dopiero po wyjściu z danej mapy. Tworzy to sytuację gdzie musimy balansować chęć do levelowania z tym jakie postępy robimy w grze. Na początkowych poziomach i przy trybie gry Casual nie ma to większego znaczenia ale im dalej w las tym robi się trudniej i trzeba główkować na tym jak najkorzystniej dla nas wykorzystać ten system. Przypomina mi to trochę sytuację z Lords of the Fallen, gdzie zdobywaliśmy mnożnik punktów doświadczenia tak długo jak nie korzystaliśmy z checkpointów. Systemy tego typu są czymś interesującym i wprowadzają namiastkę trybu Hardcore z Diablo.

 

Oprawa audiowizualna tego tytułu to coś czego możemy spodziewać się po twórcach. Gry od Nippon Ichi Software wyglądają bardzo podobnie do siebie. Wynika to z tego, że za design postaci odpowiada zazwyczaj ten sam artysta. Mamy więc masę interesujących wizualnie stworków i fascynujący świat wyjęty z jakiejś baśni. The Witch and the Hundred Knight należy do tych kolorowych produkcji gdzie design i pomysłowość nadrabiają ograniczenia techniczne.

Muzyka jest tak samo dobra jak w przypadku cyklu Disgaea. Jestem nawet przkonany, że kilka z utworów to inne aranżacje melodii z najpopularniejszej gry dewelopera. Voice Acting stoi na wysokim poziomie. Doceniam całkiem zabawny patent z pseudo cenzurą, która pozwala nam jednak na usłyszenie wszystkich wulgaryzmów wypowiadanych przez Metallię.

 

 

Produkcja studia Nippon Ichi otrzymała podtytuł Revival Edition. Nie należy jednak spodziewać się wielkich zmian i dodatków. Mamy trochę lepszą oprawę graficzną i podobno zdecydowanie mniejszą ilość bugów. Do tego jeszcze mały dodatek w postaci wieży z losowo generowanymi etapami. Jest to coś w stylu Item World z cyklu Disgaea. Jest to jednak zdecydowanie zbyt mało by ktoś kto ukończył ten tytuł na PS3 miał jeszcze raz ogrywać go na nowszej konsoli. No chyba, że komuś bardzo zależy na kolekcjonowaniu pucharków.

 

 

The Witch and the Hundred Knight: Revival Edition to naprawdę solidny produkt, który godny jest naszej uwagi. Oryginalna wersja tej produkcji to jedna z tych gier, które umknęły mi w zasypie z 2013 roku. Myślałem że nigdy nie ukończę tego dawno temu napoczętego tytułu. Reedycja na PlayStation 4 okazała się dobrym powodem by nadrobić tą zaległość. Fani hack'n'slashy skazani na granie tylko i wyłącznie na konsolach mają przed sobą jedną z najlepszych gier tego typu dostępnych obecnie na maszynce Sony. No bo ile można grać w Diablo III?

Danteveli
10 marca 2016 - 23:06