7 dni w piekle. Jon Snow kontra absolwent Saturday Night Live - fsm - 14 marca 2016

7 dni w piekle. Jon Snow kontra absolwent Saturday Night Live

HBO lubi eksperymenty. Kontrowersyjne tematy, nagość, przemoc, wysoka jakość każdej produkcji, gwiazdy z wysokiej półki... Z tym wszystkim kojarzone jest charakterystyczne logo stacji. W przypadku jednorazowego prawie-filmu 7 dni w piekle, sporo powyższych elementów się zgadza, ale tak naprawdę jest to rzecz pasująca bardziej do Saturday Night Live lub jakiejś internetowej platformy, niż poważanego telewizyjnego molocha. Czyli mamy zaskoczenie w stylu "fajne, ale co to robi na HBO?", chć prawdę mówiąc chyba dzięki temu jeszcze lepiej się to oglądało. A czym "to" jest? Podrabianym dokumentem o tenisie, w którym dwóch tytanów tego sportu mierzy się w meczu o wszystko.

Andy Samberg, zdolny komediowy aktor, którego zahartowały lata spędzone w Saturday Night Live, gra Aarona Williamsa. Jest to biały jak śnieg, wyposażony w kretyńską fryzurę i tabloidowe maniery bóg tenisa w stylu Bjorna Borga czy młodego Agassiego, a tak naprawdę adoptowany brat Sereny i Venus Williams. Z kolei Kit Harington, zapewne jeszcze przez lata będący dla wszystkich tylko i wyłącznie Jonem Snowem, pokazuje, że ma komediowego "czuja" wcielając się w Charlesa Poole'a, cudowne dziecko brytyjskiego tenisa, którego zadaniem jest zwyciężenie podczas Wimbledonu i przywrócenie pucharu Anglii. Los chce, by niegdysiejszy najlepszy gracz świata i obecny najlepszy gracz świata starli się w jednym meczu trwającym tytułowe 7 dni.

Mockument to żadna nowość - parodystyczna zabawa z formatem dokumentu w pełnometrażowej formie udała się doskonale w przypadku Co robimy w ukryciu, Borata czy np. Spinal Tap. Jeśli tylko twórcy są zdolni i pomysłowi, trudno to zepsuć. 7 dni w piekle to rzecz udana, szczególnie, jeśli lubi się przesadzony, szalony typ humoru uprawiany przez Samberga. Harington ma trudne zadanie by dorównać szarżującemu koledze, ale na szczęście jego postać jest głupia "jak dziecko z porażeniem mózgowym", więc przytępiony sposób bycia stanowił odpowiedni kontrast dla szalonej postaci z drugiej strony siatki. Produkcja podąża trasą wytyczoną przez klasyczne sportowe dokumenty - poznajemy bohaterów, ich barwną przeszłość, widzimy rozmowy z bliskimi, z ekspertami, a wszystko przetykane jest fragmentami feralnego, siedmiodniowego meczu (przy okazji: najdłuższy tenisowy mecz trwał 3 dni - John Isner kontra Nicolas Mahut w 2010 roku).

Żart mógł się szybko skończyć, gdyby rozsądnych 42 minut trwania filmu nie upakowano masą gościnnych występów (Serena Williams gra samą siebie, Will Forte jest ekspertem od sportu, a doskonały Michael Sheen zboczonym, spoconym prezenterem BBC - a to zaledwie mały fragment menażerii widocznej na ekranie), którym towarzyszyła trafna decyzja, by wszystko stawało się stopniowo coraz bardziej absurdalne. Do tego stopnia, że widok słabo animowanych trójwymiarowych penisów nie powinien nikogo zaskoczyć. 7 dni w piekle to zaskakująca rzecz. Mała, durnowata komediowa perełka, która chwali się logo HBO Sports, trwa tyle, co odcinek serialu i jest pierwszym z (być może) serii tego typu filmów. Drugi jest Will Ferrell i bejsbolowe Ferrell Takes the Field.

Dziwne to. Zabawne to. Dla fanów SNL, Brooklyn 9-9, The Lonely Island i Kita Haringtona (który z pewnością wie więcej niż nic). Polskie HBO powtarza 7 dni w piekle 23 marca, o bardzo głupiej godzinie. Jeśli nie będziecie mogli spać, obejrzyjcie. Jeśli nadchodzący film z Sambergiem, Popstar: Never Stop Never Stopping, będzie równie śmieszny, tylko dłuższy i bogatszy, będę bardzo zadowolony.

fsm
14 marca 2016 - 20:29