Czy to kino czy to FPS? Recenzja filmu Hardcore Henry - fsm - 9 kwietnia 2016

Czy to kino czy to FPS? Recenzja filmu Hardcore Henry

Było w światowym kinie sposo prób uchwycenia wydarzeń z perspektywy bohatera. Widok FPP jednak najlepiej sprawdza się w grach, gdy jest się więcej niż tylko widzem. Czy Hardcore Henry - pierwszy film akcji nakręcony jako produkcja POV - jest tylko eksperymentem, początkiem bardzo chwilowej mody, czy czymś więcej? Da się oglądać szalone wyczyny przez 90 minut bez utraty władzy nad błędnikiem? I dlaczego Shartlo Copley jest najwyraźniej nieśmiertelny? Po odpowiedzi zapraszam do recenzji.

Bez zbędnych ceregieli - Hardcore Henry to wyśmienita zabawa, doskonały eksperyment, w którym udało się zawrzeć pierwiastek rozrywki na wysokim poziomie, choć gatunkowo to wciąż tzw. klasa B. O tym, jak długo trwało, zanim powstał film, mogliście już przeczytać wcześniej, ale to wszystko byłoby na nic, gdyby gotowy produkt nużył, wywoływał zawroty głowy lub był po prostu głupi. Twórca filmu, Ilya Naishuller, wsparty energią i talentem Timura Bekmambetova, może być z siebie piekielnie dumny.

Hardcore Henry to w swym rdzeniu rasowy shooter, oskryptowana do bólu strzelanina z pretekstową fabułą i typowymi na gier motywami. Z tego też względu osoby zaznajomione z wszelkiego rodzaju Doomami, Far Cry'ami czy też Call of Duty powinny bawić się doskonale, choć nawet jeśli w życiu nie używaliście klawiszy 1-9 do zmiany broni, ale lubicie kino np. Quentina Tarantino czy popularne przed laty filmu o samotnym mścicielu, też nie będziecie żałować. Mamy tu miejsce na humor, pędzącą na złamanie karku akcję, groteskową przemoc (pokazaną bardzo dosłownie i z bliska) oraz niejedną nagą kobiecą pierś. Czyli udany - podkreślam to z całą mocą - film dla chłopców.

Film przedstawia nam postać Henry'ego, który na początku wcale nie jest hardcore'owy. Budzi się w dziwnym laboratorium i widzi piękną kobietę dosłownie składającą go do kupy. Dowiaduje się, że jest ona jego żoną, ale chwilowo niestety nie jest w stanie sobie tego przypomnieć, bo ma uszkodzony mózg. To intro kończy się nagłą ewakuacją z podniebnej, jak się okazało, placówki, która właśnie została napadnięta przez telekinetycznego łotra albinosa (a jak!). Jego plan zostanie z toku trwania historii wyjaśniony i jest tak samo cudownie durnowaty i sztampowy, jak i cała reszta. Gdy bohater wyląduje na ziemi, czeka go mozolna przeprawa od strzelaniny do strzelaniny, od bijatyki do bijatyki, a między tym wszystkim jest miejsce na nieco akrobacji i pościgów. Zmienia się krajobraz, zmieniają się narzędzia mordu, ale nie zmienia się przewodnik. Jest nim wcielający się w kilkanaście postaci (od dzielnego agenta, przez brudnego dziada po hipisa czy wariację na temat kapitana Price'a z CoD) Shartlo Copley, który na planie musiał bawić się przynajmniej tak samo dobrze, jak ja w kinie. Jego bohaterowie giną często, ale zaraz wracają do życia, co jest później dosyć zgrabnie wyjaśnione (pamiętajcie jednak, że wszystko to musi być jako-tako zgodne z realizmem tego uniwersum, to wystarczy). Naprawdę - Hardcore Henry to gra!

To wszystko jednak już w jakiejś formie widzieliśmy. Absurdalna akcja, niemożliwe akrobacje, one-linery, sex & przemoc. Pozostaje jednak druga - ta niezwykła - połowa przedsięwzięcia, czyli forma przekazu. Perspektywa oczu bohatera i gwałtowne ruchy kamerą podobno mogą wywołać mdłości u niektórych osób. Z przyjemnością stwierdzam, że u mnie nic takiego miejsca nie miało, a patrząc na absolutne szaleństwo dziejące się na ekranie, jestem zdziwiony tym, jak czytelny był obraz. Niewiele momentów było takich, kiedy nie bardzo było wiadomo, co się dzieje. Na dużym kinowym ekranie jednak wyłazi niedoskonałość używania kamer GoPro - jakość obrazu często mocno ustępuje standardowym cyfrowym kamerom używanym w dzisiejszych czasach. Oczywiście było to wymuszone koniecznością zainstalowania sprzętu na twarzy kaskadera/aktora, ale radocha wyciągana z seansu jest na tyle duża, że chciałoby się oglądać ją w jeszcze lepszej jakości. To samo zresztą można by powiedzieć o CGI i różnego rodzaju efektach specjalnych - są takie, które wyglądają idealnie, są też takie nieco zbyt sztuczne, ale to naprawdę detale. Zazwyczaj i tak nie ma czasu, by się nad tym zastanawiać, bo właśnie Henry wkłada komuś rurę do gardła.

Hardcore Henry to eksperyment, ale udany. Techniczna sztuczka rozciągnięta na 90 minut nie przysłania prymitywnej radochy płynącej z oglądania dziesiątkowanych zastępów bezimiennych sługusów złego albinosa. Co prawda film zostanie zapamiętany tylko przez fakt, że jest nakręcony w taki, a nie inny sposób, ale sposób, w jaki Naishuller wszedł na filmowe salony, jest godny pozazdroszczenia. Zabili go, a ten uciekł, znalazł pistolet, wrócił, zabił ich wszystkich, a potem ich kolegów. Ciekawe, czy doczekamy się adaptacji Hardcore Henry'ego w formie prawdziwej gry?

fsm
9 kwietnia 2016 - 12:57