Hey - Błysk. Recenzja płyty w kolorze prawie pomarańczowym - fsm - 23 kwietnia 2016

Hey - Błysk. Recenzja płyty w kolorze prawie pomarańczowym

Zespół Hey uraczył słuchaczy kilkoma wersjami kolorystycznymi swojego najnowszej albumu. Mój Błysk jest bladopomarańczowy. Mój Błysk zaczyna się z przytupem, trwa 37 minut i kończy dosyć melancholijnie, by nie powiedzieć depresyjnie. Może Wasz Błysk jest inny? Zalicza te same przystanki, ale w innej kolejności, a co za tym idzie, cała podróż jest inna? Pozwólcie więc, że pod płaszczykiem recenzji napiszę, jak wygląda(ła) moja przygoda z jedenastym, długogrającym, studyjnym albumem Heya.

W przypadku płyt sygnowanych marką Hey, ze względu na nieprzeciętny tekściarski talent Kasi Nosowskiej i niezmiennie ciekawe kompozycje, fajnie jest pokusić się o tekst intrygujący formą, żeby dopasować go do opisywanego tematu. Zrobię na przekór i Błysk opiszę po prostu takim, jakim on jest. Na nowy album Heya składa się 10 świeżych piosenek, które są właśnie tym - piosenkami. Po niemal 4 latach od poprzedniej płyty w członkach grupy dojrzała ochota stworzenia po prostu zestawu dobrych numerów, bez nadęcia, bez kombinacji czy atakowania pozycji arcydzieła. Z tego też powodu każdy kolor Błysku to zupełnie inna kolejność tych 10 piosenek, bowiem każdy utwór to zamknięta kompozycja, taka mała muzyczna historyjka. Zapraszam do poznania mojego egzemplarza.

Dalej
Pierwsze dźwięki są takie, jak na poprzednich dwóch płytach. Ostrożne, poważne, powolne. Gdzie ta muzyczna radość, którą zapowiadano? Ano tuż za rogiem. Wesoły rytm zaczyna pulsować, a zaśpiew Nosowskiej prowadzi słuchaczy do bardzo lekkiego duchem refrenu, choć przekaz w nim taki, że człowiek to marny puch, którego działania znaczą niewiele. Ale ta perkusja, te schowane gdzieś z tyłu gitary wywołują uśmiech na mej twarzy. Czyżby koniec smęcenia?

Historie
Proszę, dalej wesoło. Popowo wręcz! Mamy łagodne gitarowe zagrywki i tekst tak wspaniale prawdziwy, trafiający w samo sendo współczesności. Też nie oglądam od jakiegoś czasu wiadomości i też mam ochotę pojechać do lasu, więc rozumiem.

Prędko, prędzej
To pierwszy smak tego albumu, singlowa petarda. Miało być bardziej rockowo i z pazurem, więc jest, choć oczywiście mowy nie ma o prawdziwym szatanie. Dobry gitarowy riff schowany za charakterystycznym efektem prowadzi nas przez cały utwór, perkusja zdrowo tupie, a w połowie mamy tak dawno nie słyszaną soczystą solówkę. Temu Heyowi blisko do Heya sprzed lat (ale to i tak tylko łagodne echa), natomiast sama kompozycja ocieka wieloletnim doświadczeniem i frajdą, jaką daje granie z dobrymi znajomymi w jednym zespole.

Szum
Piosenka numer cztery szumi od samego początku, więc tytuł adekwatny tak od strony muzycznej, jak i tekstowej (no bo kto nie jest zmęczony hałasem codzienności?). Prym znowu wiedzie sekcja rytmiczna, której przez cały czas partneruje charakterystyczny klawiszowy motyw. Gitary ponownie skromnie siedzą gdzieś z tyłu, próbując się przebić, ale "nosowska" chrypka i tak wszystko zagłusza. Pięknie!

Ku słońcu
Wesołości i piosenkowości ciąg dalszy. Ku słońcu jest tak samo radosnym Heyem, jak ten słyszany w Historiach. Gitara i klasyczna, i elektryczna. Perkusja stonowana, bas ubrany w elektroniczny efekt i te wszędobylskie klawisze. Radiowe to okrutnie, kończy się ładnym strunowym płaczem, ale to akurat zdecydowane doły tego albumu.

Hej hej hej
O jaka fajna zabawa! Piosenka bez refrenu, z wyklaskiwanym rytmem i gitarowym wielogłosem gdzieś w tle. Tu przygrywka, tam riff, brzdęk, przester, a nad tym wszystkim Kasia bawi się historyjką o niej i o nim. Czuć, że to musi się rozpędzić i tak też czyni. Druga połowa to radosne "hej hej hej" i miłe, coraz szybsze bujanie.

I tak w kółko
W tym momencie mojej znajomości z tym albumem to jedna z najlepszych kompozycji i przy okazji najdłuższa, więc tylko się cieszyć. Świetne klawisze, zawadiacka gitara, dobre bębnienie. Na żywo musi tu być zabawa. No i chyba jest o Wiśle, więc dla fanów królowej rzek, dodatkowy punkt do dodania.

Cud
Najspokojniejsza piosenka, zaczynająca się pianinowym motywem przywodzącym na myśl początek słynnego Imagine. Czy celowa to zagrywka, nie wiem, ale nie jest tajemnicą, że Paweł Krawczyk Beatlesów lubi bardzo. Cud to muzyczna i liryczna melancholia o zwyczajności. Takie uspokojenie ducha, wszak pomału zmierzamy do końca.

2015
Jestem pewien, że dziesiątki (ba, setki albo i tysiące) słuchaczy utożsamią się z tekstem tego utworu. Znowu jest życiowy, znowu jest o każdym z nas i łatwo go dopasować pod własne doświadczenia. A w odbiorze numeru tylko pomaga świetna linia melodyczna zwrotki, wchodząca z opóźnieniem perkusja i bardzo, naprawdę bardzo!, ładny refren. To powinien być singiel numer dwa.

Błysk
Koniec sesji z nowym Heyem na mojej płycie wypada idealnie. Po radosnej, szybkiej, wiosennej przebieżce przez 9 poprzednich numerów docieramy do kolejnego herosa na albumie. Utwór tytułowy opowiada o końcu świata, Kasia Nosowska mówi, nie śpiewa, a po stronie mamy muzycznej gęsty bas, poważne klawisze i wyrywające się na front gitary (które budzą się na sam koniec i zaledwie na chwilkę). To jest taki sam utwór, jak Vanitas. Świetny pod każdym względem i pozostawiający ogromny niedosyt, który najpewniej będzie zaspokajany na żywo, bo kompozycja aż prosi się o wydłużenie jej o kilka minut instrumentalnego szaleństwa.

Jestem bardzo zadowolony z "mojej" kolejności piosenek na tej płycie. Zaczyna i kończy się bardzo trafnie, a środek to taka muzyczna wiosna. Raz rozgrzeje, innym razem wyziębi, ale sprawi dużo radości każdemu słuchaczowi. Muszę jednak przyznać, że takie zupełnie pierwsze wrażenie, gdy Trójka przedpremierowo przemyciła kilka wybranych utworów, było takie: ale zaraz, gdzie ten obiecany rock'n'roll? Singiel bardzo dobry, ale reszta jest tylko konsekwencją ostatnich płyt. Na szczęście porządne wsłuchanie się w instrumentarium i fakt, że większość albumu jest jednak żwawa i bardzo inteligentna pod każdym względem, zmieniło moje nastawienie. Błysk to po prostu kolejny bardzo dobry album jednego z najlepszych rodzimych zespołów gitarowych. Oczywiście bardzo chciałbym dostać kiedyś drugie Luli lali, Antibę czy Dorosłość jak początek umierania, ale to już pewnie nigdy nie nastąpi. Więc i tak wielkie dzięki, Heyu, że nadal Wam się chce i że nadal umiecie.

fsm
23 kwietnia 2016 - 18:15