Apokalipsa na wesoło czyli recenzja Sunset Overdrive. - GeneticsD - 29 maja 2016

Apokalipsa na wesoło, czyli recenzja Sunset Overdrive.

GeneticsD ocenia: Sunset Overdrive
90

Dziś pod lupę wezmę sobie produkcję, która swoją premierę miała już jakiś czas temu, jednakże z powodów czysto technicznych ominąłem jej zakup tuż po premierze, czego z jednej strony żałuję, a z drugiej cieszę się. Dlaczego? Po prostu szkoda, że nie zagrałem w nią wcześniej i nie podzieliłem się moją opinią w momencie gdy była ona najbardziej potrzebna, ale jednak w tym momencie mogę na spokojnie wymaksować dzieło studia Insomniac Games, a potem napisać krótki tekst.

Dość pitolenia. Oczywiście mam na myśli Sunset Overdrive wydane w 2014 roku jako exclusive na wychodzącego dopiero Xboxa One. Tytuł wydawał się zwykłym, naciąganym kotletem, który umilknie gdzieś pośród odmętów internetu oraz umysłów graczy i nikt nie podejrzewał, że będzie aż tak dobrze. Tak. Zgadza się. To z pewnością najlepsza trzecioosobowa strzelanka ostatnich lat, a nawet, według mnie, powinna znajdować się wysoko na liście najlepszych gier ogółem, jakie niedawno zaistniały.

No i teraz powiedzmy sobie szczerze, co tak naprawdę przyciągnęło mnie do gry. Podchodziłem do niej dość sceptycznie, ale kiedy tylko ujrzałem zwiastuny, a później screeny z samej rozgrywki, już wiedziałem, że zagości na mojej półce. Stało się to niedawno i jestem w stanie powiedzieć, że produkcja rozświetla nużący, ciężki dzień, chociaż opowiada o czasach apokalipsy.

Nie była to jednak zwykła apokalipsa, gdyż wszystko stało się za sprawą nowego energetyka OverCharge, który swoją premierę miał w Sunset City podczas masowej imprezy. Głośna muzyka house, dzikie densy, szalone upojenie i nagle całe miasto zamienia się w pomarańczowych zombie, których jedynym celem jest wypijanie każdej ilości OverCharge'u. Nasz bohater również był na tej imprezie, jednakże nie jako uczestnik zabawy, a sprzątacz. I tak po prologu, który szedł mi dość opornie (początkowa trudność z ogarnięciem mechaniki), zaczyna się zabawa z bezimiennym (easter egg?) bohaterem miasta. Naszym zadaniem jest oczywiście wydostanie się z metropolii spowitej śmiercią (i szalonym humorem).

Nie myślcie jednak, że wszystko dzieje się tutaj na poważnie. Już sama kolorystyka grafiki, czy chociażby sposób poruszania się po ogromnym mieście, dają do zrozumienia, że to „apokalipsa na wesoło”. Chcecie większej ilości dowodów? Spójrzcie na sposób w jaki poruszamy się po mieście. Ślizgamy się na barierkach, drutach (a nawet wodzie!), odbijamy od parasoli oraz samochodów, czy po prostu lecimy na złamanie karku, jednocześnie strzelając do wszystkich oponentów wokół. Początkowo trudno mi było załapać mechanikę rozgrywki i wtoczyć się w ten szalony pomysł jakiegoś gamingowego geniusza, ale kiedy już załapałem, nie wyobrażałem sobie innej formy poruszania się w świecie przedstawionym. A najlepszy w tym wszystkim jest fakt, iż twórcy odpowiednio umotywowali przymus ślizgania się. Jeżeli staramy się grać „normalnie” jesteśmy łatwym celem, więc szybko giniemy. W ten oto sposób należy podążać ścieżką szaleńca, bądź zejść z niej na zawsze i nie powrócić już nigdy.

W produkcji będziecie też mieli wiele okazji, aby usłyszeć głos bohatera, który zwraca się do nas, jako graczy. Łamanie czwartej ściany występuje tu na porządku dziennym i nie sprowadza się tylko do zwykłego gadania, ale także np. do „rozbijania” naszego ekranu, czy wprowadzeniu roli narratora-głosu, który wyjaśnia początkowe mechaniki zabawy.

I tak jak wspominałem już kilkukrotnie wcześniej, ogromną zaletą produkcji jest właśnie grafika. Niecodzienna, przerysowana, mocna, zabawna, radosna, ciekawa i taka, na której można zawiesić oko. Wypowiadam się o niej w samych superlatywach, bo inaczej być nie może. Wyłącznie pozytywne emocje wylewają się z ekranu podczas rozgrywki. Samo zabijanie daje tyle frajdy, że można by robić to godzinami. Przeciwnicy wybuchają w dość zabawny sposób, bryzgając na lewo i prawo osoczem, które znajduje się w ich środku.

Gra o Tron?

Na znakomite wyróżnienie zyskuje polska obsada dubbingowa wraz z ludźmi, którzy tłumaczyli wszystkie dialogi, nazwy, teksty, idiomy i przerabiali je właśnie pod nasz język. Cała ekipa spisała się na medal i jeżeli miałbym wybierać, co trzyma mnie przy Sunset Overdrive to z pewnością obok oprawy wizualnej będzie właśnie polska wersja językowa. Kwestie bohaterów nie trzymają się sztywno angielskiego, używają polskich związków frazeologicznych oraz posiadają polskie nawiązania jak np. odniesienie do szpiega Ryszarda Kuklińskiego, czy cytat z filmu Chłopaki nie płaczą „Kokodżambo i do przodu.” (Nie martwcie się. Tego jest znacznie więcej!)

Ponadto produkcja wyśmiewa wiele różnych grup społecznych. Twórcy drwią z tzw. larpów, którzy w grze wykorzystują sytuację apokalipsy, aby na dobre wdrożyć się w fantastyczne krainy baśń oraz legend, czy chociażby z harcerzy. Dotykają także współczesne wytwory internetu, które nie potrafią oderwać się od swoich komórek. Słowem, jeżeli chcecie usłyszeć drwiący, lekki humor, Insomniac zaprasza.

Borderlands?

Podczas rozgrywki spotkamy wielu różnych przeciwników i nie będą to tylko osławione bezmózgie zombie, ponieważ w gronie Odmieńców znajdują się również strzelające zielonymi glutami maszkary, wybuchające po bliskim kontakcie potwory, czy chociażby mini-bossowie, których znaleźć można praktycznie wszędzie. Oprócz tego przyjdzie nam zmierzyć się z różnymi odmianami Fizzcobotów (te są chyba najbardziej wymagające) oraz tzw. Parchami, czyli grupą najemnych zabójców, którzy chcą przejąć kontrolę nad miastem. Jest jedna cecha, która łączy wszystkich wspomnianych oponentów. Jest to dość niski iloraz sztucznej inteligencji, jednakże gra obroniła się sama w tej kwestii. Po jednej pomyłce łatwo tutaj o śmierć, a poza tym sam klimat rozgrywki i to w jakiej atmosferze przychodzi nam się kąpać od początku, sprawia, że nie można było mocno wyspecjalizować przeciwników. Nawiasem mówiąc, sama śmierć jest śmieszna. Po każdym odrodzeniu, nasz bohater wraca w pięknym stylu. Raz wychodzi z trumny, innym razem przylatuje z kosmosu rakietą, jeszcze innym może pojawić się w kultowym DeLoreanie. Możliwości jest wiele i mam wrażenie, że jeszcze nie wszystkie opcje widziałem.

Skąd ja znam ten zamek?

W grze mocno również stawia się na rozwój oraz oryginalność broni. Typowe upgrade'y samej postaci, czy narzędzi głoszenia prawdy możemy odblokowywać poprzez brnięcie w kampanii, bądź podczas wytwarzania manipulatorów z otrzymanych za różne wyczyny odznak. Również i zasób broni jest ogromny, ponieważ mamy tutaj wyrzutnię misiów, harpunów, rewolwery, podpalające strzelby, czy chociażby broń, która wystrzeliwuje mini helikopter z podwieszonym karabinem. Widać, że nikt tutaj nie ograniczał własnej wyobraźni, a wszystkie chore pomysły były dokładnie przekształcane i wdrażane do rozgrywki.

Skoro jesteśmy już przy różnorodności to po prostu trzeba wspomnieć o misjach fabularnych/pobocznych. Dawno nie widziałem tak dobrze skonstruowanej fabuły, która staję się przyczyną takich, a nie innych misji. Znajdziemy tutaj pościg za pociągiem, masowe pieczenie gołębi za pomocą stacjonarnych ogniowych pułapek, łapanie pijawek na gołe ciało, zniszczenie emocjonalnie rozchwianego robota, czy chociażby obronę bazy. Różnorodność idzie w parze nie tylko w misjach wątku głównego, ale także i w zadaniach pobocznych, gdzie to zwykłe odzyskanie przedmiotu będzie wiązało się z wieloma ewolucjami i niepowtarzającymi się sekwencjami. Tutaj nawet wspinanie się na sam szczyt budynku nie jest nudne. Oprócz tego mamy również do czynienia z misjami wyzwaniowymi. Głównym ich mianownikiem są różnego rodzaju akrobacje, które należy wykonać jak najszybciej. Nie jest to może szczyt marzeń, ale ja wykonywałem sobie co jakiś czas kilka z nich tak dla zabawy oraz dodatkowych puszek z OverChargem. Warto nadmienić, że misje poboczne są takie jak powinny być, czyli opcjonalne. Nie trzeba ich wykonywać z powodu małego lvl do zadania z wątku głównego. Jeżeli sobie tego życzycie, grę możecie przejść wyłącznie podążając głównym wątkiem, ale chyba każdy z Was po dwóch godzinach rozgrywki zrozumie, że popełniłby straszliwy błąd. Każda misja to inne żarty oraz ciekawe zadanie, więc jak można pominąć tak istotną kwestię?

Aż osiągnięcie się odblokowało!

Z całych swoich sił poszukuję jakiś negatywnych cech produktu, ale nie potrafię ich znaleźć. Nawet sam czas rozgrywki jest idealny. Na tyle długo, że nie czujemy się oszukani oraz na tyle krótko by konwencja zabawy nam się nie znudziła. Jedyne czego można się uczepić to dość niski poziom trudności, który z pewnością nie zadowoli fanatyków serii Dark Souls. W każdym razie w mojej opinii wszystko gra jak należy i trzeba by się uprzeć, aby wygłosić takie twierdzienie w stronę Sunset Overdrive.

Aaa... Zapomniałbym, jeżeli macie wrażliwe uszy, nie warto kupować tej gry, ponieważ jest pełna wulgaryzmów, ale nie przesycona. Dobrze się tego słucha, przekleństwa są umotywowane (bo co innego krzyczeć w momencie gdy ogromna liczba pijawek oblepia twoje ciało).

Sunset Overdrive to śmiech, humor, rozwałka, grafika i piękna odsłona szaleństwa, w którym każdy posiadacz Xbox One musi się zatopić. Jestem przekonany, że gdyby produkcja trafiła na inne platformy, zostałaby równie dobrze odebrana. Ten zaszczyt przypadł jednakże wyłącznie graczom posiadającym konsole od Microsoftu i ja nie narzekam. Dawno się tak dobrze nie bawiłem, a to najważniejsze, prawda?

P.S.

Jakby tego było mało to produkcja posiada tryb multiplayer, który nazywany jest Brygadą Chaos. Nazwa mówi sama za siebie, więc chyba nie muszę wspominać więcej.

GeneticsD
29 maja 2016 - 20:20