Wiedźmin 3: Krew i wino - pierwsze wrażenia - GeneticsD - 3 czerwca 2016

Wiedźmin 3: Krew i wino - pierwsze wrażenia

Kilka dni temu byliśmy świadkami premiery drugiego i zarazem ostatniego dodatku do gry Wiedźmin 3 polskiego studia CD-Project RED. Jak więc każdy prawdziwie polski gracz, musiałem zakupić ten dodatek, zapowiadający się na murowany hit. Aktualnie jest zbyt wcześnie na całościową recenzję produkcji, jednakże chciałbym podzielić się z Wami początkowymi wrażeniami z rozgrywki.

Krew i wino było zapowiadane jako dopełnienie serii, które wciągnie nas bez końca. I po kilkunastu godzinach spędzonych w Toussaint, jestem zdania, że twórcy dopełnili obiecnicy. Jest dobrze. Świetnie! Znakomicie! Fantastycznie!

Toussaint wita!

Pierwsze, co rzuca się w oczy każdemu graczowi to oczywiście nowa, malownicza, wręcz baśniowa kraina Toussaint. Od razu można zauważyć, że twórcy inspirowali się południową Francją, bądź państwem leżącym na tzw. bucie. Winnice, zagajniki, ogromne połacie pól i charakterystyczne zabudowania. Składa się to wszystko na poczucie sielskości oraz spokoju. Ten jednak jest dość pozorny, ponieważ świetnie zrealizowana kraina skrywa potwory czyhające za każdą winoroślą, czy pagórkiem.

Spotkamy tutaj nowe bestie jak i stare, znane z podstawki. W każdej części przygód Geralta z Rivii, moim największym nemezis były utopce. Irytowały mnie one jak mało co. Zarówno kiedyś jak i dziś były one przyczyną rage quitów. Nie to, że są trudne do pokonania, bo to cherlawe, delikatne odwzorowania ludzkich nieszczęść. Dwa, może trzy uderzenia taki potwór potrzebuje, aby zdechł. Sytuacja zmienia się jednak, kiedy jest ich więcej. Nadciągają szybko ze wszystkich stron, skaczą, unikają i równie często potrafią zabić. Przemierzając bagna, nigdy nie wdawałem się z nimi w bój. Uciekałem co sił w nogach, ponieważ wiem, że dzięki nim utracę tylko kilka jaskółek, a nic nie zyskam. W drugim dodatku twórcy poszli o krok dalej. Na podstawie utopca oraz zgnilca (który notabene też jest irytujący) stworzyli parszywca. Jest bardziej denerwujący niż utopiec, a dodatkowo wybucha, strzelając kolcami dookoła podczas śmierci. Gorszego dziada nie można było wymyślić!

Zawitamy nawet na turniej rycerski!

Nie myślcie jednak, że parszywiec to jedyna nowa istota, która znajduje się w D.L.C. Znajdziecie wichta, skolopendromorfy, barghesty, archespory, oszluzga i wiele, wiele innych. Każdy z nich potrafi wprowadzić na ogromny poziom irytacji, gdyż posiadają unikatowe zdolności, dzięki którymi radzą sobie z takimi płotkami jak my.

Toussaint to kraina błędnych rycerzy, ślicznych dam oraz sporych winnic (sami jesteśmy właścicielami jednego z majątków). Do tego musi więc być i dobra oprawa audio, prawda? I takowa doprawdy jest, jednakże część z samego soundtracku przywodzi mi bardziej na myśl klimaty podstawki np. z Velen, czy Novigradu, ale nie martwcie się. Istnieją również motywy, które każdemu z nas przywiodą na myśl słoneczne południe, jak wyraźny akordeon.

W tym momencie może odrobinę Wam zaspoileruję, ale zauważyłem, i nie tylko ja, że twórcy postawili na mocny początek, ponieważ mamy na dzień dobry aż cztery walki z bossami. Odbyło się to może podczas 1,5 godziny samej rozgrywki, więc wydaje mi się, że to dobry wynik. Prócz tego w trakcie wykonywania jednej z pierwszych misji fabularnych natykamy się na chustkę z interesującym monogramem. Chyba nikt tego nie przeoczył. Takich smaczków jest o wiele więcej i jako gracz postram się wychwycić praktycznie każdy. [SPOILER ALERT START!] Mamy możliwość usłyszeć głos Krystyny Czubówny. [SPOILER ALERT STOP!]

Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, mamy możliwość poznać wiele intrygujących postaci o wyrazistym charakterze. Przykładowo będą to Regis (wampir wyższy – stary znajomy), Anna Henrietta (księżna Toussaint), Vivienne (dworka).

Nocą również możemy podziwiać niezwykłe krajobrazy.

Na sam koniec chciałbym wspomnieć jeszcze o questach, w których zadbano o różnorodność zdecydowanie większą niż w podstawowej wersji gry. Mam wrażenie, że wszystkie ciekawe i lekko niedorzeczne pomysły, zostały tutaj wdrożone i pasują całkowicie. Od oczywistych jak np. ratowanie winnicy, po zaskakujące jak safari po krainie wina. Na każdej misji możemy się nieźle obłowić, ponieważ 500-1000 nilfgardzkich koron za zadanie to niebotyczna suma. Tym bardziej, że w takim Velen mogliśmy dostać 20 i cieszyć się jak dzieci. (Geralt traci swoją nalepkę wagabundy?) Do tego nieporównywalne są także kieszenie samych kupców, gdyż mają oni na koncie po kilka tysięcy, podczas gdy ich kamraci z północy chwalili się majątkiem gdzieś pomiędzy 200-400.

Nie myślcie jednak, że Krew i Wino to wyłącznie same plusy. Pomijając oczywiście błędy, na które chorowała podstawka jak np. irytująca Płotka, to znalazłem ich jeszcze kilka. Podam jeden. Widoczek w oddali na horyzoncie. W mojej opinii to jakaś porażka. Wygląda źle. Nie pasuje kolorystycznie i sprawia wrażenie wyciągniętego z innej bajki. Sprawdźcie sami i dajcie znać, czy również myślicie podobnie.

Wychodzi na to, że ta moda nie wzięła się znikąd.

Tak, czy siak w Krew i Wino gra mi się jak na razie wybornie. Toussaint wciąga. Nie daje czasu na inne gry, ani nawet chwili wytchnienia podczas codziennej pracy. Dziwaczne potwory połączone ze zjawiskowymi krajobrazami ciągle krążą po głowie, a my chcemy zatopić się (i utonąć) w nowopoznanym świecie.

GeneticsD
3 czerwca 2016 - 19:50