Kobieca wersja Ghostbusters czyli o nowym filmie na starych motywach. - GeneticsD - 19 lipca 2016

Kobieca wersja Ghostbusters, czyli o nowym filmie na starych motywach.

Ostatnimi czasy wybierając się do kina, za każdym razem mam przeczucie, że film będzie słaby. A przy tym nie nastrajam się negatywnie, tylko z uśmiechem wiem, że idę na produkcję, gdzie będę „cisnął beke” z twórców. Głównie w momentach, które oni uważali za pompatyczne, wzniosłe itp. Sprawia to, że do każdego kolejnego wypadu przed duży ekran, mam ogromny dystans. W końcu wybrałem się na Ghostbusters i nie załuję ani sekundy spędzonej w sali.

Taka zła ta ekipa?

Przed seansem nie sprawdzałem praktycznie nic. Żadnych opinii. Dziś wchodzę na filmweba, gdzie większość komentarzy porównuje nowy film ze starymi albo zwykłe pierdzielenie pokroju: równouprawnienie, brak zabawnych gagów, brak talentu komediowego, ble ble ble. Znawcy. Na samym filmwebie ocena to śmieszne 5.5, w przypadku gdy ja bez problemu dałbym 7.5 i zastanawiał się lekko nad ósemką. YouTube to oczywiście fala dislike'ów pod każdym zwiastunem/zapowiedzią. Napiszę więc jasno: Nie popieram tej fali hejtu. To nonsens.

Jak wspomniałem na wstępie, niewiele wymagałem od Ghostbusters, a w zamian otrzymałem świetną komedią, na którą nie szkoda marnować czasu. Przy niejednej scenie uśmiałem się i sądząc po reakcjach ludzi, nie tylko ja. Ci z Was, którzy wychowywali się na wersji męskiej filmu, na pewno się załamali. Nie jest to wcale dziwne. Mieliście górnolotne marzenia o pięknym, klimatycznym sequelu, a dostaliście jedynie reebota, który nie sprostał Waszym oczekiwaniom. (Jak często tak jest? Prawie zawsze. Pomyślcie o grze, na którą czekaliście wiele lat, a potem wyszła kaszanka.) Ja na całe szczęście jakoś nigdy nie ciągnąłem do starej odsłony Ghostbusters. Łapanie duchów pozostawiałem magom w fantasy, a nie ziomkom z odkurzaczami. Przypadek sprawił, że poszedłem do kina niedawno na nową odsłonę i, powtórzę jeszcze raz, nie żałuję.

O czym opowiada więc fabuła? Wątek główny to raczej nic nadzwyczajnego. Ot co w mieście pojawia się zło, a pogromczynie rozpoczynają swój łów. Początkowo bez szczególnych sukcesów. Wszystko jednak zaczyna się w momencie, gdy sama grupa zawiązuje się. Po latach rozłąki Erin oraz Abby, ponownie łączą siły, a pomagająca im Holztmann już od samego początku uderza mocnym, nietuzinkowym charakterem. Wkrótce do całej ekipy dołącza wisienka na torcie, czyli Patty, która prezentuje najbardziej stereotypową, czarnoskórą kobietę jaką możecie sobie wyobrazić. Zło rozprzestrzenia się po Nowym Jorku, jednakże nikt nie wierzy w to, co mówią tytułowe pogromczynie. Do tej całej hałastry dołącza się również i Kevin, przystojny głupek, który swoim zachowaniem zaczął mnie śmieszyć już w momencie pojawienia się na ekranie. Kolejne sceny rozkręcają go coraz bardziej.

Później mamy wiele śmiesznych scen, wątek główny pruje i nie zatrzymuje się wcale. Nie ma zbyt wielu chwil, kiedy to akurat nic ciekawego się nie dzieje. Głównie jest to akcja, która swój punkt kulminacyjny odsłania podczas walki kobiet z duchami we mgle. Jesteśmy wtedy świadkami kilku efektownych zagrań, które jednocześnie śmieszą oraz wywołują wrażenie: „Też bym tak chciał...”.

W linii fabularnej, jedyną rzeczą, której mi brakowało, był rozpoczęty taniec przez złego ducha oraz wojsko. Po dłuższej koncentracji doszedłem do wniosku, że przecież nie mogłem tego widzieć, ponieważ podczas gdy wojsko tańczyło, ja oglądałem jak Ghostbusters radzą sobie z duchami we wcześniej wspomnianej akcji. Szkoda. Na szczęście były napisy końcowe.

Tym co chyba najbardziej podobało mi się w całym filmie był oczywiście soundtrack. Wyrazisty, klimatyczny, a co najważniejsze mocny oraz zapadający w pamięć. Nie wiem, kto stworzył te kawałki, i nie będę wnikał, ale zna się na swojej robocie. Niewiele gorzej wypadają także efekty specjalne, które składają się na wiele różnych duchów, wybuchy oraz wiele, wiele metrów greenscreena, czego nawet nie jesteśmy w stanie zidentyfikować.

Doczytywałem się również, że same aktorki nie sprostały swoim rolom. Bzdura. Grają tak jakie dostały wytyczne od reżysera. Jest śmiesznie, a do tego każda z pogromczyń posiada swój wyraźny, idywidualny charakter. Nie są może one bardzo charyzmatyczne, ale to wszystko przez wzgląd na komediowość filmu, co pociąga za sobą klasyczne „wpadki” bohaterów (bohaterek...).

Podsumowując, wszystko w tym filmie działa jak powinno. Efekty specjalne? Są. Muzyka. Jest. Różnorodne charaktery głównych bohaterek? Też są. Scenariusz z dość głupawymi żartami. Również jest. Czego chcieć więcej? Filmowi zarzuca się żart niskich lotów. Okej. Może jest ich kilka, które „poważnym ludziom nie przystoją”, ale bez przesady. Jeżeli ktoś o takie rzeczy się spina oraz spycha cały film w otchłań potępienia, powinien czym prędzej skontaktować się ze specjalistą. To ten typ ludzi, którzy mówią, że czegoś „nie wypada” robić z racji na wiek, bądź nadymają się, będąc poważni do bólu. Meh... Najlepiej olać takich. Film może nie zapisze się jako klasyk kina, ale jest to na pewno pozycja warta poświęcenia jej czasu, co pociąga za sobą chwilowe „odmóżdżenie się.”

Polecam. ~ GeneticsD

GeneticsD
19 lipca 2016 - 23:39